Janusz Kurtyka na szefa IPN
Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej zdecydowało dziś w głosowaniu, że przedstawi Sejmowi Janusza Kurtykę jako kandydata na prezesa IPN.
Po publicznych przesłuchaniach to szefa krakowskiego oddziału IPN kolegium zarekomenduje nowemu Sejmowi. Ten dokona ostatecznego wyboru.
W głosowaniu wzięli udział wszyscy członkowie Kolegium, a wszystkie oddane głosy były ważne. Janusz Kurtyka uzyskał wymaganą większość 6 głosów poparcia, Janusz Krupski, wiceprezes Instytutu, uzyskał 5 głosów poparcia. Pozostali kandydaci nie uzyskali głosów poparcia - czytamy w oficjalnym komunikacie podpisanym przez dr. Sławomira Radonia, szefa kolegium Instytutu.
Przewodniczący kolegium powiedział dziennikarzom, że wyborem prezesa Sejm mógłby się zająć w listopadzie lub na początku grudnia. - Znając poglądy PO i PiS uważam, że jest szansa na wybór pana Kurtyki przez Sejm - stwierdził Radoń.
W IPN jest kryzys od kilku miesięcy; potrzeba silnego i dynamicznego przywódcy - tak Radoń ocenił przyczyny, dla których kolegium poparło właśnie Kurtykę. Dodał, że to Kurtyka przedstawił najbardziej spójny program.
Za faworytów w konkursie uchodzili znany historyk Andrzej Krzysztof Kunert i właśnie szef krakowskiego oddziału IPN Janusz Kurtyka oraz wiceprezes Instytutu Janusz Krupski. Ale na placu boju o prezesurę Instytutu byli jeszcze w środę rano także Krzysztof Borowiak, Bolesław Orłowski, Jan Pięta; Mariusz Węgrzyn, Piotr Woyciechowski i Wiesław Zajączkowski.
Nie będzie gwiazdą mediów
Janusz Kurtyka powiedział w czasie dzisiejszych przesłuchań, że zadaniem nowego prezesa będzie m.in. zmiana fałszywego przekonania opinii publicznej, że "IPN jest tylko od teczek", bo jego głównym zadaniem jest ochrona pamięci narodowej. - Prezes nie powinien działać na granicy prawa i nie powinien być gwiazdą medialną - oświadczył. Kurtyka uważa także, że powszechny dostęp do akt IPN powinien być realizowany za pośrednictwem naukowców czy dziennikarzy. - Nie może być tak, by sąsiad lustrował sąsiada" - oświadczył. Opowiedział się również za absolutną ochroną informacji obyczajowych z "teczek".
Pytany, czy Instytut powinien wszcząć śledztwo w sprawie agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 r., Kurtyka odpowiedział, że nie powinno się wydawać publicznych pieniędzy tylko po to, by potwierdzić w śledztwie powszechnie znany fakt, że agresja ta była złamaniem wszelkich układów i praw.
Przeciw powszechnemu otwarciu archiwów Instytutu Pamięci Narodowej opowiedział się w czasie przesłuchań historyk Andrzej Kunert . Zarazem oświadczył, że archiwa IPN powinny być otwarte dla instytucji, naukowców i dziennikarzy. "Ogromnym nieporozumieniem" nazwał zamknięcie dostępu do katalogów IPN osobom spoza Instytutu, do czego doszło na polecenie generalnego inspektora danych osobowych.
Jego zdaniem, w Instytucie powinna powstać "Biała księga" osób zabitych w czasie okupacji niemieckiej i w PRL oraz "Czarna lista" - spis funkcjonariuszy służb specjalnych PRL. - Skala anonimowości ofiar jest największym wzywaniem dla tego Instytutu - dodał.
Janusz Krupski, wiceprezes IPN, twierdził natomiast, że trzeba poprawić atmosferę wokół Instytutu. Krupski opowiada się za usprawnieniem pracy IPN. Jego zdaniem, potrzebne jest zwłaszcza zintegrowanie pracy trzech pionów IPN - naukowego, śledczego i archiwalnego. Według niego, największym wyzwaniem jest pion śledczy, który musi mieć lepsze wyniki i powinien być lepiej zintegrowany z instytutem.
Krupski jest za szerszym udostępnianiem archiwów IPN. Według niego, potrzebne jest też stworzenie w IPN "dobrego obiegu informacji i dobrej polityki informacyjnej".
Tak odpadali kandydaci
Chętnych do objęcia schedy po prof. Leonie Kieresie było na początku konkursu aż 17, ale część z nich nie spełniała wymogów formalnych sprecyzowanych w regulaminie konkursu, nazwisk na liście pretendentów ubyło też po sprawdzeniu zawartości archiwów służb specjalnych PRL na ich temat. Znaleziony tam materiał dotyczy Andrzeja Przewoźnika, sekretarza generalnego Rady Ochrony Pamięci, Walk i Męczeństwa, który był wśród kandydatów w pierwszej turze boju.
Jak oznajmił wczoraj Sąd Lustracyjny, z zapisów rejestracyjnych SB wynika bowiem, że w maju 1987 r. Andrzej Przewoźnik został zarejestrowany przez IV wydział krakowskiej SB jako tajny współpracownik o kryptonimie Łukasz. Choć Przewoźnik zaprzecza, by kiedykolwiek współpracował z SB, a jego proces lustracyjny się nie zakończył, w myśl regulaminu konkursu o stanowisko szefa IPN już się ubiegać nie może. Na początku odmówiono mu zresztą wszczęcia procesu lustracyjnego (uznano, iz nie pełni funkcji publicznej w rozumieniu ustawy lustracyjnej i nie musi składać oświadczenia, czy współpracował ze specsłużbami PRL), dopiero po jego zażaleniu tzw. autolustracja urzędnika jednak się rozpoczęła.
O tzw. sprawie Przewoźnika, który od dawna nie ukrywał, że chciałby ubiegać się o stanowisko prezesa IPN, zrobiło się głośno na początku lipca, gdy media podały, iż w archiwach IPN w Krakowie odnalazło się oświadczenie byłego kaprala SB Pawła Kosiby z 1990 r. Ujawnił on w nim - jak utrzymywał - swych dawnych agentów. Jednym z nich miał być właśnie Przewoźnik. Kosiba powiedział wprawdzie po owym "przecieku" do prasy, że dzisiejszy szef Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa nigdy nie był jego agentem, ale szef kolegium Instytutu, dr Sławomir Radoń, tłumaczył wówczas prasie, że w obliczu najmniejszych nawet wątpliwości Przewoźnik nie powinien startować w konkursie na szefa IPN. Choć ostatecznie kolegium zezwoliło kandydatowi na udział w wyborach, ten nie ukrywał rozgoryczenia. Zapowiada walkę o swe dobre imię.
"Gazeta Wyborcza" sugerowała, iż do ujawnienia tej informacji tuż przed konkursem przyłożył rękę Zbigniew Fijak, krakowski działacz Platformy Obywatelskiej. To jemu wręczył Kosiba to oświadczenie w 1990 roku, bo Fijak był wtedy znanym działaczem opozycji i szefem krakowskiej komisji weryfikującej esbeków. Dodajmy, że za te "rewelacje" Kosiba nie został jednak przyjęty do UOP - zweryfikowano go negatywnie.
Gdy powstał IPN, Zbigniew Fijak przekazał tam w 2001 r. pismo Kosiby. W ten sposób materiał o rzekomej agenturalnej działalności Przewoźnika zyskał sygnaturę dokumentu Instytutu.
Prezes Leon Kieres wydał w lipcu komunikat, w którym oświadczył, że IPN nie jest źródłem informacji na temat Przewoźnika. Stwierdził, że pismo Kosiby zostało udostępnione mediom przez krakowską fundację Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego, która opracowuje projekt "Służba Bezpieczeństwa przeciwko społeczeństwu Krakowa i Małopolski w latach 1976-1990". Jednak szef tego projektu, prof. Tomasz Gąsowski z UJ, zapewnił, że to nie fundacja przekazała dziennikarzom ów materiał.
Mimo iż część mediów okrzyknęła całą tę sprawę próbą przeprowadzenia dzikiej lustracji, Andrzeja Przewoźnika wśród przesłuchiwanych dziś finalistów nie ma. Trudno się zresztą dziwić Instytutowi Pamięci Narodowej, że woli dmuchać na zimne. Zwłaszcza, że lustrację Przewoźnika odroczono aż do 3 listopada.
W związku ze sprawą Przewoźnika z ubiegania się o stanowisko prezesa Instytutu zrezygnował jednak i inny poważny pretendent - dr Antoni Dudek, znany historyk i naczelnik Biura Edukacji Publicznej IPN. - Z tym zamiarem nosiłem się od pewnego czasu, ale sposób załatwienia sprawy Andrzeja Przewoźnika spowodował, że postanowiłem ogłosić decyzję. Nie chciałem, by powstało wrażenie, że z powodu problemów, które spotkały Przewoźnika, odniosłem jakiekolwiek korzyści - mówił dziennikarzom.
INTERIA.PL/PAP