chce pokazać, że tanie państwo będzie i że jego władza przywilejów nie lubi - pisze gazeta. - Premier wszędzie, gdzie będzie to możliwe, chce korzystać z rejsowych lotów - mówi rzeczniczka rządu Agnieszka Liszka. Dlaczego? - Nasz park lotniczy jest zdekompletowany. Ale przede wszystkim chodzi o zdrowy rozsądek, żeby było najtaniej - tłumaczy minister Paweł Graś. Czy rzeczywiście można coś zaoszczędzić? To prawda, że całkowity koszt lotu rządowym TU-154 M mały nie jest: 36 tys. 415 zł za godzinę lotu. Bilet na rejsowy samolot to wydatek znacznie mniejszy. Ale z premierem zwykle leci delegacja, biletów potrzeba więc kilka, kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt - zauważa "Dziennik". Były premier Leszek Miller twierdzi, że na lotach zaoszczędzić się nie da, a rezygnacja z rządowego samolotu to tylko problemy. Na początku swojej kadencji Miller wyczarterował wraz z delegacją samolot do Londynu. - Potem okazało się, że trzeba było zapłacić więcej, niż wyniósłby koszt lotu samolotu rządowego i prób zaprzestaliśmy - opowiada Miller. Rzecznik sił powietrznych podpułkownik Wiesław Grzegorzewski zwraca uwagę, że za nieużywany rządowy samolot i tak trzeba płacić. - Samoloty 36. Pułku i tak muszą wylatać zaplanowaną rocznie liczbę godzin - zrobić tzw. naloty - bez względu na to, czy VIP-y latają nimi, czy nie - mówi. A względy bezpieczeństwa? Minister Graś uważa, że BOR nie będzie musiał dodatkowo sprawdzać samolotu, na pokładzie którego znajdzie się premier. Szczególnie po 11 września procedury lotniskowe w kwestiach bezpieczeństwa są bardzo rygorystyczne.