Niewyjaśniona katastrofa lotnicza pod Szczecinem. Zginęło dwóch ministrów
W lutym 1973 roku doszło do katastrofy lotniczej w okolicach Szczecina. Zginęło 18 osób. Władze najpierw próbowały zatuszować sprawę, później nigdy do końca nie wyjaśniły dokładnych okoliczności zdarzenia. To o tyle dziwne, że na pokładzie samolotu było dwóch ministrów. Polski i czechosłowacki.
Pod koniec lutego 1973 do Polski przyjechała delegacja rządu Czechosłowacji z ministrem spraw wewnętrznych Radko Kaską na czele. Wizyta zaczęła się w Warszawie, ale główne punkty zaplanowano na Pomorzu Zachodnim.
Jak wskazuje w "Przystanku Historia" Magdalena Dźwigał z Instytutu Pamięci Narodowej, delegacja miała odwiedzić Komendę Wojewódzką Milicji Obywatelskiej, oraz strażnicę Wojsk Ochrony Pograniczna w Kościnie, gdzie planowano prezentację zabezpieczeń granicy.
Ministrowi najbardziej zależało jednak na wizycie w szczecińskim porcie. Wówczas z Nabrzeża Czechosłowackiego odpływały statki handlowe pod banderą tego kraju. Pobyt na Pomorzu Zachodnim miał się zakończyć uroczystym bankietem.
Według pierwotnego planu delegacja miała przyjechać z Warszawy do Szczecina 1 marca, na pokładzie specjalnego pociągu. Tak się jednak nie stało. Oficjele polecieli samolotem.
Zmiana planów
Nowy środek transportu wybrano ze względu na przeciągające się rozmowy w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Przelot zorganizowano dzień przed planowaną wizytą w Szczecinie, czyli 28 lutego.
Zadanie obsługi operacji otrzymała jednostka zajmująca się lotami najważniejszych osób w państwie, czyli 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego. Wybrano samolot An-24W. Wykonano go w wyższym standardzie i był stosunkowo nowy. Maszynę do służby przyjęto pod koniec 1969 roku.
Antonow miał przetransportować delegację, w składzie której znalazł się również polski odpowiednik Kaski, czyli szef resortu spraw wewnętrznych Wiesław Ociepka. Samolot leciał na trasie Okęcie - Szczecin-Goleniów.
Ze stołecznego lotniska wystartował z półgodzinnym opóźnieniem, o godzinie 21:30. "Maszyna wystartowała pomimo wysłania przez goleniowskie lotnisko ostrzeżenia o złych warunkach pogodowych i cofnięcia zgody na lądowanie rządowego samolotu" - podkreśla Magdalena Dźwigał.
28 lutego w okolicach Goleniowa padał marznący deszcz ze śniegiem, temperatura była bliska zeru. Zagrożenie zlekceważono.
Katastrofa w Goleniowie
Antonow zaczął podchodzić do lądowania na kwadrans przed godziną 23. Warunki pogodowe nadal nie były najlepsze, na lotnisku uruchomiono środki zabezpieczenia lądowania. Samolot był już blisko, obsługa portu widziała światła reflektorów rządowej maszyny.
Niespodziewanie 8 minut przed 23. urwał się kontakt radiowy z samolotem. Antonow zniknął. Chwilę później obsługa lotniska usłyszała odgłosy łamiących się drzew. Następnie eksplozję.
"Kiedy członkowie ekip ratunkowych dotarli na miejsce, zobaczyli połamane drzewa i płonące szczątki. Antonow uderzył w ziemię z taką siłą, że jego fragmenty rozrzucone były na przestrzeni kilkuset metrów" - wskazuje Dźwigał.
Zginęły wszystkie osoby na pokładzie. 18 osób, w tym dwaj ministrowie, pilocie, funkcjonariusze ochrony. W składzie polskiej delegacji byli też wysocy rangą oficerowie MSW: pułkownik Czesław Karski oraz pułkownik Wiesław Zajda.
Niedokończone śledztwo
Choć o wypadku wiedziało sporo osób, prasa miała zakaz informowania o katastrofie, o co zadbała Służba Bezpieczeństwa. Ale śmierci szefa resortu spraw wewnętrznych nie da się ukryć. Szczególnie, jeśli jednocześnie zginął jego czechosłowacki odpowiednik.
2 marca "Trybuna Ludu" opublikowała lakoniczny komunikat i listę ofiar. Ministra Ociepkę pochowano już dzień później na warszawskich Powązkach. W pogrzebie uczestniczył między innymi Edward Gierek. Pozostałych członków polskiej delegacji i załogi samolotu również pochowano szybko, w kwaterach obok siebie.
Wyjaśnieniem przyczyn wypadku zajmował się szef prokuratury Wojsk Lotniczych pułkownik Stefan Antecki. Pracowała również komisja, którą kierował dowódca Wojsk Lotniczych generał Tadeusz Krepski. Raport był gotowy po miesiącu.
"Przyczyną katastrofy była nagła utrata wysokości lotu w końcowej fazie podejścia do lądowania spowodowane intensywnymi wirami powietrznymi, czyli turbulencją" - napisano w dokumencie. Wskazano też na oblodzenie samolotu.
Turbulencje miał spowodować styk mas ciepłego i zimnego powietrza na małej wysokości. Ustalono, że pilot w ostatniej chwili próbował jeszcze bezskutecznie poderwać maszynę.
Wątpliwości budził jednak sposób informowania o katastrofie i próba ukrycia sprawy. Jak zaznacza Magdalena Dźwigał "wywołało to lawinę spekulacji i sensacyjnych hipotez". Jedną z nich był sabotaż polskich lub czechosłowackich służb bezpieczeństwa albo KGB. Według innych spekulacji załoga była pod wpływem alkoholu.
W sprawie nikomu nie postawiono zarzutów, nie było żadnego aktu oskarżenia. Komisja, która badała wypadek, nigdy nie wyjaśniła kto podjął decyzję o przelocie i lądowaniu w trudnych warunkach pogodowych.
---
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!