Marcin P. był m.in. pytany o listę nazwisk polityków, którą rozsyłał Emil Marat, a którzy mieli lokować środki w Amber Gold. "W chwili obecnej nie jestem w stanie (powiedzieć), bo tych nazwisk było około trzydziestu, na pewno było nazwisko Adamowicz, na pewno była pani Kopacz Ewa, na pewno był znany polityk PiS" - powiedział Marcin P. Jak dodał, w bazie były wszystkie opcje polityczne na szczeblach: centralnym i wojewódzkim. "Wszystkie partie polityczne były, po prostu Ewa Kopacz i Paweł Adamowicz, to są takie nazwiska, które medialnie często występują, dlatego je wymieniłem" - wyjaśnił. Jak mówił, to były imiona i nazwiska osób, których wyszukiwał system danych Amber Gold. "Żadna z osób, która była na tej liście, nie potwierdziła dziennikarzom, że jest osobą, która lokowała środki (w Amber Gold). Nie umiem powiedzieć, czy to była zbieżność nazwisk, czy nie. Według mojej wiedzy na dzień dzisiejszy, mogła to być zbieżność nazwisk. Nazwisko Ewa Kopacz, czy Paweł Adamowicz występuje wielokrotnie" - powiedział świadek. "Nigdy nie lokowałam środków w Amber Gold. Marcin P. mija się z prawdą" - napisała Kopacz w środę po południu na Twitterze. Również Adamowicz zapewnił, że nie lokował środków w Amber Gold. "Kłamstw Marcina P. ciąg dalszy. Nigdy nie lokowałem środków w Amber Gold. Co jeszcze usłyszymy od człowieka, który oszukał tysiące osób" - napisał prezydent Gdańska w środę na Twitterze. Latkowski: Nigdy nie przekazywałem mu czegokolwiek Zeznanie nieprawdy zarzuca Marcinowi P. również były redaktor naczelny tygodnika "Wprost" Sylwester Latkowski. Marcin P. zeznał na środowym posiedzeniu komisji ds. Amber Gold, że Sylwestra Latkowskiego poznał przez Michała Lisieckiego, wydawcę "Wprost". Jak dodał, Latkowski wraz z Michałem Majewskim chcieli napisać artykuł o Amber Gold, bądź o nim samym. "Już teraz nie pamiętam dokładnie" - dodał. "Część tego spotkania była utrwalana czy nagrywana, część nie. Pan Latkowski mnie poinformował właśnie, tak mi się wydaje, że to pan Latkowski. To jest taki okres czasu, tak dużo informacji się przewinęło, mogę mylić te fakty, ale tak mi się wydaje, że pan Latkowski poinformował mnie wtedy o planie śledztwa" - powiedział Marcin P. Zaznaczył jednak, że może się mylić co do tego, że te informacje przekazał mu Latkowski. "Na 90 proc. jestem przekonany, że tak było, podejrzewam, że moja pamięć mnie nie myli" - podkreślił Marcin P. "Marcin P. przeczytał plan śledztwa w artykule. Nigdy nie przekazywałem mu czegokolwiek. Każdy kontakt z Marcinem P. jest zarejestrowany" - napisał na o Twitterze Sylwester Latkowski. Latkowski w TVP Info ponownie podkreślił, że zobaczył plan śledztwa już po zatrzymaniu Marcina P. przez ABW. Jego zdaniem środowe zeznanie Marcina P. może być chęcią "zemsty za artykuły" w sprawie firmy Amber Gold, które Latkowski napisał dla "Wprost" wraz z dziennikarzem Michałem Majewskim w 2012 roku. "Dla Amber Gold pracowałem trzy tygodnie" Od słów Marcina P. odcina się również Emil Marat który przez pewien czas zajmował się PR dla Amber Gold. Były szef finansowej piramidy zeznał m.in., że Emil Marat uprzedzał go o czynnościach ABW i mówił mu o możliwości wykorzystania kontaktów z politykami, co do "załatwienia" sprawy Amber Gold. Według P., być może powoływał się on na "pana Cichockiego" z KPRM. "Pan Marcin P. za pośrednictwem szefa linii lotniczych OLT zwrócił się o pomoc PR, twierdząc, że jego firma jest atakowana w sposób nieuczciwy i podejrzany. Sugerowałem mu pełne otwarcie na media. Gdy przekonywał, że firma podlega bezprawnym działaniom ze strony tajnych służb, zastanawiałem się na głos, czy nie należy zatem powiadomić o tym kogoś nadzorującego służby, osobę o krystalicznej uczciwości" - napisał Marat w oświadczeniu, które na Twitterze opublikował dziennikarz Konrad Piasecki. Marat zaznaczył też: "Dla OLT i AG (firmy istniejącej trzy lata!) pracowałem trzy-cztery tygodnie. Współpracę zakończyłem 1 sierpnia 2012 roku, gdy okazało się, że wbrew wielokrotnie powtarzanym zapowiedziom/obietnicom paba Marcina P., jego firma nie upubliczni niezależnego audytu ze swojej działalności, co od początku miało być podstawą polityki komunikacyjnej w sytuacji kryzysu".