Kto nie lubi Ziobry?
Najpopularniejszy minister w oczach społeczeństwa. Ale też największa zmora polskiej palestry i środowiska sędziowskiego. Dokąd zaprowadzi Zbigniewa Ziobrę ta dwuznaczna popularność?
Minister czuje się mocny, bo ma za sobą premiera, który uważa, że przeciw Ziobrze najgłośniej protestują ci, co boją się zmian w wymiarze sprawiedliwości. - Nie poddamy się, bo zmiany te są potrzebne jak czyste powietrze - zapewnia Kazimierz Marcinkiewicz.
Minister - dyktator
- Działania obecnych władz przypominają łudząco czasy PRL - to stwierdzenie na określenie działań ministra Ziobry nie padło bynajmniej z ust opozycji parlamentarnej. Takiego tonu użyli cieszący się dużym poważaniem sędziowie i profesorowie prawa. Co więcej, mowa tu o osobach, które należą do ścisłej elity środowiska prawniczego i są uznawane za swego rodzaju apolityczne autorytety.
Ministrowi dostało się, po pierwsze, za usunięcie ze stanowiska przewodniczącego Komisji Kodyfikacyjnej prof. Stanisława Waltosia, po drugie zaś, za wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec sędziego, którego wyrok de facto zwalniał właścicieli hali Międzynarodowych Targów Katowickich z obowiązku odśnieżania jej dachu.
Burzę wywołało stwierdzenie ministra, że niezawisły sąd może teoretycznie "wydać wyrok, że siła grawitacji nie działa, że dwa plus dwa to sześć, ale to nie znaczy, że sąd ma rację". - Bo niezawisłość sądu nie jest niezawisłością od rozumu, doświadczenia życiowego i obowiązującego prawa - przekonywał Ziobro, co nie spodobało się środowisku sędziowskiemu, obawiającemu się "ręcznego sterowania" przez ministerstwo.
Iskrzy, iskrzy
Ale sprawa odwołania prof. Waltosia czy wszczęcia postępowania dyscyplinarnego w sprawie gliwickiego sędziego to nie pierwsze zgrzyty pomiędzy ministrem sprawiedliwości a środowiskiem, z którego sam się wywodzi. Jeszcze zanim objął swoje stanowisko, dał się we znaki korporacjom adwokackim, forsując zmiany umożliwiające szeroki dostęp do palestry. Popularności w środowisku nie przysporzyła mu także decyzja o uchyleniu aresztu wobec pięciu mężczyzn podejrzanych o lincz we Włodowie. Autorytety prawnicze uznały ją za nieuzasadnioną i populistyczną. Należy też dodać, że z koncepcją zaostrzenia kar za najcięższe przestępstwa od dawna nie zgadzają się prawnicze tuzy, np. prof. Andrzej Zoll (Rzecznik Praw Obywatelskich) czy odwołany przez Ziobrę prof. Waltoś.
W niedawnej rozmowie z "Dziennikiem Polskim" Ziobro przypomniał, że szereg zmian, które zaproponował, uderza w prawników i sędziów i stąd też - według niego - ich niechęć. Ograniczenie immunitetów sędziowskich i prokuratorskich, chęć wprowadzenia jawności oświadczeń majątkowych czy jawność postępowań dyscyplinarnych dotyczących wszystkich korporacji to tylko najważniejsze z tych zmian.
Do krytyki postępowania ministra dołączyła tymczasem Naczelna Rada Adwokacka, oceniając jego pomysł nakładania przez sądy na adwokatów kar pieniężnych nawet do 60 tys. złotych za lekceważenie Temidy jako "praktykę godną prawa radzieckiego i amerykańskich filmów". Prezes Naczelnej Rady Adwokackiej Stanisław Rym uważa, że "proponowane zmiany uderzą w wizerunek sądów. Społeczeństwo pomyśli, że są nastawione na wyroki skazujące".
Oczywiście minister ma w środowisku adwokackim i sędziowskim także zwolenników. - Jako sędzia jestem za tym, by sąd miał jak największe możliwości, w tym dyscyplinowania adwokatów. W USA adwokaci nie mają żadnej ochrony. Ale trzeba zrobić to ostrożnie, żeby nie wylać dziecka z kąpielą - mówi Piotr Górecki, rzecznik Krajowej Rady Sądownictwa.
Szkopuł jednak w tym, że Ziobro swoimi decyzjami łamie niepisany układ, powstały po 1989 roku, który Dominik Zdort z "Newsweeka" określa jako "układ czyniący ze środowiska sędziowskiego świętą krowę. Nietykalną, niepodlegająca ocenie".