Szczepionka albo...?
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z obecnym planem, za tydzień będą się mogły rozpocząć w Europie szczepienia przeciwko COVID-19. Od początku pandemii eksperci nie kryli, że to właśnie szczepienia mogą zdecydować o naszej wygranej z koronawirusem, a jednak można odnieść wrażenie, że im bliżej szczepień, tym mniejszy entuzjazm opinii publicznej im towarzyszy.
Jednym z najdziwniejszych objawów nowoczesności okazuje się fakt, że szczepionki, jeden z największych sukcesów medycyny - i ogólnie nauki - XX wieku, w wieku XXI ma coraz gorszą opinię. Ot, taki paradoks.
Moim zdaniem, szczepionkowy sceptycyzm, przenikający czasem nawet w poprzek okopów politycznych podziałów, jest objawem stanu umysłu, w którym współcześnie praktycznie wszyscy się znaleźliśmy. Wystawieni na dowolne opinie, mądre lub głupie, coraz bardziej zagubieni w świecie faktów i fake newsów, przekonywani i coraz silniej przekonani, że "tamci" kłamią, że chcą nas oszukać i wykorzystać, nie bardzo już wiemy, na czym moglibyśmy się oprzeć, komu zaufać. Bardzo nie chcemy być naiwni. I z tego bierze się nasza niekonsekwencja.
Pytani, czy w minionym stuleciu szczepienia przyczyniły się do niemal całkowitego pokonania szeregu groźnych chorób, odpowiemy, że tak. Pytani, czy zaszczepimy się przeciwko COVID-19, w większości odpowiadamy, że... raczej nie.
Od razu wyjaśnię, że ja sam zamierzam się zaszczepić, kiedy tylko będę miał taką możliwość i nie okaże się, że mam tu jakieś przeciwwskazania. Zwykle szczepię się przeciwko grypie, nie mam z tym żadnych problemów. I nie, nie wydaje mi się, jak wielu z nas, że kiedy się szczepię to zdarza mi się ciężej chorować, a kiedy się nie szczepię, to nie.
Jak niemal wszyscy tęsknię już do normalności, szczepionka wydaje mi się najlepszą szansą. Czemu jednak zaledwie 40 procent z nas widzi w szczepionce na tyle dużą nadzieję, by się na nią zdecydować?
W sprawie COVID-19 nikt z nas nie jest do końca mądry. A już szczególnie, nikt z nas laików.
Tym bardziej, że i sami eksperci dopiero na naszych oczach poznawali zagrożenie, uczyli się je rozpoznawać, łagodzić jego skutki. A do dziś nie wiedzą tak naprawdę, co sprawia, że jedni przechodzą zakażenie łagodnie lub bezobjawowo, a inni - też bez chorób współistniejących - umierają. Trudno nam mieć w tej sprawie odpowiednio uzasadnioną opinię. Co jednak sprawia, że większości z nas znikome ryzyko związane ze szczepionką wydaje się istotniejsze, niż niewielkie - ale jednak istniejące - ryzyko ciężkiej choroby, a nawet śmierci w razie zakażenia?
Najbardziej zadziwia mnie łańcuszek argumentów, który zbudowały sobie osoby zaangażowane w mniej lub bardziej publiczne negowanie wszystkiego, co z covidem - i reakcją na covid - się wiąże. Negowanie zarówno informacji o samej chorobie, jak i metod stosowanych do walki z pandemią. Przekonywali najpierw, że koronawirus jest niegroźny, bo nie zwiększa się u nas liczba umierających.
Teraz, gdy liczba umierających gwałtownie wzrosła, przekonują, że to nie ofiary samego covida, ale błędnej walki z covidem, czytaj nieuzasadnionego zamknięcia służby zdrowia. Są przeciwni obostrzeniom, w niemal każdej postaci, domagają się jak najszybszego otwarcia gospodarki, ale strasznie przeszkadza im noszenie maseczek. Chętnie wskazują na model szwedzki, kiedy wydaje się, że działa, milkną, gdy sami Szwedzi przyznają, że nie jest tak dobrze, jakby chcieli. Martwią się, że dłużej w izolacji i dystansie społecznym powariujemy, ale są sceptyczni co do szczepień, które mogłyby normalność przyspieszyć. Jak im dogodzić? Jak wybrać tu mniejsze zło, albo większe dobro?
Nieprzypadkowo więcej dziś w moim tekście pytań, niż odpowiedzi. Mam wrażenie, że w tym pandemicznym roku na jaw wyszło całe stado naszych, najrozmaitszej natury, wątpliwości. Uzasadnionych lub nie. W świecie powszechnego przewartościowywania, kwestionowania aksjomatów, przewracania punktów orientacyjnych, byłoby może i dziwne gdybyśmy mieli niezmiennie ufać właśnie naukowcom.
Tym bardziej, że tworzą szczepionki pod sztandarami koncernów farmaceutycznych, którym skłonni jesteśmy nie ufać już od dawna. A wszystko to jeszcze w czasach, gdy nowoczesność buduje się w nas pragnienie niczym nie skrępowanego indywidualizmu, w którym nikogo nie kręci dbanie o dobro większości i dopasowywanie się do ograniczeń. Wręcz przeciwnie, to z ich kontestowania bywamy dumni. Bo maseczki nas nie przekonują. Bo nie przekonują nas szczepionki. Tyle, że może właśnie teraz warto po prostu zaufać tym, którzy przekonują, że szczepionka to duża szansa w zamian za niewielkie ryzyko?
Przed nami okres świąteczno-noworoczny. Mam nadzieję, że tak jak w czasie Wielkanocy będziemy w stanie nasze kontakty ograniczyć, że druga fala pandemii, o tyle tragiczniejsza, niż pierwsza, da się wyhamować. Liczę na to, że w sprawie szczepionki będziemy mieli szanse dyskutować, przekonywać się i dokonywać dobrowolnego wyboru dla dobra swojego i innych, ale nie będziemy pod presją sytuacji wymykającej się spod kontroli. Mamy prawo zadawać pytania, domagać się od rządu i ekspertów uczciwych odpowiedzi na każde z nich.
Ale to od nas zależy, czy ostatecznie zdecydujemy się im zaufać. Ja jestem przekonany, że warto.