Gibraltar, nie Katyń
Obudziła mnie cenzura domowa o 9 rano z hiobową wieścią: polski samolot spadł, zginął polski prezydent z żoną i całe mnóstwo VIP-ów. Włączyłem komputer, sprawdziłem serwisy - tragedia. Reuters, Associated Press, Agence France Press oraz BBC właściwie podawały to samo. Mgła, błąd polskiego pilota. Ale tak naprawdę nie wiadomo. Pomyślałem: Gibraltar.
Jak zwykle agencje dyktowały rytm. Dlatego zazgrzytało mi w BBC podsumowanie dzieła śp. Lecha Kaczyńskiego: "Popierał prawicową katolicką politykę, był przeciwny szybkim reformom wolnorynkowym oraz był zwolennikiem zachowania programów opieki społecznej".
"The Daily Mail" miał chyba najbardziej obszerne sprawozdanie, z gruntu wyważone, chociaż zmarłego tragicznie określono tu jako "nacjonalistycznego konserwatystę". Dokładnie tak samo napisał Jim Heintz z Associated Press. Tymczasem "The New York Times" widział w polskim prezydencie "bojowego nacjonalistę" (pugnacious conservative).
Świat wstrząśnięty katastrofą
"The Washington Post" pisał o jego "nacjonalistycznej polityce". W porównaniu do tego wszystkiego sprawozdania "The Financial Times", "The Telegraph" i "Deutsche Welle" a nawet lewicowego "The Guardian" choć raczej krótkie, byłe pełne szacunku. Najbardziej kompetentny komentarz na temat katastrofy - w kontekście stosunków polsko-rosyjskich i na kanwie Katynia - napisał liberał Andrew Nagorski w "Newsweeku". Ogólnie - najbardziej pozytywną cechą informacji prasowych było to, że wszyscy wspomnieli masakrę polskich oficerów w Katyniu przez sowieckich komunistów w 1940 r. To smutne, że nagłośnienie tej rzezi na skalę światową jest możliwe tylko z powodu śmierci polskiego prezydenta.
Reagowali też politycy i rozmaite instytucje. Natychmiast - mimo soboty - na witrynie internetowej naszej uczelni pojawił się list kondolencyjny do Polaków. Pobiło nas tylko US Holocaust Memorial Museum, które wymieniło nie tylko śp. prezydenta Kaczyńskiego, ale również Janusza Kurtykę, Andrzeja Przewoźnika, Tomasza Mertę oraz Mariusza Handzlika.
"Opłakujemy stratę Prezydenta Kaczyńskiego i naszych kolegów, z którymi współpracowaliśmy blisko przez lata. Stratę ich odczują wszyscy, którzy są zainteresowani utrzymaniem pamięci o Holokauście. Będzie nam ich brakować i chcielibyśmy złożyć najgłębsze kondolencje ich rodzinom i ludowi Polski".
Potem odezwała się Komisja Helsińska Kongresu USA: "Prezydent Kaczyński był przyjacielem Stanów Zjednoczonych oraz niestrudzonym bojownikiem o wolność i prawa człowieka, a w tym o pamięć o historii polskich Żydów". Biały Dom i Departament Stanu jako ostatnie wydały oficjalne oświadczenia.
Po zapoznaniu się z prasą i oficjalnymi źródłami sprawdziłem e-maile: chronologicznie pierwsza wiadomość o katastrofie doszła od rodziny z kraju, potem zaczęły napływać lawinowo z całego świata. Odezwali się studenci, przyjaciele. Bliska znajoma, jedna z czołowych aktywistek w Partii Republikańskiej w północnej Kalifornii napisała: "tak bardzo się zasmuciłam, gdy usłyszałam o wypadku dziś rano".
Znajoma lingwistka, Rosjanka rodem z Petersburga, wyraziła swoje przerażenie katastrofą i spytała, co może zrobić dla rodzin. W międzyczasie poszła pod polską ambasadę w Waszyngtonie i zostawiła tam wiązankę kwiatów. Dostałem też kilkanaście esemesów, najdłuższy - religijny - od oficera marynarki wojennej USA. Najkrótszy przyszedł z Los Angeles: "ale tragedia w Polsce!". Uaktywniły się fora dyskusyjne, na przykład Polish Global Village Marcina Żmudzkiego z Waszyngtonu. Zaczęły przychodzić zawiadomienia o tragedii, o mszach w intencji zmarłych. Kondolencje i komentarze pojawiły się na moim profilu w Facebook.com. Rozdzwoniły się telefony.
Poszperałem też po obcojęzycznych forach internetowych. Właściwie wszędzie wielkie wyrazy sympatii dla Polski i Polaków. Ciekawy był głos Syeda A. Mateena z Karachi na forum BBC porównujący śmierć śp. Lecha Kaczyńskiego do podobnego losu prezydenta Pakistanu Zia-ul-Haq w 1988 r. "Obaj prezydenci... nie cieszyli się najlepszymi stosunkami z Rosją w momencie ich nienaturalnej śmierci".
Byli na pokładzie
Częstokroć wpisywali się nasi rodacy, podkreślając symboliczną więź międzypokoleniową ofiar Katynia z roku 1940 i 2010. Niektórzy kategorycznie winili Rosję za spowodowanie katastrofy, wręcz mord masowy elity polskiej. Zagalopowali się. Odwrotnie niż w pełni udowodniona sowiecka wina za rzeź katyńską w 1940 r., nie ma dowodów w tej chwili na winę Rosji za tragedię w 2010 r.
To prawda, że Rosjanie przeprowadzili generalny remont samolotu w grudniu 2009 r.; to prawda, że sowiecka maszyna była dość siermiężna, a jej współczynnik wypadków do liczby lotów wysoki. To prawda, że Kremlowi Kaczyński nie był na rękę. To prawda, że post-Sowieci uważają każdą polską postawę niejaruzelską za zdradę. Ale dowodów na mord nie ma.
Teraz wiele zależy od Rosji. Kreml ma szansę uspokoić sytuację, a nawet poprawić stosunki z Polską. Będzie to jednak bardzo trudne. Występując kilka dni przed katastrofą wraz z premierem Donaldem Tuskiem, premier Putin postąpił w sposób schizoidalny, czyli typowo po postsowiecku. Z jednej strony niespodziewanie pozwolił pokazać film Wajdy o Katyniu i po ludzku uklęknął przed pomnikiem pomordowanych - monumentalny gest nie do przecenienia również dlatego, że nagłośniony przez rosyjskie media. Z drugiej strony po czekistowsku w swoim przemówieniu popisał się sowiecką propagandą, mówiąc o parytecie między zbrodnią katyńską a rzekomym "wymordowaniem" jeńców bolszewickich przez Polaków w 1920 r.
Ale dziś karty są znów w rękach Kremla. Polacy mogą jedynie zareagować lepiej lub gorzej. A na razie powinni pociągnąć do odpowiedzialności biurokratów winnych zabaw w sowieckie latające trumny oraz wdrożyć w życie zakaz zbiorowego latania czołowych ludzi w państwie tym samym samolotem.
Marek Jan Chodakiewicz
Zobacz specjalne wydanie Tygodnika Solidarność. Można tam przeczytać następujące artykuły:
- Niezwyczajny prezydent
- Trudno zrozumieć
- Zawsze obok prezydenta
- Parlament będzie pusty
- Cios w państwo
- Zginęli najwybitniejsi
- Przechował suwerenność
- Bezkompromisowa, skromna rewolucjonistka
- Gibraltar, a nie Katyń