Nachalna propaganda dotycząca Kuklińskiego
Nachalna propaganda dotycząca Kuklińskiego doprowadziła do tego, że nawet ludzie przytomni zaczęli mówić, że to postać niejednoznaczna - ani biała, ani czarna. I tak dalej. Panie i panowie, stuknijcie się w czoło - w tej sprawie jednoznaczność jest oczywista: Kukliński to agent CIA, facet, który zdradził swój kraj i donosił na swoich kolegów. To jest przecież bezdyskusyjne.
Dyskusyjne są inne sprawy. Dlaczego Amerykanie wciskają nam swojego agenta i zmuszają, byśmy go kochali? Dlaczego wielu Polaków łyka te wszystkie opowieści o Kuklińskim, nawet nie mrugając powieką? A opowieści są jak z filmów o Stirlitzu. Że Kukliński był pierwszym polskim oficerem w NATO, że uratował świat przed III wojną światową, że z narażeniem życia wykradał tajemnice ZSRR, że uciekł z Polski, żeby ostrzec Amerykanów przed stanem wojennym, że ledwo uciekł, i tak dalej.
Do tej gromady powtarzających głupoty dołączył ostatnio eurodeputowany Paweł Kowal, który zażądał ulicy Kuklińskiego w Warszawie i opowiadał, że "czas upamiętnić współczesnego tytana, który samotnie i skutecznie potrafił stawić czoła sowieckiemu imperium". Sorry, ale nic tu się kupy nie trzyma.
Po pierwsze, ani samotnie, ani skutecznie. CIA agentów w imperium radzieckim miała wielu. I to nie w kraju "sojuszniczym", ale w samym sercu "imperium zła". Najbardziej znany z nich, Oleg Pieńkowski, nie zdążył uciec do Stanów Zjednoczonych. Ale byli i inni.
Po drugie, żadnych wielkich tajemnic ZSRR Kukliński Amerykanom nie przekazał. Bo po prostu nie miał do nich dostępu. Do tajemnic armii radzieckiej nie mieli dostępu nawet polscy dowódcy. W ramach Układu Warszawskiego polskie dowództwo wiedziało to, co mu przekazano, i ani zdania więcej. To zresztą jest normalna sytuacja - polscy generałowie jeżdżący na narady do Brukseli, do siedziby NATO, też nie dowiadują się o armii amerykańskiej zbyt wiele.
Więc i wiedza Kuklińskiego, pułkownika w Sztabie Generalnym, była w tych sprawach mocno ograniczona. Mógł więc Amerykanom przekazywać tylko tajemnice dotyczące polskich sił zbrojnych. Co czynił. Nie musiał się w tym celu zbytnio narażać, bo te materiały same spływały na jego biurko.
Po trzecie, naiwnością jest powtarzanie, że uratował świat przed III wojną światową. A niby jak to mógł uczynić? Dzięki informacjom Kuklińskiego lepiej były wycelowane amerykańskie rakiety. I tyle. Ale przecież nie to zadecydowało o upadku ZSRR. Tu większą rolę odegrał wywiad gospodarczy i inicjatywa "gwiezdnych wojen", która zarżnęła czerwoną gospodarkę.
Po czwarte, wcale nie jest pewne, że Kukliński był człowiekiem, który "stawił czoła sowieckiemu imperium". W jego życiorysie jest wiele białych plam, które każą z dystansem patrzeć na jego dokonania.
Na pewno jedną z takich plam są okoliczności wyrzucenia go ze szkoły oficerskiej we Wrocławiu, w roku 1952, i jednocześnie z partii, której był członkiem od roku 1946. Wyrzucono go brutalnie, anulując lata szkoły i kierując do odbywania służby zasadniczej. Niby nic, stalinizm kwitł wtedy w pełni. Tylko że za Kuklińskim ujęli się rosyjscy generałowie w polskiej armii - Korczyc i Popławski. I już po dwóch tygodniach do szkoły go przywrócono, i do PZPR też. Dlaczego? Czy już wtedy Kukliński zaczął współpracować z Rosjanami? Czy dopiero w czasie pobytu w Wietnamie?
Bo o tym, że był z nimi blisko, świadczą relacje ludzi, którzy z nim pracowali. I to te z dawnych lat. Jedną z nich jest relacja gen. Skrzypczaka, którego ojciec, też żołnierz, służył z Kuklińskim na początku lat sześćdziesiątych w tej samej jednostce, w Kołobrzegu. Skrzypczak mówił tak: "Ojciec i jego koledzy zachowali złe wspomnienia na jego temat. Uważali, że żył ponad stan. Wypominali, że kiedy wszystko było na przydziały, jemu starczało na przykład na kupienie kutra, przerobienie go na jacht i pływanie. Kiedy inni mieli pustą kieszeń, on na swoje imieniny zapraszał wszystkich oficerów garnizonu. O czym to świadczyło? Ich zdaniem o tym, że Kukliński już w latach 50. pracował dla sowieckiego wywiadu".
Jest jeszcze jeden ciekawy element w tej sprawie. Otóż ppłk Józef Putek, który odpowiadał za kontrwywiadowcze zabezpieczenie oddziału, w którym pracował Kukliński, opowiedział taką historię... Bardzo go intrygowało, dlaczego Kukliński wydaje trzy razy więcej niż zarabia i w tej sprawie informował przełożonych. Bez efektu. Ba, w roku 1978 wszedł niespodziewanie do gabinetu Kuklińskiego i nakrył go, jak fotografował tajne dokumenty. Natychmiast w tej sprawie napisał raport. I natychmiast wysłano go na urlop, a raport gdzieś zginął. Dlaczego? Kto go skręcił?
Jeżeli współpracy Kuklińskiego z Rosjanami możemy się domyślać, to na sto procent pewna jest jego współpraca z WSW, czyli z wojskową bezpieką. Wiemy, że trwała ona przynajmniej od roku 1962. Wiemy, bo jego kartę personalną ujawnił Sławomir Cenckiewicz. "Informuje nas chętnie" - pisali w niej oficerowie prowadzący. Innymi słowy, mieli w Kuklińskim użytecznego kapusia, który donosił na kolegów. Pułkownik o tym fragmencie swego życia nigdy nie wspomniał, więc dziś, w świetle obowiązującego w Polsce prawa, nie mógłby pełnić funkcji publicznych. Hej, lustratorzy! Na kolana przed kapusiem!
Rzucam tę garść informacji, powszechnie dostępnych, choć skrzętnie pomijanych, dla publicznego otrzeźwienia. Żebyśmy nie błąkali się w nierzeczywistości, potrafili odróżnić pracę dla Polski, nawet tej ułomnej, od zdrady za pieniądze. Bo ktoś te dodatkowe pieniądze - na willę, na jacht, na sad, na dziewczyny - Kuklińskiemu wypłacać musiał. Albo ci z CIA , albo ci z KGB...
Ech! Wołają patrioci najnowszego chowu, że trzeba było w tamtych czasach walczyć z Polską Ludową, a kto nie walczył, to kolaborant. Logiki w tym nie widzę, bo to oznacza, że kolaborantem był Kazimierz Górski i jego piłkarze, kolaborantami byli ci, co budowali KGHM, zagospodarowywali Ziemie Odzyskane, budowali rafinerię płocką, Port Północny, osiedla mieszkaniowe i drogi. Bo patriotycznie by było, gdyby w Polsce wciąż stały wioski kryte strzechami, a naród krył się po lasach.
Krzyczą też rozmaici "patrioci", żeby stawiać Kuklińskiemu pomnik, żeby nazywać jego imieniem ulice. A stawiajcie sobie, nauczajcie dziatki - że bohaterem jest człowiek, który szpiegował dla obcego państwa i wskazywał, gdzie mają zrzucać bomby. Poza tym szkolono go w Moskwie (co na to Macierewicz?) i należał do elity komunistycznej armii. Przy tym kapował na swoich kolegów, w ramach "współpracy" z WSW. Jest też prawdopodobne, że był szpiegiem rosyjskim, informując Moskwę, co dzieje się w polskiej armii. I że to na polecenie rosyjskiego oficera prowadzącego dał nogę do USA.
Stawiajcie mu pomnik! Ale najpierw zastanówcie się, gdzie będzie najlepiej pasował.