"The Washington Post": Ambasador Ukrainy bryluje na przyjęciach w Waszyngtonie
Z dala od wojennej codzienności w amerykańskiej stolicy na gwiazdę waszyngtońskich salonów wyrosła ambasador Oksana Markarowa. Dyplomacja czasu wojny wymaga niestandardowych działań, a Markarowa wywiązuje się ze swojej roli perfekcyjnie. Choć, jak przyznaje, udział w przyjęciach elit, gdy w jej kraju trwa wojna, jest "surrealistyczne". - Ale gdybym w każde miejsce przychodziła ubrana w moro, mówiąc: "trwa wojna, obudźcie się!", uznano by mnie za wariatkę - podkreśla.
Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W każdy piątek w ramach cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty opiniotwórczych zagranicznych gazet. Założony w 1877 r. dziennik "The Washington Post", z którego pochodzi poniższy artykuł, to najstarsza gazeta w USA. Jej dziennikarze 47-krotnie zdobywali nagrodę Pulitzera.
Na wojnie każdy ma swoją rolę do odegrania. Praca ambasador Oksany Markarowej często wiąże się z bywaniem na uroczystych galach oraz przyjęciach w Waszyngtonie. W ten sposób pomaga zaatakowanej przez Rosję ojczyźnie.
- Widziałem ją na co najmniej czterech czy pięciu przyjęciach - zdradza Ryan Williams, wieloletni polityk Partii Republikańskiej, obecnie członek Izby Reprezentantów stanu Tennessee.
- Wszyscy podchodzą do niej i chcą zrobić sobie selfie - dodaje znany amerykański dziennikarz Steve Clemons. Jak sam przyznał, on również zrobił sobie z ukraińską ambasador kilka zdjęć.
- Jest jak Zelig (bohater filmu Woody'ego Allena, który dostosowywał się do okoliczności - red.) - dodaje znana pisarka i dziennikarka Sally Quinn, która wielokrotnie brała udział w przyjęciach, na których była Markarowa.
Wojna w Ukrainie. Oksana Markarowa. Bryluje w Waszyngtonie, by pomagać ojczyźnie
I rzeczywiście lista uroczystości, które w ostatnim czasie uświetniła swoją obecnością ukraińska dyplomatka, może zawrócić w głowie.
Była obecna m.in. na przyjęciu urodzinowym pewnej milionerki w Narodowym Muzeum Historii Naturalnej w Waszyngtonie, inauguracji nowego biura agencji Bloomberg, wzięła udział w prywatnej kolacji ze specjalnym wysłannikiem rządu USA ds. klimatu Johnem Kerrym, stała obok pierwszej damy Jill Biden w trakcie dorocznego przemówienia prezydenta USA o stanie państwa.
Widziano ją w towarzystwie aktora Lieva Schreibera (angażował się w pomoc Ukrainie. Na początku wojny był w Przemyślu - red.) na przyjęciu u ambasadora Francji, ale także na licznych rozgrywkach sportowych, choćby wtedy gdy symbolicznie rozpoczęła mecz drużyn ligi zawodowej baseballu MLB. Zapewne nie zabraknie jej także na dorocznej kolacji korespondentów Białego Domu, gdzie będzie mogła liczyć na zaproszenie USA Today.
Obecność na tego typu wydarzeniach jest traktowana bardzo poważnie w Waszyngtonie, gdzie bycie zapraszanym świadczy o pozycji danej osoby.
A dla Markarowej bycie w centrum zainteresowania - używając miejscowego języka - to jak sprawa życia i śmierci. Jest twarzą swojego kraju w USA, w sytuacji, gdy Ukraina musi dbać o widoczność wśród wpływowych Amerykanów.
Dla samej ambasador życie w dwóch światach może oznaczać pewnego rodzaju rozdarcie: wojennej rzeczywistości jej kraju oraz uczestnictwa w życiu waszyngtońskich elit.
- Czasami jest to trochę surrealistyczne - podkreśla ukraińska ambasador.
Wypowiadając te słowa, siedzi w salonie jej posiadłości w ambasadzie Ukrainy, w najstarszej dzielnicy Waszyngtonu: Georgetown. Na klapie niebieskiej marynarki znajduje się mała wpinka z aniołkiem na cześć ukraińskich dzieci, które Rosjanie porwali na wschodzie kraju.
Dyplomacja w czasach wojny
Ukraińska ambasador określa siebie jako nieśmiałą. I, jak przyznaje, spędzanie czasu z możnymi tego świata w sytuacji, gdy ukraińskie dzieci są porywane, a część jej współobywateli nie ma dostępu do bieżącej wody ani prądu, "jest trudna do zniesienia".
Jak dodaje, bycie dyplomatą w czasie wojny nie było tym, o czym marzyła, gdy rozpoczynała pracę jako ambasador na kilka tygodni przed rosyjską inwazją na Ukrainę.
Ze względu na pracę do późnych godzin nocnych oraz udział w różnego rodzaju uroczystościach Markarowa jest określana w ambasadzie mianem osoby, która nigdy nie zasypia.
Ale ambasador Ukrainy nigdy nie narzeka na swoją pracę. - Ważne, aby pani ambasador była dostępna dla wszystkich. Jej obecność zaświadcza, że jej kraj jest niezniszczalny - podkreśla Adrienne Arsht, filantropka, która zaprosiła Makarową na swoje przyjęcie urodzinowe w muzeum historii naturalnej.
Czytaj wszystkie artykuły z cyklu "Interia Bliżej Świata".
Ukraińska ambasador sprawnie porusza się w waszyngtońskim światku. Potrafi dobierać zapadające w pamięć prezenty. Na urodziny Adrienne Arsht ofiarowała piękny naszyjnik autorstwa ukraińskiego artysty.
Często przed udaniem się na przyjęcie Markarowa prosi gospodarzy o listę gości, aby się przygotować, a czasem o radę dotyczącą ważnych osób, z którymi należy rozmawiać. W praktyce jednak rzadko musi ubiegać się o rozmowę z kimkolwiek.
Znacznie częściej to do niej ustawia się kolejka chętnych znamienitości. Ludzie pytają, jak mogą pomóc, proszą o aktualne informacje na temat działań wojennych, pytają o zdrowie jej rodziny - pani ambasador jest matką czwórki dzieci. Niejednokrotnie pada najtrudniejsze z pytań, na które musi odpowiedzieć: "jak sobie radzi z tym wszystkim".
Ukraińska ambasador rozmawia z tyloma osobami, z iloma może, czasem wygłasza krótkie przemówienia, ale rzadko zostaje na dłużej. Podczas kolacji nie rozstaje się ze swoim telefonem, co powszechnie jest uznawane za faux pas, na które ma jednak dobrą wymówkę: "Ukraina pozostaje w stanie wojny, więc muszę być dostępna 24/7".
Ambasador Ukrainy w USA: "Ceniony gość" w Waszyngtonie
Markarowa zazwyczaj opuszcza przyjęcia po oficjalnej części. - Nie mogę zapomnieć, że trwa wojna - dodaje.
W wielu miastach wyjścia na gale czy bankiety są formą miłego spędzania czasu, ale niekoniecznie w Waszyngtonie, gdzie bardzo często w ich trakcie jest się po prostu w pracy.
- Zazwyczaj obecność na przyjęciach ma jakiś ukryty cel. Nie ogranicza się wyłącznie do bywania - podkreśla Marie Yovanovitch, w przeszłości ambasador USA w Ukrainie. I jak dodaje, tymi "ukrytymi" zadaniami mogą być: zbierania informacji, nieformalnych negocjacji czy poznania kogoś wpływowego.
- To nieco inny sposób poznawania ludzi i budowania zaufania - dodaje amerykańska dyplomatka. - I mówię to jako introwertyczka. To ciężka, ale ważna praca - zwraca uwagę.
I Markarowa jest w tym dobra, jak przekonują rozmówcy "The Washington Post", zaświadczając o jej umiejętnościach społecznych oraz inteligencji. Ambasador Ukrainy potrafi słuchać swoich rozmówców. A to bardzo ważne w takich okolicznościach.
- Byłoby bardzo niepożądane, gdyby ambasador okazał się kimś o skłonnościach narcystycznych, był zaabsorbowany wyłącznie sobą lub, co gorsza, okazał się kimś nieśmiałym. To byłaby katastrofa dla Ukrainy - wskazuje Steve Clemons.
Na przyjęciach Markarowa jest bezpośrednia, ale nie przekracza granicy towarzyskości. A ludzie zwyczajnie dobrze się czują w trakcie rozmowy z nią.
Wszystko to powoduje - jak dodaje Clemons - że Markarowa jest "cenionym gościem".
- Ma właściwie dla siebie poczucie humoru - dodaje Sally Quinn. - Lubi żartować, ale potrafi przy tym zachować powagę. A gdy opowiada o wojnie, jest przy tym bardzo stonowana - zwraca uwagę.
Quinn - wieloletnia autorka "The Washington Post" - zaprosiła Markarową do swojego domu w Georgetown na co najmniej dwie kolacje. Na ostatniej, która odbyła się w zeszłym miesiącu, ambasador skradła serca wszystkich gości - m.in. zastępcy doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Jonathana Finera czy senatora Marka R. Warnera - opowieściami o walce i wytrwałości Ukraińców.
- Zapytałem ją: "Jak się pani czuje, będąc tu, w Georgetown, kiedy w Ukrainie toczy się wojna" - przyznał jeden z gości tego wieczoru. W odpowiedzi usłyszał opowieść o tym, co się dzieje w jej kraju. Ambasador pozostawiła jednak bez komentarza nawiązanie do bytności w Georgetown.
Świat waszyngtońskich elit
Pokazanie się z dobrej strony w Georgetown nie uchodzi uwadze innych mieszkańców tej prestiżowej dzielnicy. Dlatego tak wiele osób chce zaprosić ukraińską ambasador na organizowane przez siebie przyjęcia.
- Każdy chce być w jakiś sposób kojarzony z Ukrainą - wyjaśnia znany dziennikarz polityczny Mark Leibovich, który od lat obserwuje życie waszyngtońskich elit.
Przyjęcia w amerykańskiej stolicy są często organizowane pod pretekstem pomocy w jakiejś ważnej społecznie sprawie.
Leibovich w książce "This Town", która dekadę temu wywołała ogromne poruszenie w waszyngtońskim światku ze względu na odsłonięcie kulis życia elit, opisał przypadek Tammy Haddad. Ta "weteranka telewizji kablowej", jak ją nazwał, przemieniła się w profesjonalną organizatorkę różnego rodzaju przyjęć.
Haddad zaczęła od organizowania zbiórek na badania nad epilepsją u boku Susan i Davida Axelrodów, ponieważ sprawa ta leżała w kręgu zainteresowań ówczesnych gospodarzy Białego Domu. Teraz takim tematem jest Ukraina.
Haddad oraz podobni jej ludzie zaangażowani w życie waszyngtońskich elit przekonują, że można zrobić wiele dobrego, współpracując z partiami politycznymi. Haddad zorganizowała wiele przyjęć, na których Markarowa była gościem honorowym, w tym w domu ambasadora Francji, gdzie zbierano środki dla BluCheck Ukraine, organizacji wspierającej ukraińskiej NGO-sy.
Przyjęcia jako sposób pozyskiwania funduszy
Jednym z najlepszych sposobów na skłonienie ludzi do hojności jest zorganizowanie udanego przyjęcia, a do tego celu walnie przyczynia się sprowadzenie interesującego gościa.
- Czy istnieje ktoś taki, jak gwiazda czasów wojny? - pyta sama siebie Haddad. - Nie wiem, ale wydaje mi się, że gdyby istniała, ambasador Ukrainy byłaby taką osobą - dodaje.
Markarowa z pewnością nie czuje się jak gwiazda, ale robi co może, by być nadal zapraszaną na przyjęcia.
- Jeśli chce się zaangażować ludzi do działania, należy rozmawiać z nimi w zrozumiały sposób - podkreśla ukraińska ambasador.
- Dlatego, gdybym w każde miejsce przychodziła ubrana w moro, mówiąc: "trwa wojna, obudźcie się!", uznano by mnie za wariatkę - przekonuje.
Niepisana zasada mówi, że na przyjęciach nie powinno się okazywać słabości ani płakać, by pozostali goście nie poczuli się niekomfortowo. Dlatego Markarowa pozostaje uśmiechnięta.
- Ale nie znaczy to, że nie płakałam po wybuchu wojny - przyznaje.
Służba dla kraju najważniejsza
Ukraińska ambasador dodaje, że lubi tę część jej obowiązków związanych z bywaniem na waszyngtońskich salonach. Opowiada, że nawiązała ciekawe znajomości. - Bardzo trudno jest znaleźć przyjaciół w dorosłym życiu - mówi.
Do gustu przypadła jej zwłaszcza kolacja organizowana w Klubie Giridion w Waszyngtonie. W jej trakcie przemawiają - w żartobliwy sposób - m.in. prezydent Stanów Zjednoczonych i przedstawiciele partii politycznych. Oczekuje się, że skecze i przemówienia polityków mają służyć dobrej zabawie.
I jak dodaje, ludzie w jej kraju też uwielbiają dobra zabawę, ale teraz zepchnięto ją na dalszy plan z powodu wojny.
Markarowa podkreśla, że każde z przyjęć, w którym brała udział, było niezwykle ważne. Jej zdaniem spotkania towarzyskie nie są z natury niepoważne, a już najmniej te zorganizowane w Waszyngtonie. I jako dowód opowiada historię pokoju, w którym siedzimy w ukraińskiej ambasadzie.
- W pokoju, w którym siedzimy, założono Dystrykt Kolumbii (okręg stołeczny, z którym pokrywa się miasto Waszyngton - red.) - opowiada Markarowa.
Wjeżdżamy windą na pierwsze piętro ambasady i wchodzimy do pokoju, gdzie znajduje się portret George'a Waszyngtona. To właśnie tutaj w 1791 r., jak napisano na pamiątkowej tablicy, pierwszy prezydent wraz z grupą posiadaczy ziemskich ustalił granice miasta.
I wszystko to, jak zaznacza Oksana Markarowa, wydarzyło się... w trakcie przyjęcia.
Tekst przetłumaczony z "The Washington Post". Autorzy: Ben Terris
Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk
Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji.
Więcej tekstów "Washington Post" możesz znaleźć w płatnej subskrypcji.