- Obawialiśmy się tego, jak sylwestrowy dyżur będzie przebiegał w tym roku - mówi Interii Robert Górski, lekarz zielonogórskiego pogotowia ratunkowego. Jak tłumaczy, temperatura na zewnątrz była dość wysoka, a to sprzyja wychodzeniu z domu. Jednak w stosunku do lat ubiegłych w tym roku w Zielonej Górze było spokojnie. - Przed północą pojechaliśmy do pijanego 17-latka, który w bardzo szybkim tempie wypił pół litra wódki. Zawieźliśmy go do szpitala, żeby w kontrolowanych warunkach wytrzeźwiał. Mieliśmy też zatrzymanie krążenia u mężczyzny, który nadużywał alkoholu. On miał problem alkoholowy od dawna. Ogólnie zazwyczaj w sylwestra do północy jest w miarę spokojnie - mówi lekarz. I dodaje: - Dopóki ludzie siedzą przy stołach i nie wstają, nic złego się nie dzieje. Podobnie było w jednym z warszawskich SOR-ów, gdzie pracuje Tomasz Komorowski. - Sylwester i Nowy Rok były przedziwne, pierwszy raz dyżur przebiegał w miarę spokojnie. Do północy w zasadzie nie było pacjentów - mówi pielęgniarz. Sylwester. Po północy się zaczęło Później ortopeda i chirurg mieli już co robić. - Przyjechał do nas pacjent, który zobaczył dzika i zaczął uciekać. Oczywiście był pijany. Skręcił sobie kolano - relacjonuje Tomasz Komorowski. - Mieliśmy też starszego pana, który oglądał sobie fajerwerki na balkonie, wracając przewrócił się i złamał kość udową. Były osoby po bójkach, takich pacjentów z poważnymi urazami głowy mieliśmy kilku. I jednego, który dostał nożem w dłoń - opowiada pielęgniarz. W Warszawie byli też pacjenci z urazami po fajerwerkach. - Zaprószenia oczu było częste, wpadały im jakieś opiłki - mówi medyk. - Petardy wybuchały im też w rękach. Mieliśmy pacjenta, który podpalił rozebraną przez jego syna racę. Dał mu do zabawy, nie wiedzieć czemu. Podpalił chyba nie z tej strony, co trzeba i fajerwerk natychmiast wybuchł, mężczyzna miał poparzone oczy i ręce, do tego ranę głowy - opowiada. Petarda, która wybuchła w dłoniach Był też przypadek cięższy. - 25-latek kupił sobie fajerwerki na chińskim bazarze. Podpalił, a petarda wybuchła mu dosłownie w dłoni. Urwało mu kawałek małego palca i poturbowało serdeczny - opowiada Tomasz Komorowski. I dodaje, że nadawało się to niestety tylko do amputacji. - Prosił nas, błagał, żebyśmy ratowali palce, nie docierało do niego, że nie jest to możliwe. Bardzo żałował tego, co się wydarzyło. Niestety, niezwykle często się to zdarza, że ludzie kupują taniej niecertyfikowane fajerwerki i tak to się kończy - komentuje. W Zielonej Górze było nieco spokojniej. - Po północy wcale nie przeżyliśmy oblężenia, jak w latach ubiegłych. Wysłano nas do kobiety w średnim wieku, która nadużyła alkoholu, bo nie pije takich dawek na co dzień. Poza tym byliśmy też u osoby z obrzękiem płuc - mówi lekarz Robert Górski. I wyjaśnia: - Ja jeżdżę w karetce specjalistycznej "S", a dyspozytor tego dnia wiedział, od czego jesteśmy i nie wysyłał nas do wszystkiego. Chyba że byliśmy ostatni na placu. Zespoły podstawowe jeździły więcej, po północy cały czas, do samego rana. Tam też głównie do osób pijanych: ktoś zasnął na przystanku w centrum miasta, ktoś się przewrócił po alkoholu. Nie słyszałem, żeby była jakaś bijatyka czy zadyma pijacka. Tu urazów po fajerwerkach nie było. - Nie miałem ich ani ja, ani moi koledzy, z którymi rozmawiałem. Zauważyłem, że ogólnie tych fajerwerków na niebie było mniej. Może ludzie oszczędzają, może odpuszczają, bo dużo się o tym mówi. Jestem pozytywnie zaskoczony - ocenia Robert Górski. Sylwester, alkohol i fajerwerki. "Polak potrafi" - Ogólnie mimo wszystko było tych pacjentów faktycznie mniej - stwierdza Tomasz Komorowski. - Byłem przygotowany na dużo większy ruch, patrząc przez pryzmat ubiegłych lat - dodaje. - Królowały urazy po fajerwerkach, w zeszłym roku tego praktycznie nie było, może jedna, dwie osoby. W zeszłym roku głównie mieliśmy osoby po bójkach z użyciem ostrych narzędzi - zauważa. I opowiada historię: - Mieliśmy pacjenta ojca, który pojechał ratować syna z bójki. I przyjął cios w szyję z tyłu, w okolicy kręgosłupa. Miał bardzo głęboką ranę. Bardzo krwawił, do tego stopnia, że mieliśmy scenę jak w amerykańskim filmie. Położyliśmy go na łóżko i włożyłem rękę do środka rany, aby uciskać naczynia i w ten sposób pojechaliśmy na blok operacyjny. Ja w tej pozycji czekałem, aż wszyscy się przygotują i dopiero mogłem wyjąć rękę. Operacja się powiodła, ale jak było z rehabilitacją, tego już nie wiem. W tym roku bijatyki były, ale bez noży. - Nadal można powiedzieć, że Polak potrafi, a z alkoholem i fajerwerkami trzeba uważać - podsumowuje pielęgniarz.Czytaj też: Fala grypy przetacza się przez Polskę. Sprawdzisz, czy chorujesz, wykonując test