Jan Filip Libicki wychodzi ze szpitala. Walczył z koronawirusem
Lekarze ze szpitala w Poznaniu zezwolili, by senator Jan Filip Libicki opuścił placówkę. Polityk, u którego 1 sierpnia zdiagnozowano koronawirusa, od trzech tygodni przebywał w odosobnieniu. "Czas się trochę dłuży w pokoju trzy na cztery metry" - mówił Piotrowi Witwickiemu z Polsat News w opublikowanym w sobotę 22 sierpnia wywiadzie. Dziś zapadła decyzja, by wrócił do domu.

Rozmowę z senatorem przeprowadzono w sobotę 22 sierpnia 2020.
Piotr Witwicki, Polsat News: Kiedy ostatni raz widział pan człowieka?
Jan Filip Libicki, senator, polityk PSL: - Możemy przyjąć, że pierwszego sierpnia. To był mój asystent, który zostawiał mnie w szpitalu. Czas się trochę dłuży w pokoju trzy na cztery metry.
Dobrze, że ma pan internet i telefon, to możemy porozmawiać.
- To mi zostaje, bo ludzie, którzy się pojawiają są zamaskowani. Bardzo szczelnie. Z każdej strony. Ma pan okno?
- Tak. W sumie to przez nie zobaczyłem dziś kawałek człowieka. Wydaje mi się, że nawet był to mój doktor. Rozpoznaję go po brodzie.
Jak się widzi przez trzy tygodnie tylko ludzi w skafandrach, to można odnieść wrażenie, że jest się w jakimś Matrixie.
- Trochę, jak z filmów o przyszłości. Działa na wyobraźnię. Człowiek ma jednak taką cechę, że do każdych warunków się dostosuje. Ja też się zaadaptowałem.
Kiedy był największy kryzys?
- Przez cały pierwszy tydzień. Towarzyszyło temu ogólne osłabienie. Ktoś dzwoni i nie mam siły sięgnąć po telefon. Wiedziałem, że muszę zjeść śniadanie, ale jednocześnie miałem wstręt do jedzenia i w dodatku nie miałem siły podnieść bułki. Miałem problemy z wzięciem prysznica. Ciągnął się w nieskończoność, bo każda czynność trwała dwa razy dłużej. Był pan pod respiratorem?
- Nie i to jest zresztą bardzo ciekawe. Jest tu przygotowanych czterysta łóżek - zajętych jest sto. Po respiratorem są teraz zdaje się dwie osoby. Nigdy nie wiadomo, kogo to trafi. Lekarze też nie wiedzą. W przypadku mojej osoby myślenie było zapewne takie: Libicki jest niepełnosprawny, więc ma chorobę współistniejącą. Zapakujmy go więc do szpitala, bo to grupa ryzyka. Ja to w sumie przeszedłem dość gładko. Jest tu też mężczyzna w moim wieku, który jest właśnie pod respiratorem. Nie ma reguły. Podobnie jest zresztą z zakażeniem. Ja i ojciec jesteśmy w szpitalu, a mama i siostra są czyste. Byliśmy wszyscy w tym samym domu. Trudno jest ustalić kryteria dla tego wirusa.
Jak się znosi samotność w takim małym pomieszczeniu?
- Trzeba sobie ułożyć dzień: o której się wstaje i co się robi. Cenię sobie to, że o siódmej rano mogę zobaczyć mszę świętą. Potem śniadanie i prysznic. Mam parę książek i tablet. Sam się sobie ułożyć ten dzień, choć jest to dość dziwny układ, bo ostatni posiłek mam o 16:30.
Przy takim "okienku" na jedzenie będzie pan chudnąć.
- Mam wrażenie, że schudłem, ale nie mam tu wagi.
Jedzenie szpitalne jest zresztą otoczone dość dużą niesławą, więc zakładam, że się pan nie objada.
- Jednym z objawów tego nieszczęsnego wirusa jest to, że ma się okres, że w ogóle nie chce się nic jeść. I ja i mój ojciec, który też jest zakażony mieliśmy tak po trzy dni. Nic nie jedliśmy. Na początku się zmuszałem i bardzo mi to nie smakowało. Teraz mi to przeszło i nie narzekam na jedzenie. Jest całkiem dobre. Będę zresztą wszędzie - także za pana pośrednictwem - chwalił szpital jednoimienny przy ulicy Szwajcarskiej w Poznaniu.
Zaraz ktoś skomentuje: senatorem, to się opiekują.
- Tutaj wszystko chodzi, jak w zegarku i wszyscy tak tu dziś mają.
Ale strasznie się tu pana pobyt przedłuża.
- Ale jest też znak nadziei. Ostatni test miałem minusowy i jutro drugi raz mnie wymazują. Jak będzie następny minus, to mogę wychodzić. Wcześniej miałem: plus, minusa i dwa niejednoznaczne. Żeby wyjść muszę mieć dwa minusy, jeden po drugim.
To może być odrobinę frustrujące.
- Ze względu na swoją niepełnosprawność jestem przyzwyczajony do ograniczeń. Pewnie, jak ktoś biega i jest sprawny, to trudniej mu się funkcjonuje z ograniczeniami. Ja z różnymi formami ograniczeń funkcjonuje zawsze i pewnie dlatego jest mi się łatwiej dostosować.