PiS, czyli Patriotyzm i Socjalizm
Marian Hemar w sławnym wierszu o tym, kto rządzi światem, odkrył, że jest to "wielka zmowa idiotów". Długo nad tym myślałem i muszę uściślić - sam fakt, że idiotów, to jeszcze nic. Najgorsze jest to, że owa dławiąca nas "sekretna międzynarodówka agresywnego durnia i nadętego półgłówka" składa się z idiotów przekonanych, że wiedzą lepiej od nas - a już zwłaszcza, że lepiej od nas wiedzą, co dla nas dobre. Lepiej od nas wiedzą, co powinniśmy jeść, a czego nie, w co się powinniśmy ubierać, a w co nie powinniśmy, kiedy powinniśmy pracować, a kiedy robić zakupy, jak daleko chodzić do apteki, jak bardzo szkodzą nam promocyjne ceny książek i innych dóbr... A ponieważ my ich światłych pouczeń nie słuchamy, próbują nam to narzucić siłą paragrafu, artykułu i ustawy.
Gdybyż ów "areopag jełopów", owa "tajna loża bęcwałów", jak uprzejmie nazwał ich poeta, miał jednolite barwy partyjne - byłoby z nimi dużo łatwiej. Niestety, oni są wszędzie, nie przejmują się politycznymi szyldami. Potrafią się wmieszać także w środowiska, z którymi się potocznie wcale się nie kojarzą. Potrafią im nawet nadawać ton.
Partia rządząca - której skrót pochodzi bynajmniej nie od biblijnych słów "prawo i sprawiedliwość" (to wersja dla naiwnych), ale od uosabianej przez nią sprzedaży wiązanej: "patriotyzm i socjalizm", jak w tytule - również jest pod przemożnym wpływem owej bezimiennej mafii. Jeśli ktoś miał wątpliwości, że może haniebna ustawa o aptekach była jakimś wypadkiem przy pracy, lobbystyczną wrzutką, to upór, z jakim pobożni socjaliści z PiS przepychają kolejne podobne pomysły powinien go wyleczyć ze złudzeń.
Na przykład - zabierzemy Polakom niedziele w galeriach handlowych. A co sobie będą łazić z rodziną po sklepach, my wiemy lepiej, że powinni siedzieć w domu przy rodzinnym obiedzie i, najlepiej, sylabizować paski z TVP Info. Może ktoś śmie powiedzieć, że on właśnie bardziej się integruje z rodziną na tradycyjnych niedzielnych zakupach, zwłaszcza, że w galeriach, które zastąpiły dawne miejskie rynki (nieustająco polecam znakomitą "Antropologię codzienności" mojego promotora z czasów magisterskich, profesora Rocha Sulimy) jest i kino, i lody, i "wyszalnia" dla dzieciaków? Niech się zamknie! My wiemy lepiej od niego, jak rodzina powinna spędzać dzień święty, i my go wraz z całą jego rodziną uszczęśliwimy, choćby nie wiem jak się opierał.
"Wielka zmowa idiotów" działa skrycie, ale zostawia ślady, które wprawne oko rozpoznaje jak podpis czy stempel: oho, to znowu oni! Tu się teraz skryli! Taki oczywistym podpisem jest logiczna niespójność stosowanych w uszczęśliwianiu ludzi na siłę uzasadnień i zastępowanie racjonalnego argumentu moralnym gęganiem.
Oto na przykład, powiadają uczestnicy zmowy, niedziela jest dniem świętym i pracować nie wolno. To znaczy, że na niedzielę państwo powinno zamierać? Nawet ortodoksyjnym żydom, podchodzącym tak do szabasu, udawało się w swym dniu świętym nic nie robić tylko dzięki temu, że żyjąc w otoczeniu innych nacji mogli się wyręczać tzw. szabesgojem.
No nie, odpowie na to zmowa "pompatycznych ważniaków", ale zakupy w niedzielę nie są koniecznością. Więc nikt nie może zmuszać pracowników wielkich sklepów do pracy w dniu, kiedy powinni być z rodziną.
Pomijam, że dziś zdecydowana większość pracowników polskich sklepów ma rodziny na Ukrainie albo Białorusi, a tu przyjechali oni właśnie zarabiać i niedzielne stawki mogłyby być dla nich dodatkową atrakcją. I że nikt nikogo do żadnej pracy nie zmusza - bezrobocie nigdy jeszcze nie było w III RP tak niskie. Ale czy szlajanie się, dajmy na to, koleją, jest koniecznością? A dlaczego kolejarze, kierowcy, górnicy i hutnicy nie mają prawa spędzać niedzieli z rodziną, tylko pracownicy marketów, i to tych dużych - bo małych ma zakaz nie dotyczyć?
A jeśli nawet uznamy, że pracowników niektórych zawodów można "zmuszać", bo państwo jednak nie może na cały dzień zamrzeć - to jaką niezbędną dla funkcjonowania państwa posługę społeczną pełnią kelnerzy albo pracownicy kin? "Zakupy można zrobić w tygodniu", a nie można w tygodniu obejrzeć filmu albo się najeść? Gospodarka się zawali, jeśli zakaże się w dniu świętym wyszynku?
No to dlaczego ich nie zakazać? Bo posłowie nie potrzebują w niedzielę zakupów, tym się zajmuje gosposia, ale po knajpach chodzić lubią? Bo "tak jest w Niemczech", że handlu nie ma, a wurst z piwem tak? Ale w Niemczech, szanowny PiSie, są też "małżeństwa" homoseksualistów - to u nas też muszą być? A nie przyszło wam do różańcowosocjalistycznych główek, że gdyby Suweren sobie życzył, żeby w Polsce było tak jak w Niemczech, to wybory wygrałaby PO?
Jeszcze bardziej od rzeczy jest z zapowiedzianą przez PiS próbą zarżnięcia jednej z najbardziej dochodowych dziedzin polskiego rolnictwa (kolejnej już, po zlikwidowaniu w imię napchania kieszeni zagranicznym lobbystom tuczu gęsi na foie gras oraz wyeliminowaniu Polski z eksportu mięsa do krajów muzułmańskich) - hodowli zwierząt futerkowych. Tu sprawa tysięcy żyjących z tego polskich hodowców wydaje się już przechlapana, bo głos zabrał sam Komendant, w bardzo emocjonalnym wywiadzie oznajmiając, że męczenie zwierząt futerkowych to barbarzyństwo i nie wolno na nie pozwolić z racji moralnych.
Jarosław Kaczyński, co słusznie wytknęli mu prolajferzy, wykazał się wielką odpornością na moralną argumentację w sporach o aborcję - tu zajął stanowisko pragmatyczne, politycznie się nie opłaca sprawy ruszać, więc nie ruszymy. Los dzieci zarzynanych, bo badanie prenatalne wykazało możliwość syndromu Downa jakoś nim nie wstrząsa. W każdym razie nie w takim stopniu, jak cierpienia nutrii trzymanej w klatce. Wybiórcza ślepota typowa i charakterystyczna dla tzw. agendy środowisk skrajnie lewicowych, ale w wykonaniu szefa partii okrzykniętej "prawicową" zaskakująca. Przynajmniej dla tych, którzy ją takową okrzyknęli.
Pamiętam, że w jakimś propagandowym materiale Jarosław Kaczyński goszczony był obiadem na wsi, i pamiętam doskonale, co przed nim wtedy stało na stole - schabowy i rosół. Dziwne, że jakoś ten schabowy ani kurze dróbka nie stanęły mu w gardle w poprzek. Czy Komendant wie, czym różni się żywot świni czy kury na fermie od życia nutrii albo norki? Tym, że mają jeszcze bardziej od futrzaków przechlapane. Zapraszam na wieś, chętnie oprowadzę i pokażę - tylko niech pan prezes raczy zabrać ze sobą maskę przeciwgazową, bo capi od takiej "zwykłej" fermy znacznie gorzej, niż od futerkowej. Ale my tu na wsi do gnoju i smrodu przywykli, i pewnie stąd ta pogarda, z jaką sejmowe jaśnie państwo zwykło hodowców i w ogóle rolników traktować.
No trudno, jeść trzeba, ale futra nie są konieczne - wtrąca się znowu "klub ćwierćinteligentów". Ależ nic głupszego. Mam córkę wegankę i wiem doskonale, że praktycznie nie ma produktu odzwierzęcego, którego nie dałoby się dziś zastąpić jakimś roślinnym odpowiednikiem. Oczywiście, są te zamienniki rzadkie i drogie, trudno sobie wyobrazić stosowanie, dajmy na to, mleka migdałowego czy kokosowego zamiast krowiego na masową skalę, ale można. Naturalne futro, z jego niepowtarzalną strukturą, fakturą i miękkością włosia jest natomiast nie do zastąpienia absolutnie niczym. A już na pewno nie tym chemicznym ersatzem, który zmowa nazwała "futrem ekologicznym" - podobnie, jak nie da się zastąpić naturalnej skóry żadnym "skajem" czy "kierżą". To dodaję tak, na przyszłość, bo na razie noszenie skórzanych butów, paseczków i torebek sferom moralnie wzmożonym na punkcie futer nie przeszkadza, z właściwą im logiką.
W tej samej "logice" utrzymane jest owo po uważaniu rozdawane przez "indyczych napuszeńców" miana, co jest ekologiczne. Wytworzenie chemicznego ersatzu futra oznacza wypuszczenie do atmosfery i do rzek potężnej dawki jadowitych i całkowicie nie rozkładających się w środowisku toksyn, a sam ersatz zalegnie potem na śmieciowisku, na którym nie ulegnie "biodegradacji" przez milion lat. Ale to jest "eko". A mała torebka foliowa z tej samej przyczyny - jest śmiertelnym wrogiem "eko". Torebki muszą być z papieru, bo wycinanie drzew, żeby było w co pakować zakupy, jest właśnie eko. Bo tak!
I gadaj tu z "tajną lożą bęcwałów".
Oczywiście, ja się doskonale domyślam, dlaczego Komendant nie dostrzega tej niekonsekwencji - bo jest typowym inteligentem z Żoliborza i o rolnictwie najwięcej wie z Reymonta. Przyszli lobbyści od futerkowców i pokazali mu film z fermy nutrii, pewnie podkręcony bzdurami o obdzieraniu ich żywcem ze skóry, krwawe odpady, i wrażliwe serce prezesa, znanego z miłości do kotów, zabiło w podanym mu rytmie. Podobnie ze związkowcami, którzy dla swoich egoistycznych interesów uwzięli się na niedzielny handel. Że "moralne racje", których przy tym jedni i drudzy użyli, uzasadniają zaniechanie w dniu świętym wszelkiej działalności gospodarczej i zlikwidowanie całego rolnictwa, które da się zdefiniować jako jedno wielkie męczenie zwierząt i roślin - to jest w stanie zauważyć człowiek obdarzony umiejętnością rozumowania. "Wielka zmowa" z wiersza Hemara - niestety nie.
Mam nadzieję, że przynajmniej zauważają to wyborcy. Wiem, że wskutek upadku i intelektualnej nędzy opozycji nie mają dziś oni dobrego wyboru, ale kiedyś przecież, na litość Boską, ten wybór musi się pojawić - i dlatego proszę wszystko to, co dziś nam PiS w sprzedaży wiązanej z patriotyzmem wpycha, dobrze zapamiętać.