Do tej pory Tomka K. znaliśmy głównie z opowieści jego ofiar - oskarżonej o korupcję byłej posłanki PO Beaty Sawickiej i podejrzanej o przyjęcie łapówki celebrytki Weroniki Marczuk. Ubierał się w najdroższych sklepach, jeździł porsche i harleyem. Chwalił się majątkiem i wielkimi wpływami. Kobiety uwodził i rozkochiwał w sobie, żeby tylko przyłapać na przestępstwie. Taki był powszechnie znany wizerunek agenta CBA. Z najnowszej książki Krysiaka (w księgarniach od 10 grudnia) wyłania się jednak obraz kompletnie odmienny. Agent Tomek przekonuje, że na sprawy Sawickiej i Marczuk trafił zupełnie przypadkowo. - W żaden sposób nie uwodziłem Sawickiej ani Marczuk. To one do mnie lgnęły i to one chciały ze mną podtrzymywać kontakt - mówi agent CBA. I dodaje, że jedna z podstawowych zasad pracy agenta mówi, że nie można przekraczać barier kontaktów intymnych. - A co by się stało, jakbym taką barierę przekroczył podczas kontaktów z Sawicką czy Marczuk i któraś z nich zaszłaby w ciążę. To kto by płacił alimenty? Kierownictwo CBA? Bzdura! Zdaniem Tomka K., obie panie były zainteresowane głównie pieniędzmi. - Kasa i możliwość jej wydarcia imponowały im - mówi. I nie ma dla nich żadnej litości. Więcej na ten temat przeczytaj w "Super Expressie" Forum: Co sądzisz o agencie Tomku?