Maciej Słomiński, Interia: 17 grudnia 1970 r. jak dziś był czwartek. To wtedy padł Janek Wiśniewski, czyli tak naprawdę Zbyszek Godlewski. Widział pan jak go ponieśli ulicą Świętojańską w Gdyni? Krzysztof Dowgiałło, twórca ballady o Janku Wiśniewskim: - Byłem na przystanku SKM Gdynia Wzgórze Nowotki (dziś św. Maksymiliana). Pociąg został zatrzymany, dalej nie jechał. Stamtąd doskonale widoczny jest wylot Świętojańskiej. Widać było jak duży pochód na drzwiach niesie zabitego. Co pan robił wtedy w Gdyni? - Mieszkałem w Sopocie na ul. Morskiej, tego dnia akurat miałem wolne. To jest dobre 10 kilometrów od miejsca tragicznych zdarzeń grudnia 1970 roku, ale doskonale było słychać wystrzały jakby armatnie. Nie wiem czy władza używała dział? Może to czołg strzelał na postrach? Siostra żony pracowała razem ze mną w gdańskim "Miastoprojekcie", kilka pracowni architektonicznych było w Gdyni w dziś już nieistniejących powojskowych barakach, nad basenem jachtowym. Zaniepokojony pojechałem po nią do Gdyni. Z przystanku SKM poszedł pan na Świętojańską w stronę pochodu? - A skąd! Nawet mi to przez myśl nie przeszło! Byłem młody, ale takiej brawury, by przebijać się przez pochód z zabitym na czele nie miałem. Pochód zatrzymał się koło Urzędu Miasta i złożył zabitego przy bocznej ścianie urzędu. Wciąż byłem na przystanku, nad głowami latał helikopter, coś zrzucał. Obok zatrzymanej kolejki SKM stał dalekobieżny pociąg z węglem. Okazał się bardzo przydatny. Znalazł pan siostrę żony, czyli szwagierkę? - Nie tak od razu. Trochę porzucałem kamieniami w milicjantów. Poszedłem zboczem góry w stronę kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa, zatrzymałem półciężarówkę, która wiozła gaz w butlach. Długo namawiałem kierowcę, żeby podjechać pod Urząd Miejski i zrobić użytek z auta. Ten pan się nie zgodził, ale podrzucił mnie pod pierwszą boczną ulicę za urzędem, tam wysiadłem i poszedłem spokojnym już miastem ku mojej pracowni architektonicznej. Zobacz tekst ballady Jeśli mieliście wcześniej jakieś złudzenia co do władzy ludowej wówczas pod gradem kul musieliście je utracić. - Jest w balladzie: "To partia strzela do robotników". Nie mieliśmy złudzeń już wcześniej. Pod wpływem zdarzeń grudniowych napisałem "Balladę o Janku Wiśniewskim". Nie chce mi pan chyba powiedzieć, że "Ballada" powstawała 17 grudnia 1970 r.? - Właśnie tak było. Z kolegami z pracy braliśmy udział w konkursie na projekt centrum Katowic. Po pracy taki partyjniak (ale poczciwy) z naszego wydziału udostępniał nam mieszkanie na ten projekt. Dotarłem tam wieczorem, koledzy nie przychodzili, siadłem i napisałem. Słowa i muzykę? - Tylko słowa. Nie układałem muzyki, nie jestem za nią odpowiedzialny. Następnego dnia poprosiłem sekretarkę w biurze o przepisanie ballady na maszynie, rozdałem kilka egzemplarzy. Oryginał zgubiłem gdzieś. Zapomniałem o balladzie - przypomniały mi ją plakaty z marca 1981 r., gdzie była wydrukowana obok fotografii i zabitego chłopca i pochodu. Jest pan dumny z tej ballady? - Nie ma z czego. To jest taki pastisz ballady podwórkowej. Znalazłem moją szwagierkę, wróciliśmy do Sopotu już nie pamiętam jak. Nie wiedziałem, co się wydarzyło na przystanku Gdynia-Stocznia. Wojsko ustawiło karabin maszynowy przed schodami, które prowadzą z przystanku do Stoczni wtedy im. Komuny Paryskiej. Tam padło dziesięć osób. Wtedy to była ulica Juliana Marchlewskiego, dziś nosi imię Janka Wiśniewskiego. Muzykę do ballady skomponował Mieczysław Cholewa w 1980 r. Potem został zidentyfikowany jako tajny współpracownik SB. Śpiewał balladę w czasie tzw. "karnawału Solidarności". - Rościł sobie prawa do ballady. W 2007 r. spotkaliśmy się w sądzie i tam sprawa się wyjaśniła. Autorem muzyki jest Cholewa, ja jestem autorem tekstu. Pretensje do ballady wnosił również poeta Jerzy Fic. - Twierdzi, że to z jego domu na ulicy Czerwonych Kosynierów (dziś Morska) na Grabówku robotnicy zabrali drzwi, na którym ponieśli Janka Wiśniewskiego. Fic wcześniej napisał socrealistyczny wiersz, który idzie jakoś tak: "Pierwszy na metę wpadł" Balladę rozsławił film Andrzeja Wajdy "Człowiek z żelaza" z 1981 r. - Cenzura zaingerowała w tekst, Krystyna Janda śpiewa "nad stocznią sztandar z czerwoną kokardą" zamiast "z czarną". Mój syn Wojtek, który jest muzykiem spotkał się z Jandą, gdy reżyserowała "Hrabinę" w Operze Bałtyckiej. "Dzień dobry ja się nazywam Dowgiałło, pani śpiewała balladę mojego taty". "Wie pan, jak kiedyś mi ta ballada pomogła? Jechałam taksówką w Gdyni i nie mogłam sobie przypomnieć nazwy tej głównej ulicy. Zaczęłam więc śpiewać balladę - na drzwiach ponieśli go Świętojańską...Mam! Niech pan jedzie na Świętojańską!" (śmiech). Ballada doczekała się wielu interpretacji. Już za wolnej Polski w filmie "Psy" ubecy niosą pijanego kolegę, śpiewając o Janku Wiśniewskim. - Nie widziałem tego dzieła, ale nie ma się co dziwić, bo to pijacka piosenka. Ubecja to ubecja. A jak się dzisiejsza wolna Polska panu podoba? - Bardzo mi się "podoba". Niech pan to napisze w cudzysłowie. Przyjaźniłem się ze śp. Lechem Kaczyńskim, to był miły gość, razem prowadziliśmy sprawy regionalne za pierwszej "Solidarności". Przyjechali dwaj bracia bliźniacy na strajk w sierpniu 1980 r. Przy bramie stało ZOMO, żeby wejść na teren stoczni wchodziło się przez gazownię na podwórku i potem przez płot. Nie chcieli nas wpuścić, ale był z nami ministrant od księdza Jankowskiego. Potężny chłop. Z całej siły walnął drzwi od gazowni, musiały puścić. Pamiętam jakby wczoraj jak ich obu przez ten płot przesadzałem. Jednego po drugim. Chcieli wejść to mieli. Reszta jest historią. A dlaczego ten cudzysłów? - Kiedyś ludzie byli bliżej siebie. Mieszkaliśmy w Sopocie na Brodwinie, zimy było ostre, nie takie jak teraz. Wciąż byli u nas znajomi z dziećmi, przyjeżdżali na nartach, na sankach. A dziś? Nie ma kontaktu z ludźmi. Każdy za czymś gna. Za czym? - Jak to za czym? Za mamoną! Za szmalem? Walcząc z komuną nie zastanawialiście się co będzie potem? Przecież to logiczne, że musiał nastąpić kapitalizm i pogoń za dobrami materialnymi. - Komuna była tak obrzydliwa... Nie myśleliśmy co będzie później. Nie chcieliśmy jej i już. To nie pan jest autorem muzyki do "Ballady o Janku Wiśniewskim", ale tradycje muzyczne w pana rodzinie są wielopokoleniowe. - Grałem na wiolonczeli, jak mój ojciec. Gdy miałem rok, w 1939 roku, z okolic Zdołbunowa gdzie mieszkaliśmy ojca zabrało NKWD. Myśmy uciekli przez Lwów, potem byliśmy pod Warszawą skąd pochodziła moja matka. Po długich cierpieniach wylądowaliśmy w Bytowie, potem w Sopocie. Wychowywali mnie wujowie. Na fortepianie gra dziś mój syn Wojtek. Czy "Ballada" jest w jego repertuarze? - Absolutnie nie. Chociaż ostatnio mówił: "Wiesz co ojciec - tę twoją balladę trzeba przearanżować". Rozmawiał Maciej Słomiński