"The Washington Post": Ukraińcy znikają w głębi Rosji. "Zamrożeni ludzie"

Oprac.: Nina Nowakowska
Nadieżda Jewdokimowa widziała swojego męża po raz ostatni prawie trzy lata temu, gdy rosyjscy żołnierze wyciągnęli go z samochodu na punkcie kontrolnym w północno-wschodniej Ukrainie, a wokoło pełno było zwłok i spalonych czołgów. Tej zimy, przebywając już w Europie, odebrała telefon z nieznanego jej rosyjskiego numeru, który wywrócił jej świat do góry nogami. Okazało się, że jej mąż żyje i przebywa w jednym z rosyjskich więzień. Nieznajomy znalazł jej imię i numer na malutkim skrawku papieru, przemyconym z celi Vlada w szpulce nici.

Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. Co piątek w ramach cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty opiniotwórczych zagranicznych gazet. Założony w 1877 r. dziennik "The Washington Post", z którego pochodzi poniższy artykuł, to najstarsza gazeta w USA. Jej dziennikarze 73-krotnie zdobywali nagrodę Pulitzera.
Nadieżda odkryła, że mężczyzna, który zadzwonił do niej tamtego pamiętnego dnia, należał do rosyjskiej grupy wolontariuszy i informatorów, ryzykujących życie - czasami dla pieniędzy, ale zwykle bezinteresownie - aby przekazywać kluczowe informacje o Ukraińcach, którzy rozpłynęli się w rosyjskim systemie karnym.
Vlad jest jednym z tysięcy ukraińskich cywilów, którzy według prawników i aktywistów zostali nielegalnie zatrzymani podczas ofensywy wojsk rosyjskich i okupacji dużych połaci ukraińskiej ziemi. Następnie trafili oni do więzień, ośrodków zatrzymań i cel tortur w całej Rosji, jak i na okupowanych terytoriach Ukrainy. I ślad po nich zaginął.

- Nazywam to największym kryzysem praw człowieka we współczesnej Rosji - mówi Roman, moskiewski prawnik, który od 2022 r. poświęcił się pracy nad tym problemem. "The Washington Post" nie ujawnia pełnego imienia i nazwiska swojego rozmówcy - podobnie jak kilku innych - ze względu na wrażliwość tematu i ryzyko represji ze strony rosyjskich władz.
- To, co się tutaj dzieje, dzieje się na skalę federalną. Znacznie więcej osób staje się ofiarami tego systemu, a liczby są astronomiczne - podkreśla.
Była funkcjonariuszka rosyjskich organów ścigania, która rzuciła pracę i uciekła z Rosji, twierdzi, że problem jest systemowy. Kobieta pomaga obecnie ukraińskim rodzinom znaleźć ich bliskich. - Włosy stają mi dęba od absolutnego bezprawia, w jakim obecnie znajduje się Rosja - mówi była funkcjonariuszka.
- Porwania cywilów to element systemu terroru. Ludzie są przerażeni, że ich krewni znikają bez śladu i nie wiadomo ani gdzie są, ani kiedy wrócą - opowiada.
Jednocześnie rośnie presja wywierana na Ukrainę i Rosję, aby zakończyć wojnę. Dochodzą do niej obietnice prezydenta USA Donalda Trumpa, który deklaruje chęć rychłego spotkania z rosyjskim dyktatorem Władimirem Putinem, celem jak najszybszego doprowadzenia do pokoju.
Zdaniem aktywistów kwestia pojmanych ukraińskich cywilów w Rosji musi znaleźć się na szczycie listy priorytetów negocjacji pokojowych - nawet przed ewentualnymi ustępstwami terytorialnymi czy gwarancjami bezpieczeństwa.
- Jak tylko nastąpi zawieszenie broni, musimy rozwiązać kwestie humanitarne tak szybko, jak to możliwe - zaznacza o. Grigorij Michnow-Wajtienko, rosyjski duchowny, który współpracuje w tej sprawie z władzami Ukrainy i Rosji.

Niewielu spośród porwanych ukraińskich cywilów zostało uwolnionych bądź wymienionych - w przeciwieństwie do organizowanych między oboma krajami, szeroko relacjonowanych przez media, wymian żołnierzy. Podczas niedawnej noworocznej wymiany jeńców tylko dwóch z 189 więźniów, którzy wrócili do domu, było cywilami. Główne pytanie, czyli dlaczego rosyjskie władze porywają cywilów na tak dużą skalę i nie uwzględnia się ich w wymianach jeńców, pozostaje bez odpowiedzi.
Rządy innych państw apelowały do Rosji o wywiązanie się z zobowiązania do ochrony ludności cywilnej i zbadanie wspomnianych nadużyć, jednak z każdym dniem przedłużania się konfliktu i przesuwania rosyjskich wojsk na zachód, porywanych osób jest coraz więcej.
Ukraińskie Centrum Wolności Obywatelskich, czyli nagrodzona Pokojową Nagrodą Nobla organizacja monitorująca ochronę praw człowieka w Ukrainie, podała w marcu, że Rosja uwięziła 7 tys. ukraińskich cywilów. Niemal rok później ukraiński rząd oszacował, że liczba ta była ponad dwukrotnie większa.
"Zamrożeni ludzie"
Osoby pracujące nad tym problemem nazywają zatrzymanych "zamrożonymi ludźmi". Chodzi o lukę w prawie, z powodu której zatrzymani ukraińscy cywile nie istnieją w rosyjskim systemie penitencjarnym przed postawieniem zarzutów. Niewielka mniejszość stanęła w obliczu postępowania karnego, często na mocy oskarżeń o terroryzm lub sabotaż, ale reszta jest przetrzymywana poza ramami prawnymi, w więzieniach bez żadnej łączności ze światem zewnętrznym.
"Prześladowani są przetrzymywani w strasznych warunkach, poddawani najsurowszym torturom, nie zapewnia się im skutecznej ochrony. Sądy nie spełniają wymogów uczciwego procesu i często są przetrzymywani za zamkniętymi drzwiami bez udziału opinii publicznej - czytamy w niedawnym raporcie "First Flight", antywojennej sieci rosyjskich aktywistów z siedzibą poza krajem.
Rosyjskie Ministerstwo Obrony utrzymuje, że cywile są przetrzymywani zgodnie z konwencjami genewskimi, ale konwencja o ochronie osób cywilnych podczas wojny zakazuje brania cywilnych zakładników.
Zgodnie z prawem międzynarodowym cywile mogą zostać zatrzymani tylko "zgodnie z prawami i regulacjami władzy okupacyjnej", z gwarancją sprawiedliwego procesu i podstawowych praw. Tymczasem - jak twierdzą prawnicy - żadna z tych zasad nie jest przestrzegana przez rosyjskie władze. Rosyjskie Ministerstwo Obrony nie odpowiedziało redakcji na prośbę o komentarz.
Ukraiński duchowny trafił w ręce rosyjskich żołnierzy. Opisał, co go spotkało
Ołeksandr Sizjonow, 42-letni ksiądz ewangelicki z położonego na południu Ukrainy Berdiańska, został schwytany przez rosyjskich żołnierzy w kwietniu 2022 r. Duchowny był przetrzymywany w odosobnieniu przez 15 dni.
Kiedy rosyjscy żołnierze przyszli do jego domu o świcie, aby go aresztować, założyli mu na głowę worek i oskarżyli o sabotaż. Jednak Sizjonow, który brał udział w wiecach przeciwko rosyjskiej okupacji, nigdy nie został oficjalnie oskarżony.
Sizjonow przekazał redakcji szczegółowy opis tortur fizycznych i psychicznych, którym był poddawany. Relacja do złudzenia przypomina te udokumentowane przez obrońców praw człowieka. Jak przyznał mężczyzna, wiedza, że nie istniała żadna oficjalna procedura prawna, która mogłaby go chronić, złamała jego ducha.
- Musiałeś się rozebrać i położyć na zimnej podłodze z płytek. Zakładali ci jedną metalową klamrę na duży palec u nogi, a drugą na płatek ucha i razili cię prądem - relacjonuje, wskazując, że "trwało to dniami, całą noc, aż do rana".
Według Sizjonowa terror psychologiczny był gorszy niż fizyczne tortury. - Kiedy słyszysz krzyki ludzi, którzy przez to przechodzą... rozumiesz, że nigdy nie będziesz w stanie tego zapomnieć - wspomina.
Większość z porwanych cywilów zostaje schwytana na okupowanych terytoriach Ukrainy. Osoby te często zostają oskarżone o "sprzeciw wobec specjalnej operacji wojskowej" (eufemizm Rosji na określenie wojny, którą wywołali) i przetrzymywane pod zarzutem szpiegostwa lub protestowania przeciwko okupacji. Niektórzy zostają zatrzymani z powodu wcześniejszych karier w wojsku lub policji.

Jak się później okazało, nieznajomy, który zadzwonił tego dnia do Nadieżdy, był rosyjskim strażnikiem więziennym w ośrodku, w którym przebywał wówczas jej mąż Vlad. Przez dwa miesiące rozmawiali za pomocą komunikatora Viber, a Nadieżda w końcu poznała prawdę o losie swojego małżonka.
Vlad został schwytany przez rosyjskie wojska i oskarżony o sprzeciw wobec wojny. Następnie był przenoszony między koloniami karnymi w południowej Rosji i w pobliżu Moskwy.
Strażnik powiedział później Nadieżdzie, że jego dwaj zięciowie zostali powołani do walki, a jeden z nich został zabity. - On po prostu chciał mi pomóc, jak człowiek człowiekowi - powiedziała Nadieżda, dodając, że nigdy nie żądał niczego w zamian.
Wspomniany strażnik najwyraźniej należał do nieoczywistej grupy osób w Rosji i poza nią, działającej na rzecz zatrzymanych Ukraińców. Do jej szeregów należą m.in. księża, prawnicy, a nawet byli funkcjonariusze organów ścigania. Kilku Ukraińców, do których dotarła redakcja, przyznało, że rosyjscy pracownicy więzienni niekiedy oferowali im pomoc - ze współczucia lub dla osobistych korzyści finansowych.
Ten nieformalny wysiłek stanowi rzadki przypadek ukraińsko-rosyjskiej współpracy. Polega on na tym, że grupy aktywistów wymieniają się informacjami, łączą krewnych z ich pojmanymi bliskimi i komunikują się z władzami obu stron.
Wojna w Ukrainie. Sieć aktywistów pomaga porwanym cywilom
O. Michnow-Wajtienko, rosyjski prawosławny ksiądz, odwiedza ukraińskich cywilów oczekujących na proces na okupowanym Krymie i w samej Rosji. Ci, których spotyka, mają "szczęście", że zostali oskarżeni o popełnienie przestępstwa i przeszli przez etap "zamrożenia".
- Nie możemy zatrzymać tej wojny, ale mogę pomóc zapewnić bezpieczeństwo niektórym osobom... Najważniejsze jest to, żebyśmy pozostali ludźmi. Wiele osób w Rosji myśli tak jak ja - mówi duchowny.
Michnow-Wajtienko koordynuje grupy wolontariuszy w całej Rosji. Jak twierdzi, setki osób pomagają tam ukraińskim uchodźcom i więźniom. - Pochodzą z bardzo różnych środowisk, mają różne wykształcenie i wiek - opisuje. Wielu spośród wolontariuszy ma ukraińskich krewnych bądź ukraińskie korzenie. Inni po prostu chcą pomagać.
Olga Romanowa, rosyjska dziennikarka mieszkająca w Berlinie, współpracuje z grupą 30 ukraińskich i rosyjskich aktywistów oraz prawników, którzy koordynują działania w Rosji. Regularnie podróżuje do Kijowa, aby informować rząd o działaniach swojej grupy. Do tej pory udało im się potwierdzić nazwiska 1600 uwięzionych osób.
Co miesiąc grupy kościelne wysyłają paczki z jedzeniem i ubraniami dla ukraińskich więźniów. Aktywiści koordynują również "jednorazowych" wolontariuszy, którzy wrzucają gotówkę do bankomatów, pomagając utrzymać się pomocowej sieci. Osoby te są często starannie przebrane, aby uniknąć identyfikacji przez władze. Romanowa zapewnia, że wolontariusze przechodzą szkolenie z zakresu bezpieczeństwa i są przygotowani na awaryjną ewakuację.
- Ludzie, którzy to robią w Rosji, powinni pozostawać w ukryciu - przyznaje Romanowa, opisując klimat strachu tak charakterystyczny dla wojennej Rosji. - W rzeczywistości jest bardzo mało osób, które znamy z imienia. Wielu pracuje pod pseudonimami - dodaje.
Według Romana, prawnika, "dzika niesprawiedliwość" rosyjskiej inwazji jest głęboko osobista. Mężczyzna spędza dni na zbieraniu informacji o zaginionych Ukraińcach i składaniu wniosków o wszczęcie formalnych poszukiwań zaginionych do Komitetu Śledczego, czyli najwyższego rosyjskiego organu prokuratorskiego. - Uważam, że muszę coś zrobić, aby przeciwdziałać tej tragedii lub chociaż naprawić jej skutki - tłumaczy.

Dwa miesiące temu Nadieżda odebrała kolejny niespodziewany telefon. Tym razem dzwoniącym okazał się niedawno wymieniony ukraiński jeniec wojenny, który znalazł jej kontakt za pośrednictwem wolontariuszy. Powiedział jej, że przez rok dzielił z Vladem celę w pewnej kolonii karnej położonej na południe od Moskwy.
Powiedział, że Vlad wciąż żył, ale w wyniku ciężkich tortur, w tym bicia łopatą, stracił wszystkie zęby. Ani ukraińskie, ani rosyjskie władze nie odpowiedziały redakcji na prośby o komentarz na temat procesu wymian jeńców oraz kwestii pojmanych cywilów.
Nadieżda radzi sobie, opowiadając każdemu, kogo spotyka, historię swojego męża, wysyłając liczne prośby i szukając kolejnych wskazówek. - Byliśmy bardzo zakochani. Naprawdę myślę, że to była prawdziwa miłość - mówi.
- Czekam na niego.
---
Tekst przetłumaczony z "The Washington Post".
Autorki: Francesca Ebel, Natalia Abbakumova, Anastacia Galouchka
Tłumaczenie: Nina Nowakowska
Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji.
Więcej tekstów "Washington Post" możesz znaleźć w płatnej subskrypcji.
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!