Miller: Tusk usuwa "Brutusów"
Bardzo mi się podoba premier Tusk, bo sam założył sobie koronę, czyli zrobił to samo, co ja w 2001 roku, więc rozumie pan, jak muszę być zachwycony - mówił w Kontrwywiadzie RMF FM Leszek Miller.
Konrad Piasecki: Bez sensu okazało się to pańskie kandydowanie. Mówił pan, że idzie do Sejmu po władzę, a okazało się, że znowu cztery lata w opozycji.
Leszek Miller: - No wie pan co, nie spodziewałem się, że pan będzie taki szyderczo-okrutny.
Jestem realistą. Widzę, że od zapowiedzi do rzeczywistości jest bardzo daleko.
- Niech pan nie triumfuje, dlatego że dla mojej wizji zabrakło 4-5 punktów. Gdyby dzisiaj koalicja PO-PSL miała trochę mniej mandatów, a jak pan wie, ma kruchą większość, to byłby potrzebny trzeci partner.
Ale wie pan, że w tym Sejmie przypadnie wam najwyżej rola straszaka Platformy przeciwko PSL-owi.
- My nie będziemy nikogo straszyć. Będziemy realizować nasz program i to, co postanowi klub, który powinien się jak najszybciej zebrać. I zobaczy pan, że przez te cztery lata wyjdziemy na zupełnie przyzwoitą pozycję.
A ma pan choć cień nadziei, że historia wskaże na was swym ciężkim palcem i będzie jakaś szansa na dokooptowanie się do koalicji?
- Tak może się zdarzyć, gdyby okazało się, że w czasie kadencji kryzys finansowy zapuka, a właściwie - jak powiedział premier Tusk - załomocze do drzwi.
Ale przewiduje pan scenariusz, że PSL wyjdzie wtedy z koalicji, czy że rząd będzie potrzebował bardziej solidnej większości?
- Raczej to drugie, że rządowi będzie potrzebna nie krucha, tylko solidna większość.
A pan w tym Sejmie kim będzie? Wicemarszałkiem?
- Ja będę posłem.
"Poseł" to brzmi dumnie. "Poseł-elekt" jeszcze bardziej dumnie.
- "Poseł" to brzmi dumnie, chociaż "premier" brzmi jeszcze bardziej dumnie.
PO wysuwa kobietę, Palikot też. Nie wypada wam być mniej poprawnymi.
- Ja nie uważam, żeby kryterium wyboru wicemarszałka Sejmu zależało od płci. Trzeba po prostu wybrać człowieka, który się do tego nadaje.
Jakbyście tam dali kobietę, to można by stworzyć konwent seniorek i karać kobiety na grzechy.
- Niech pan nie żartuje, bo zostanie pan oskarżony o seksizm.
A jako promotor kobiet zagłosuje pan na Ewę Kopacz jako marszałka?
- Oczywiście, że tak, dlatego, że jest - jak pamiętam - niepisana umowa, że szuka się konsensusu dotyczącego wyboru marszałka i wicemarszałków.
Jak pan patrzy dziś na Donalda Tuska, takiego wszechmocnego, wszechmogącego, rozdającego role, widzi pan w nim siebie sprzed kilkunastu lat?
- Tak i jestem tym widokiem zachwycony.
Podoba się panu ta rola hegemona?
- Bardzo mi się podoba, bo premier Tusk założył sobie sam koronę, czyli zrobił to samo, co ja w 2001 roku, więc rozumie pan, jak muszę być zachwycony.
Premier szykuje sobie pełen komfort rządzenia nominując na przykład Ewę Kopacz na marszałka?
- Tak. I okazuje się, że jest bardzo silny, bo skoro potrafi przesunąć pana Schetynę, to znaczy, że naprawdę jest silny.
Jak pan czyta te ruchy - Kopacz w górę, Schetyna w dół. Tusk mości sobie wygodne gniazdo do rządzenia, czy raczej ustawia już partię na czasy po swoim odejściu w Europę, w świat czy gdziekolwiek indziej?
- Nie, nie. On się raczej przygotowuje do trudnych czasów i usuwa potencjalnych "Brutusów".
I boi się powtórki z pańskiego losu - tego, że partia w którymś momencie przyjdzie i powie: "panu już dziękujemy".
- Myślę, że pan premier Tusk dokładnie przestudiował moje doświadczenia.
I doświadczenia innych polityków europejskich. A jakieś przestrogi dla niego?
- Żeby jednak nie nastawiał się na trwanie, tylko żeby spróbował od samego początku podjąć ambitne plany, reformy.
Bo nie jest tak, że reformy tylko wykańczają polityków, a nie ich budują?
- Kiedy się je w odpowiednim momencie otworzy i zrobi się z odpowiednimi ludźmi, to można na tym zyskać. A kula śniegowa, która pędzi po zboczu, czyli stan finansów publicznych i stan gospodarki, prędzej czy później doścignie pana premiera.
A co ci "Brutusi" powinni zrobić, jeśli mają ochotę jeszcze odegrać rolę "Brutusów"?
- Czekać.
Grzegorz Schetyna powinien czekać, nie wchodzić do rządu?
- Na jego miejscu usiadłbym w ostatnim rzędzie i czekał.
Na lepsze czasy dla opozycji wewnątrz Platformy?
- Tak. Na lepsze czasy.
Wystartuje pan do walki o fotel szefa SLD?
- To jest bardzo odległa przyszłość. Kongres ma się odbyć w styczniu, więc wolałbym rozmawiać o jakichś bliższych perspektywach.
Ta nie jest tak bardzo odległa, chociaż pytanie, czy do stycznia SLD jeszcze w ogóle będzie istniał. Zgodzę się z panem, że warto się nad tym zastanowić.
- Oczywiście, że będzie. Proszę nie krakać.
A widzi pan w Kaliszu kandydata do tego fotela?
- Z tego, co wiem, to jeden z kandydatów.
Ale poważny, najpoważniejszy? Namaszczony przez Kwaśniewskiego?
- Jeden z kandydatów, ale czy jest zwycięzcą, to się dopiero okaże. Generalnie rzecz biorąc, SLD jest w takiej sytuacji, że musi udowodnić, iż swoje władze, przede wszystkim w klubie, a później w partii, wybierze samo. To znaczy, nie podda się żadnym sugestiom płynącym z zewnątrz, czy to z mediów, czy to z rozmaitych kręgów politycznych.
Czyli ten Aleksander Kwaśniewski namaszczający dzisiaj w "Gazecie" Kalisza, to jest zły ruch dla Kalisza?
- Problemem SLD jest konieczność udowodnienia, że to jest partia suwerenna, samodzielna i niekoncesjonowana. To nawet dla samopoczucia szeregu ludzi SLD jest bardzo potrzebne. Po prostu trzeba pozwolić, żeby odpowiednie statutowe gremia wybrały tak, jak uważają.
A Napieralski pójdzie dzisiaj do prezydenta? Czy już się całkiem rozsypał?
- Oczywiście, że pójdzie. Przecież on jest nadal szefem Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Ale jakimś takim szefem w ukryciu?
- Szefem, który ma problemy i który jest poorany bliznami. Tak na marginesie, zdaje się, że to jest pierwsza męska przygoda Napieralskiego. Te blizny oczywiście. I albo się rozckliwi nad sobą, albo stanie się mężczyzną.
A pan widzi w nimi rolę rozckliwiającego się czy przyszłego mężczyzny?
- Ja mu życzę, żeby stał się mężczyzną i aby to trudne doświadczenie podziałało na niego krzepiąco. To jest stosunkowo młody człowiek, jeszcze wiele wyborów przed nim.
A nie myśli pan sobie czasem, że może już czas złożyć formację do grobu i się rozpełznąć do Palikota, do Platformy?
- Nie, nie myślę. Jeżeli ktoś myśli o kapitulacji i o tym, żeby zwijać sztandar, to ja myślę o tym, żeby trwać przy sztandarze.
A będziecie popierać Palikota w takich krucjatach jak ta antykrzyżowa?
- Będziemy reagować zgodnie z naszym programem. Natomiast ta krucjata to jest typowa zagrywka Palikota na zasadzie "rzucam myśl, a wy ją łapcie".
Ale jak przyjdzie co do czego, poprze pan uchwałę dotyczącą zdjęcia krzyża zaproponowaną przez Palikota?
- Ta uchwała nigdy nie przejdzie, bo nie ma arytmetycznej większości.
Pytanie, czy SLD ją poprze?
- My nie jesteśmy przeciwni takim inicjatywom, bo ten krzyż został zawieszony cichcem i my już wtedy protestowaliśmy. My nie jesteśmy nawróceni. Nikt z posłów SLD nigdy nie powiedział: tak mi dopomóż Bóg.
A Palikot...
- A Palikot powiedział. Wezwał Pana Boga na pomoc. I widzi pan, Pan Bóg mu pomógł. I teraz czarna niewdzięczność ze strony Palikota.
INTERIA/RMF