Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Każdy ma swoją Afrykę

Podobno Jolanta Szczypińska (PiS) ma dostęp do premiera Jarosława Kaczyńskiego jak nikt inny - niemal 24 godziny na dobę...

/Agencja SE/East News

Z wykształcenia jest pielęgniarką. W czerwcu skończy 50 lat. W stanie wojennym działała w podziemiu, była represjonowana, wielokrotnie aresztowana. Na początku lat 90. związała się z Porozumieniem Centrum braci Kaczyńskich. W 2001 r. była jedną z założycielek PiS i dyrektorem biura poselskiego Jarosława Kaczyńskiego w Słupsku.

Startowała wtedy do Sejmu, ale zdobyte wówczas 3501 głosów nie wystarczyło, by zasiadła w ławach poselskich. W 2004 roku objęła jednak mandat poselski po Wiesławie Walendziaku, gdy ten zrezygnował, tłumacząc się względami osobistymi.

W 2005 roku potwierdziła swój mandat poselski - kandydowała pod hasłem "Poseł zwykłych ludzi" i osiągnęła niewątpliwy sukces (ponad 20 tysiecy głosów). Jest wiceprzewodniczącą Klubu Parlamentarnego PiS i wiceprzewodniczącą Komisji Zdrowia. Podobno Jolanta Szczypińska ma dostęp do premiera jak nikt inny - niemal 24 godziny na dobę.

Uczucie spec-znaczenia

- Pani poseł, czy mógłbym dostać autograf? - pyta nieśmiało chłopak ze szkolnej wycieczki, która nieco znudzona przemierza sejmowe korytarze. Jednak na widok Jolanty Szczypińskiej jego koledzy, a nawet nauczyciele ożywiają się natychmiast. Nie codziennie można przecież spotkać osobę, o której czytali w gazetach, że jest "narzeczoną premiera".

- Jeszcze ja! I dla mnie też! - przekrzykują się już wszyscy, a w ruch idą znalezione na dnie plecaków karteluszki i długopisy. Na koniec wspólne zdjęcie - błyskają flesze - i będzie się czym pochwalić po powrocie do domu. Pani poseł uśmiecha się; wygląda niemal dziewczęco - to zgrabna figura i modnie, krótko ścięte włosy odejmują jej lat. Ostatnio chrześniaczka - z zawodu fryzjerka - namówiła ją na tę twarzową zmianę.

Od czasu, gdy w połowie ubiegłego roku Jolanta Szczypińska złożyła na policzku premiera czuły pocałunek, a potem wręczyła mu ogromny bukiet róż, chyba nie ma już w Polsce osoby, która nie rozpoznawałaby tej drobnej blondynki. Szymon Majewski w swoim show żartował niedawno, że to tylko dzięki niej można rozróżnić braci Kaczyńskich: gdy stoi za plecami jednego z nich - na pewno mamy do czynienia z Jarosławem.

Wolny premier i wolna - jak szybko sprawdzili dociekliwi reporterzy - posłanka to był wtedy, w sezonie ogórkowym, łakomy kąsek dla prasy. Płomienne gratulacje po exspose, ciepłe spojrzenia, wreszcie wspomniany już pocałunek - media wspierane przez specjalistów od mowy ciała przystąpiły do skrupulatnej analizy tego, co odnotowały w Sejmie kamery i aparaty fotograficzne.

Sejmowe kuluary wypełniła wielka plotka. Posłowie i dziennikarze - zgodni jak nigdy - szeptali, że przygotowania do najważniejszego ślubu w kraju idą pełną parą. Niektórzy byli zawiedzeni, że nic wcześniej nie wiedzieli, inni - przeciwnie - puszczali oko i dawali do zrozumienia, że oni, oczywiście, nie tylko domyślali się, ale wiedzieli wszystko, tylko "sami rozumiecie, trzeba było dochować tajemnicy".

Pani poseł uprzejmie się uśmiechała, udzielała wywiadów kobiecej prasie i niczemu nie zaprzeczała, ale też - jak to świat polityczny ma w zwyczaju - niczego nie potwierdzała. Jarosław Kaczyński, zaskoczony zainteresowaniem mediów jego życiem uczuciowym, postanowił dementować. - To sympatyczna pogłoska, ale nieprawdziwa - próbował uciąć spekulacje.

Choć minęło od tamtej pory niemal dziewięć miesięcy, rozwiązania jak nie było, tak nie ma. Ślub się nie odbył, ale mimo to wokół Jolanty Szczypińskiej wciąż nie rzednie tłum gapiów i skorych do zaprzyjaźniania się osób. Trochę jak wtedy, gdy spotkała na sejmowym korytarzu szkolną wycieczkę. Tyle że tamte roześmiane nastolatki były sympatyczne i bezinteresowne, a nowi "przyjaciele" liczą jedynie, że coś sobie - dzięki niej - załatwią.

- Pewnie, że mogę w każdej chwili zadzwonić do premiera. Problem polega na tym, że nigdy tego nie wykorzystuję - rozwiewa nadzieje pani poseł.

- Zawsze jest tak, że kiedy ktoś pełni jakąś ważną funkcję, to widać ciążenie ku tej osobie. Ale to nie są przyjaciele. Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą, że nie wykorzystuję swoich znajomości, nie załatwiam żadnych spraw.

Jak w bajce

Szczęśliwa, odwzajemniona miłość, a potem biały welon i bajkowe "żyli długo i szczęśliwie" - takie są dziewczęce, trochę naiwne marzenia, z których nigdy się nie wyrasta. Niespełnione - ciążą jak niewygodny bagaż, którego nijak nie da się zarzucić na ramię i lekko powędrować przez życie. O nich mówić jest najtrudniej - bo która dziewczyna chce się przyznać do tego, że nie została wybranką królewicza?

Jolanta Szczypińska potwierdza, że nie było jej łatwo czytać w tabloidach, że jest narzeczoną premiera.

- Nie ukrywam, że bywa to przyjemne, choć na początku przyjmowałam wszystko z zażenowaniem. Wiem, jaka jest prawda, i trudno wciąż przekonywać, że to nadużycia. Denerwowało mnie szczególnie to, jak postępują dziennikarze z tabloidów.

Pani poseł ma na potwierdzenie swojej opinii różne przykłady. Ostatnio zapadło jej w pamięć jedno wydarzenie: - Któregoś razu dzwoni do mnie redaktor, pyta o przepis świąteczny, po czym ukazuje się artykuł, że ja spędzam Wigilię razem z premierem i na pewno tę potrawę mu przyrządzę i podam. W takich sytuacjach mogę się tylko śmiać. Dużo bardziej się złoszczę, gdy podają mój nieprawdziwy, zawyżony wiek.

Jolanta Szczypińska mówi, że to właśnie Jarosław Kaczyński nauczył ją dystansu do całej sprawy. Nigdy nie prosił, by przestała rozmawiać z mediami, bo ma dość prasowych spekulacji.

- Premier ma tak duże poczucie humoru - zapewnia posłanka - że patrzy na to wszystko z dystansem. Ja też już wiem, że tak trzeba do tego podchodzić. On też wie, jaka jest prawda.

- To może spróbujmy teraz powiedzieć tę prawdę...

- Kiedy nie wiadomo, jaka ona jest. Między nami jest wielka, wielka przyjaźń i wzajemna sympatia. Ludzie - niesłusznie - nie doceniają tego uczucia, tej więzi. Z góry uważają, że to coś gorszego.

- W życiu człowieka - mówi dalej Jolanta Szczypińska - największą wartością jest przyjaźń, miłość, właściwie chyba po to się żyje - żeby je otrzymywać i dawać. Tego się szuka, również realizując np. swoje powołanie w pracy. Liczy się wiara, nadzieja i miłość, a z nich - jak mówił święty Paweł - największa jest miłość.

Pokój w willi premiera

- To był mój świadomy wybór - opowiada pani poseł o swoim zaangażowaniu w politykę. Zaangażowaniu tak wielkim, że na życie prywatne zabrakło już czasu. Jej małżeństwo rozpadło się po dwóch latach i dziś Jolanta Szczypińska niechętnie wraca do tamtych wydarzeń. Chyba woli myśleć o sobie jak o kimś zawsze wolnym.

"Miałam 23 lata, kiedy rozpoczęłam swoją działalność polityczną. Moje koleżanki umawiały się wtedy na randki, biegały na dyskoteki, wreszcie wychodziły za mąż, a ja bawiłam się na ich weselach i biegałam z bibułą, kursowałam po całej Polsce z kolportażem, co jakiś czas odsiadując w areszcie. Gdy przyszły lata 80. i dokonałam wyboru, to wszystkie następne lata były tylko tego konsekwencją. Jeśli człowiek podjął się czegoś i wierzy w słuszność tej decyzji czy w ideały, należy doprowadzić to do końca, bez względu na cenę, jaką przyjdzie zapłacić".

Z miłości do polityki latem 1992 roku Jolanta Szczypińska wybrała się z rodzinnego Słupska do Warszawy na pierwsze zebranie Rady Politycznej Porozumienia Centrum. To były w jej życiu trudne czasy. Jak bardzo trudne? Na tyle, że musiała wybierać - kupić bilet na pociąg czy nowe buty, bo była wtedy bez pracy. Starczyło tylko na tekturowe jednorazówki - takie same w zakładach pogrzebowych dają nieboszczykom. Spódnicę i żakiet udało się pożyczyć - w jej szafie nie było nic odpowiedniego na tak ważną okazję.

Pech chciał, że stolica powitała ją ulewą. W którymś momencie nie wiedziała już, czy to krople deszczu, czy łzy płyną jej po twarzy, gdy z każdym krokiem tekturowe białe buty zmieniały się w bezkształtną masę. Na salę obrad weszła boso, ale do Słupska wracała już w nowych sandałkach. Dostała je w prezencie od Jarosława Kaczyńskiego.

Nawet gdy miała wreszcie pracę i tak długo nie potrafiła kupić sobie niczego nowego. Gdy wypatrzyła jakąś ładną bluzkę czy spódnicę, zaraz dopadały ją wyrzuty sumienia.

- "Przecież mogę się obejść bez nowego ciucha" - myślała nieraz w takiej chwili i wychodziła szybko ze sklepu. Dopiero gdy została posłem, zrozumiała, że jej garderoba wymaga pewnych inwestycji. - Wciąż pamiętam ten moment, kiedy zakupy były w sferze marzeń, więc cały czas mam poczucie ulgi, że to już za mną. Nawet szczególnie nie cierpiałam, bo generalnie bardzo lubię chodzić w sportowym stroju, ale tutaj w Sejmie nie mogę sobie na to pozwolić.

Jolanta Szczypińska nie popadła w zakupową euforię, nie wydaje całej pensji na nowe ciuchy. Kupuje, jak sama mówi, błyskawicznie w kilku ulubionych sklepach, głównie w Słupsku, ale i w Warszawie. Wybiera stroje klasyczne i wie, że znajome sprzedawczynie zawsze posłużą jej szczerą radą. W domu wciąż nosi ulubione dżinsy i sportowe bluzy.

Niestety, na aktywność fizyczną brakuje jej czasu: "Mam dużo pretensji do siebie, bo kiedyś biegałam, jeździłam na rowerze, a teraz bardzo to zaniedbałam".

Dziewczęco szczupłą sylwetkę zawdzięcza intensywnemu trybowi życia. Bez przerwy jest w drodze, między Słupskiem, Gdańskiem a Warszawą. Odwiedza powiaty, gminy swojego okręgu wyborczego. Bywa, że zapomina o jedzeniu.

- Grzeszę, bo nieregularnie się odżywiam. Może ktoś nie uwierzy, ale bywa, że dzień mija mi o jednej bułce i kilku kawach. Rano musi obowiązkowo być mleko, najlepiej ciepłe. I do tego płatki, więc może to na tych płatkach funkcjonuję potem cały dzień? - zastanawia się pani poseł.

Gdy już znajdzie czas na ciepły posiłek, to najchętniej zamawia naleśniki z serem. Właściwie, bliższe prawdy byłoby powiedzenie, że niemal zawsze zamawia naleśniki. "Mogłabym jeść je bez przerwy. Jak ze znajomymi gdzieś idziemy, wszyscy już wiedzą, co zjem. W domu idę na łatwiznę, nie smażę, tylko kupuję gotowe".

Jej własny kąt to maleńki, ośmiometrowy pokoik w niewiele większym mieszkaniu. Na niespełna 36 metrach kwadratowych mieszka z mamą. "Ten blok powstał w czasach słusznie miminionych. Mój pokój jest już tak zagracony, że ja też ledwo się w nim mieszczę. Mimo to, nie odczuwam potrzeby zmiany, choć może pokój przydałby się większy, miałabym gdzie trzymać rower. Na razie jednak spędzam tam bardzo mało czasu - rano wychodzę, wracam późno w nocy".

Czy w takim razie, gdy Jarosław Kaczyński został premierem, nie pomyślała choć raz, że w jego służbowej willi byłoby jej dużo wygodniej? Oczywiście tylko wtedy, gdyby została premierową.

- Nie, nigdy nie pomyślałam. Lubię to swoje mieszkanko, mam związanych z nim trochę wspomnień. Widzi pani, ja bardzo przyzwyczajam się do miejsc, ludzi, przedmiotów. Jestem spod znaku Raka i może dlatego jestem też taka sentymentalna. Decyzja o zmianie miejsca zamieszkania byłaby dla mnie ciężkim wyzwaniem.

Byłam mężczyzną

Jolanta Szczypińska jest otwarta, emocjonalna, a z takim charakterem trudno ukrywać się za kolejnymi maskami. Kiedy więc mówi, że nie potrafi udawać kogoś, kim nie jest, można jej wierzyć. Tyle że życie pisze często własne, przekorne scenariusze. Jako 19-latka przez kilka tygodni była więc... mężczyzną. Wciśnięta na czoło czapka ukryła delikatne rysy. Mówiła niewiele, by koledzy z pracy nie domyślili się, że nie jest jednym z nich - grube przekleństwa nie przeszłyby jej przez gardło. Tylko udając mężczyznę, mogła przeładowywać węgiel i co wieczór brać za swoją ciężką pracę całkiem niezłą dniówkę.

"Nie byłam taka wydajna jak oni, nie miałam takiej siły fizycznej jak oni i w końcu wszystko się wydało. Koledzy mówili nawet potem, że gdyby wiedzieli wcześniej, toby mnie kryli".

Udawanie mężczyzny było być może najbardziej szaloną rzeczą w życiu pani poseł, ale na pewno niejedyną. Kiedyś - chcąc zaimponować chłopakowi - skoczyła bez uprzedzenia ze spadochronem.

"Jestem osobą przekorną i jak ktoś mówi mi, że coś jest niemożliwe, to ja chcę udowodnić, że jednak jest możliwe. Byłam młodą dziewczyną, uważałam, że wszystko mogę zdobyć, wszystkie plany i marzenia mogą się spełnić. A wtedy usłyszałam, że to tylko mężczyźni są tacy odważni, a ja na pewno nie zdecyduję się na ten krok. Nie zastanawiałam się wcale nad konsekwencjami. Ten chłopak był przerażony, ale ja zawsze byłam taka szalona. Dobrze, że nie mam dzieci, bo chyba byłoby mi trudno je wychowywać".

Czy teraz Jolanta Szczypińska umiałaby się zdobyć na równie szalony skok w nieznane?

Nie ma wątpliwości, że tak. Swoją obecność w Sejmie traktuje jako coś bardzo istotnego, ale jednak przejściowego, zadanie do wykonania "tu i teraz". Gdy ten etap w jej życiu skończy się, będzie realizować swoje kolejne marzenia. Bo przecież "każde marzenie dane jest nam wraz z mocą potrzebną do jego spełnienia". "Przeczytałam w internecie o dziewczynie Kindze, która podróżowała po świecie i w ten sposób realizowała swoje marzenia.

W Afryce wykupiła dzieci z niewoli i choć potem sama zmarła na malarię, jej dzieło wciąż kontynuuje rodzina i przyjaciele. Zaimponowała mi jej odwaga. Żałuję, że jej nie poznałam, bo czuję, że to pokrewna mi dusza".

Jolanta Szczypińska też wierzy w swoją Afrykę. Od dawna myśli, by ruszyć w świat, ale nie tylko po to, by zwiedzać, ale też pomagać ludziom. Jak mówi "to chyba dusza pielęgniarki wciąż się we mnie odzywa". Tylko spotkanie kogoś bardzo ważnego, kto powiedziałby "potrzebuję cię", zdołałoby powstrzymać ją przed wyjazdem.

"Każdy z nas potrzebuje przyjaźni, miłości, akceptacji i jeśli ktoś zaprzecza, to ja w to nie wierzę. Ja słyszę czasem takie słowa i wiem, jak one uskrzydlają. Chociaż zraniono mnie kilkakrotnie, to wciąż wierzę, że warto mówić o swoich uczuciach".

Pani poseł poprawia srebrny wisiorek na szyi - ma kształt połówki jabłka, trochę też przypomina serduszko.

- Więc gdzie jest ta pani połówka?

- Też bym chciała wiedzieć. Myślę, że gdzieś jest. Ale można jej nigdy nie spotkać albo nie zauważyć, przejść obok, można też długo szukać. Myślę, że warto szukać.

Agnieszka Laskowska

Angora

Zobacz także