Lustracja Gilowskiej prawdopodobnie jawna
W środę Sąd Lustracyjny rozpocznie proces podejrzanej o "kłamstwo lustracyjne" b. wicepremier Zyty Gilowskiej. W dużej części będzie on zapewne jawny.
Nie wiadomo, czy wyrok będzie mógł zapaść przed ewentualnym wejściem w życie nowej ustawy, która m.in. likwiduje Sąd Lustracyjny.
Gilowską zdymisjonował były premier Kazimierz Marcinkiewicz po tym, jak 23 czerwca Rzecznik Interesu Publicznego złożył do sądu wniosek o jej lustrację - podejrzewając ją o zatajenie związków ze służbami specjalnymi PRL. Ona sama stwierdziła, że jej oświadczenie lustracyjne o braku związków ze służbami PRL jest prawdziwe. Uznała, że padła ofiarą "szantażu lustracyjnego" i złożyła w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury.
29 czerwca sąd I instancji odmówił wszczęcia procesu, uzasadniając to tym, że Gilowska nie pełni już funkcji publicznej. Jednak, po zażaleniu Gilowskiej, 12 lipca sąd II instancji wszczął sprawę z urzędu. Uznano, że choć nie pełni już ona funkcji publicznej, zachodzi tu przewidziany przez ustawę inny, "szczególnie uzasadniony przypadek" by prowadzić sprawę.
Sąd wyznaczył terminy rozpraw na 2, 3, 4 oraz 9 sierpnia.
Nie wiadomo, czy cały proces będzie jawny dla prasy. Pełnomocnik Gilowskiej mec. Piotr Kruszyński zapowiedział, że będzie wnosić, by proces był całkowicie jawny.
PAP dowiedziała się, że tajny w całości wniosek Rzecznika obejmował także jawne materiały. Sąd przeniósł te akta do jawnej części akt sprawy; tajna część znajduje się nadal w kancelarii tajnej sądu.
- Intencją składu jest, by proces prowadzić co do zasady w sposób jawny - powiedział szef Sądu Lustracyjnego Zbigniew Puszkarski. Prawo generalnie przewiduje, że osoby zwolnione z obowiązku zachowania tajemnicy państwowej (m.in. byli oficerowie służb specjalnych PRL - red.) zeznają za zamkniętymi drzwiami. Według Puszkarskiego, ostateczną decyzję podejmie skład sądu ze sprawy Gilowskiej, bo ważne będzie "na jakie okoliczności dany świadek będzie zeznawał" - jeśli nie dotyczyłoby to ważnych tajemnic, zeznania mogłyby być jawne.
Kruszyński liczy na szybkie zakończenie procesu. Nie wiadomo jednak, czy sąd zdąży wydać prawomocny wyrok przed wejściem w życie uchwalonej w lipcu przez Sejm nowej ustawy lustracyjnej, która likwiduje ten sąd. - Nasz los nie jest jeszcze przesądzony - powiedział Puszkarski, który liczy na poprawki Senatu (ma się on nią zająć w tym tygodniu). Ponadto jeden z ważnych świadków nie będzie mógł zeznawać w wyznaczonym terminie.
Zastępca Rzecznika Jerzy Rodzik - który był autorem wniosku - nie ujawnia żadnych jego szczegółów. Powiedział jedynie, że materiał dowodowy "jest porównywalny" z innymi sprawami kierowanymi przez Rzecznika do sądu.
Według mediów, nie zachowała się ani teczka pracy agenta, ani teczka personalna Gilowskiej; nie ma też żadnego dokumentu przez nią podpisanego - ani zobowiązania do współpracy ani żadnych pokwitowań. Zdaniem "Życia Warszawy", dokumentem, który przekonał Rzecznika do skierowania sprawy Gilowskiej do Sądu Lustracyjnego, był raport MSW dotyczący funkcjonowania lubelskiej bezpieki z 1988 r. Z kolei według "Rzeczpospolitej", Witold Wieczorek - funkcjonariusz SB, który miał być "oficerem prowadzącym" - zeznał w 2004 r. przed ówczesnym Rzecznikiem Bogusławem Nizieńskim, że Gilowska nie była tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie "Beata". Sam Wieczorek mówił zaś "Trybunie", że Gilowska była jego "kontaktem operacyjnym", choć o tym nie wiedziała.
Po zapoznaniu się z tajnymi aktami sprawy w sądzie Gilowska mówiła, że jest zdumiona, "jak przy pomocy takich świstków dokonano w istocie w Polsce zamachu stanu i wygoniono ją z rządu". "Zaskoczyło mnie, że to taka lipa" - dodała.
Powiedziała, że jej rzekoma rejestracja jako agenta dokonana była w wydziale SB zajmującym się archiwum, a nie pozyskiwaniem źródeł informacji. "Dowiedziałam się, że w tym czasie SB w Lublinie, w tym również wydział II (kontrwywiad, który miał zarejestrować TW "Beatę"; według Rzecznika jest nią Gilowska - red.), miał zarejestrowanych kilka "Beat" - co najmniej dwie były w tym samym wydziale. W dokumentacji jest bałagan - dodała.
Oceniła, że materiały nie dawały Rzecznikowi podstaw do wystąpienia o jej lustrację. Jej zdaniem, także zeznania świadków nie są dla niej obciążające. Pytana o Wieczorka, który - jak mówił - wciągnął ją na listę swych agentów bez jej wiedzy, Gilowska powiedziała, że on sam nie wie, czy i kiedy miałoby się to stać.
Wieczorek jest mężem przyjaciółki Gilowskiej ze Świdnika - Urszuli, który - według słów byłej wicepremier - "wrobił ją" w sprawę lustracyjną. W 2005 r. został skazany przez sąd w Lublinie na grzywnę za wynoszenie tajnych akt z tamtejszego Urzędu Ochrony Państwa, gdzie służył w latach 90.
Śledztwo w sprawie domniemanego "szantażu lustracyjnego" wobec Gilowskiej prowadzi gdańska prokuratura, która przesłuchała już niemal wszystkie osoby związane ze sprawą. Według śledczych, jest za wcześnie by mówić o stawianiu komuś zarzutów lub też o umorzeniu sprawy. Gilowska miała wysłać prokuratorom list, w którym napisała, że już w styczniu jeden z liderów PO Janusz Palikot rozpowszechniał informacje o sprawie jej teczki.
INTERIA.PL/PAP