Politycy obiecują
Rafał Ziemkiewicz
"Żeby zostać prawdziwym bolszewikiem, trzeba sobie uświadomić, na jak bezgraniczną pogardę zasługuje istota ludzka"... Lubię te słowa Lenina. Wiele z leninowskiej spuścizny należy już do przeszłości, ale ta zasada politycznej skuteczności jest wciąż aktualna, także - rzekłbym, wręcz nawet - w demokracji.
Mało kto pamięta, że Lenin, oprócz innych dokonań, był prekursorem, co dziś daje mu status klasyka, w dziedzinie składania obietnic. W czasach kiedy prowadził on do zwycięstwa swoją rozłamową grupkę radykałów, która wyodrębniła się z rosyjskiej partii socjaldemokratycznej (i nazwała "bolszewikami" po to, by w ten sposób "pijarowsko" zneutralizować fakt, iż stanowiła zdecydowaną mniejszość), słowo "przyzwoitość" coś jeszcze w postępowaniu osób publicznych znaczyło.
Car Mikołaj II, na przykład, umarł w stopniu podpułkownika. Bo taki stopień miał, gdy przedwcześnie, wskutek zamachu, zmarł jego ojciec - a skoro został po nim głównodowodzącym, następne awanse musiałby przyznawać sobie sam. No więc wolał rządzić i dowodzić jako podpułkownik, salutując jako pierwszy własnym podwładnym. Pokażcie mi we współczesnych, demokratycznych elitach kogoś, kto by miał tak wyrobione poczucie obciachu!
Ponieważ takie panowały zasady, nawet ówcześni anarchiści i ateusze nie potrafili składać publicznie obietnic, o których wiedzieli, że ich nie zrealizują, i że w ogóle są niemożliwe. A Lenin się nie wahał.
Czego chcą ludzie? Pokoju. Głupi kadeci i eserowcy wikłają się w tłumaczenia, że pokój nie jest możliwy tak od razu, że sojusze, że straty... Co tam, walić na maszyny drukarskie - zawrzemy pokój, od razu, bez kontrybucji, reperacji i aneksji! Czego tam jeszcze chcą? Ziemi? Dawaj, obiecać każdemu ziemi skolko ugodno... W taki właśnie sposób bolszewia zdobyła władzę, żeby wywołać wojnę jeszcze straszniejszą, bo domową, a ziemię skonfiskować razem z wszelką inną własnością.
W języku dzisiejszej polityki obietnica "wiarygodna" znaczy tylko - taka, w którą ludzie skłonni są uwierzyć. I tylko to się liczy - czy lud jest na tyle ciemny, by to kupić. To oczywiście nie znaczy, że wszystkie składane obietnice są nierealizowalne - tak samo jak to, że ktoś nie ma moralnych skrupułów kłamać, nie znaczy, że kłamie zawsze; czasem, jeśli mu się to akurat opłaca, może powiedzieć i prawdę. W końcu politycy wiedzą, że obietnicą zrealizowaną zdobywa się jeszcze więcej głosów niż tak tylko rzuconą. Gdyby mogli, to by chętnie realizowali, tylko że muszą myśleć o zaspokajaniu różnych oczekiwań i wedle zasady "bliższa koszula ciału" te dotyczące ogółu są w hierarchii ważności daleko. Chyba że idą wybory.
Idą, są już blisko, i w gazetach, serwisach oraz na portalach znajdziecie Państwo wiele informacji o tym, co wam się obiecuje. Znajdziecie też wiele komentarzy krążących wokół sformułowania: "trwa festiwal wyborczych obietnic", "nikt ci tyle nie da, ile ci politycy przed wyborami obiecają" etc.
Oczywiście, szyderstwa są uzasadnione, ale jednak jest coś, przed czym był przestrzegał, w mówieniu o "politykach" wszystkich razem do kupy wziętych na jednym oddechu. To taka sztuczka propagandowa, w jaruzelskich czasach z zamiłowaniem stosowana przez Urbana. Kiedy już wszyscy wiedzieli, że PZPR to świnie, Urban nie próbował przekonywać, że tak nie jest, tylko w niby to zdroworozsądkowy sposób sączył w dusze jad: WSZYSCY są świnie, ci z "Solidarności" wcale nie lepsi od nas... Jeśli jesteś brudny i nie możesz się oczyścić - ubrudź tło. Proste.
Jeśli tzw. wiodące media mają coś na pisowców, ogłaszają - pisowcy kłamią! Jeśli pisowcy mają coś na władze, te same media przyznają: politycy kłamią! Politycy składają nierealistyczne obietnice, czarują, oszukują...
"Gazeta Wyborcza", której realna sprzedaż (realna, czyli bez prenumerat z instytucji, urzędów i biur) spadła już poniżej stu tysięcy, w związku z czym wspieranie władzy karmiącej ją ogłoszeniami i reklamami za pieniądze podatnika jest dla niej sprawą życia i śmierci, uruchomiła nawet rubrykę - nie wiem, czy także w papierze - "rozliczamy obietnice PiS". Jest to cudowne, przyzna każdy, zważywszy, że PiS jeszcze nie doszedł do władzy. Proszę guglać do woli, w tę i z powrotem, konia z rzędem temu, kto znajdzie w "Wyborczej" jakiekolwiek ślady rozliczania rządzącej od ośmiu lat PO.
A przecież trochę tych obietnic było. Już nie mówię o 15-procentowym podatku liniowym dla wszystkich, likwidacji 250 urzędowych opłat i zezwoleń etc., nie cofajmy się tak daleko, wystarczy program "Następny krok. Razem" z roku 2011. Usunęli z interentu? Nie szkodzi, nadrukowali tego trochę na papierze i jeden egzemplarz mam do dziś.
O, na przykład "wybudujemy w całej Polsce 1000 »świetlików« [nawiązanie do zainicjowanej przez śp. Macieja Płażyńskiego budowy boisk gminnych, które PO nazwała »Orlikami« i przedstawiała jako swoje osiągnięcie] - centrów kultury i bibliotek gminnych, które będą wspierać kreatywność i budować umiejętność pracy zespołowej". Albo: "do roku 2015 wprowadzimy e-podręcznik" [bo laptopy dla każdego ucznia obiecała PO już w wyborach poprzednich]. Albo "radykalnie zwiększymy ulgę prorodzinną na trzecie i kolejne dziecko". "Będziemy systematycznie podnosić wynagrodzenia, zaczynając od nauczycieli akademickich i policjantów" - jak macie znajomych w którymś z tych zawodów, spytajcie ich państwo, kiedy dostali ostatnie podwyżki, bo "Wyborcza" nigdy się tego zrobić nie pofatygowała. Albo "do 2013 roku wprowadzimy rozwiązania gwarantujące Polsce wysokie przychody z wydobycia gazu łupkowego, które przeznaczymy na bezpieczeństwo przyszłych emerytur" "zapewnimy dostęp do szerokopasmowego internetu w każdej gminie", "w 2014 obniżymy zasadniczą stawkę VAT" "zwiększymy ulgi podatkowe dla oszczędzających na emeryturę", "zlikwidujemy formularze podatkowe PIT"... O 50 nowych mostach też bym nie zapominał...
Ani wtedy, ani potem żaden Lis, Kuźniar czy inna Wielowieyska, ani profesor Balcerowicz, który, jakby w życiu nie słyszał o swoim własnym liczniku długu publicznego, straszy, że dopiero PiS zrobi nas drugą Grecją, nie kpili ani słowem z realności tych obietnic, nie mówiąc o ich przypominaniu i domaganiu się spełnienia.
To może by tak teraz z rozliczaniem obietnic PiS powstrzymać się przynajmniej do czasu, aż będzie on miał szanse zacząć je realizować? Może się jednak wtedy okaże, że - nie wiem, nie przesądzam - nie profesor Balcerowicz, ale profesor Modzelewski, na przykład, ma rację, co do ich "spełnialności"?
Ach, prawda - sam pisałem, że słowo "przyzwoitość" znaczyło coś w czasach Mikołaja II.
Nie chcecie rozliczać obietnic PO z roku 2007 czy 2011? Zbyt dawno? Ależ nie trzeba wcale się tak daleko cofać.
"Rolą państwa jest by temu, kto mało zarabia, dopłacić tyle, by mógł godnie żyć" - to słowa premier/przewodniczącej PO sprzed zaledwie paru dni. A 300 złotych na każdego emeryta? A 1000 złotych na każde dziecko? A po 3 tysiące miesięcznie przez rok dla 100 tysięcy przedsiębiorców na stworzenie i zatrudnianie młodych? A zwolnienie wszystkich jak leci przed trzydziestką w podatku dochodowego? A emerytura po czterdziestu latach pracy? A 9 miliardów dla Śląska (zaledwie o pół miliarda mniej, niż wskutek skoku na OFE według niedawnego obliczenia "Rzeczpospolitej" uciekło z polskiej giełdy do bogatszych krajów)? To nie jest równie ciekawe, jak mędrkowania, że nie ma sensu opodatkowywać banków, sieci handlowych i wielkich korporacji, bo przerzucą swe obciążenia na klientów?
A nie jest równie ciekawe, że te same obietnice - podwyżki prac dla policjantów, na przykład - składa rząd PO po czterech latach jak gdyby nigdy nic, znowu, z tym, że obiecując realizację dopiero od stycznia 2016? Czyli niejako obiecuje w imieniu obecnej opozycji? A nie jest ciekawe, że minister sprawiedliwości obiecał w przyszłym roku znaczące podwyżki wynagrodzeń w sądownictwie, a jednocześnie ministerstwo dyrektorom sądów nakazało przygotować przyszłoroczne budżety na poziomie tegorocznym?
Tak, wiem - w kampanii wyborczej politycy obiecują nam niestworzone rzeczy. Może jednak nie wszyscy równie niestworzone. Tym bardziej, że poza trudnymi do przeliczenia (bo zaraz się wpada w tak zwane "rachunki ciągnione", który to fakt gazetowi "rozliczacze" skrzętnie ukrywają) obietnicami finansowymi są obietnice bardziej sprawdzalne.
Z jednej strony - zdegenerowana, skorumpowana i niekompetentna władza obiecuje, że się zmieni i teraz już będzie uczciwa i kompetentna. Z drugiej opozycja, za rządów której większość głównych wskaźników stanu gospodarki wyglądała znacznie lepiej, i opozycja, która powstała ze sprzeciwu wobec tego patogennego systemu, obiecują, że tę władzę pogonią wreszcie w cholerę. Moim zdaniem jedna z tych obietnic jest zdecydowanie bardziej wiarygodna.