Lasek, który był członkiem komisji Jerzego Millera badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej, powiedział w "Kropce nad i", że badanie wypadku może zostać wznowione, kiedy pojawią się fakty mogące mieć wpływ na zmianę określenia jego przyczyny. "Takie fakty nie zaistniały" - Do tej pory można powiedzieć, do dnia dzisiejszego, takie fakty nie zaistniały, wobec tego nie ma potrzeby wznawiania naszej pracy. Jak do tej pory, raport naszej komisji jest jedynym wyczerpującym materiałem opisującym, w jaki sposób doszło do tej katastrofy i jakie należy przedsięwziąć zalecenia profilaktyczne, aby taka katastrofa nie zaistniała w przyszłości - powiedział Lasek. "Ustalenia póki co, są niepodważalne" Pytany, czy komisja mogła się pomylić i na pokładzie tupolewa był trotyl i nitrogliceryna, Lasek powiedział: "żaden z zebranych przez nas dowodów oraz ekspertyzy i analizy nie potwierdzały hipotezy o wybuchu, w związku z tym, wydaje mi się, jestem pewien, że ustalenia naszego raportu, póki co, są niepodważalne". Sprawdzano także gazy bojowe i promieniowanie Zaznaczył, że część członków komisji na miejscu w Smoleńsku zebrała próbki, które posłużyły później Wojskowemu Instytutowi Chemii i Radiometrii do wydania opinii na temat wykluczenia wystąpienia śladów środków bojowych. - Nie mówię tu tylko o środkach wybuchowych, ale również gazach bojowych i ich pochodnych, jak również o promieniowaniu - podkreślił. Ekspertyzy nie potwierdziły wystąpienia środków bojowych - Równolegle takie same badanie zrobiła strona rosyjska. Wyniki zarówno uzyskane przez stronę polską, jak i rosyjską, są zbieżne. Te ekspertyzy nie potwierdziły wystąpienia w pobranych próbkach środków bojowych, środków wybuchowych, ale chciałbym podkreślić, że tego typu eksperyment, tego typu analiza, jest tylko jednym z elementów, które mogą służyć do wykluczenia albo do potwierdzenia hipotezy o wybuchu - powiedział Lasek. Jak dodał, trotyl i nitrogliceryna są materiałami wybuchowymi dość prymitywnymi. - Żyjemy w XXI wieku. Te ładunki, które mogłyby być zastosowane, są zdecydowanie bardziej efektywne - powiedział. "Na nagraniach nie ma o tym wzmianki" Lasek powiedział też, że analiza trzech nagrań: voice recordera samolotu Jak-40, zapisu z kokpitu tupolewa oraz zapisu z magnetofonu na stanowisku sterowania ruchem w wieży w Smoleńsku nie potwierdzają wersji o sprowadzaniu Tu-154M do wysokości 50 metrów. - Nie ma w tych materiałach żadnej wzmianki o zezwoleniu kontrolerów do 50 m - powiedział Lasek. Remigiusz Muś, były technik pokładowy Jaka-40, którym 10 kwietnia 2010 r. na uroczystości w Katyniu lecieli dziennikarze, utrzymywał, że kontroler z wieży w Smoleńsku zezwolił załodze prezydenckiego samolotu na zejście do wysokości 50 m. Z opublikowanego stenogramu wynika, że kontroler miał zezwolić na zejście do 100 metrów.