Grexit, czyli niespodziewany koniec balu
Człowiek jest śmiertelny, ale to jeszcze pół biedy, mówił Woland w sławnej powieści Bułhakowa – najgorsze, że to, że człowiek jest śmiertelny, okazuje się nagle! W tym cała bieda! Śmiertelność, dodam od siebie, nie jest jedyną rzeczą, która się okazuje nagle. Podobnie jest z rzeczywistością. Niby wszyscy wiemy, że istnieje, ale to, że istnieje, okazuje się nagle. I zawsze zaskakuje.
Jednym z przykładów służy bankructwo Grecji, o którym tak wiele się dziś mówi - acz przeważnie w sposób skrajnie prymitywny i demagogiczny, po to, by osiągnąć jakieś propagandowe cele, a nie by cokolwiek wyjaśnić. Dlaczego zrobiła się z tą Grecją taka kaszana? Bo nagle okazało się, że istnieje rzeczywistość. Dopóki rzeczywistość nie istniała, to znaczy, dopóki można było jej nie zauważać, wszystko się świetnie w rachunkach zgadzało - lewa strona z prawą, góra z dołem, konto ma z konto winien, a konto stracił z kontem zarobił. Niestety, wyliczenia Komisji Europejskiej, licznych banków na czele z Europejskim Bankiem Centralnym oraz greckiego rządu rozminęły się z rzeczywistością na tyle, że - jak to z właściwym sobie wdziękiem ujęła pani Elżbieta Bieńkowska - "pierdyknęło".
Mądry człowiek powie - musiało "pierdyknąć". Tak, jak się to stało z "subprime'ami" zabezpieczanymi na niespłacalnych długach, z kredytami hipotecznymi na 150 proc. wartości hipotek, albo tak, jak musiały się zawalić gospodarki krajów "demokracji ludowej". Dokładnie z tej samej przyczyny. Do dziś w polskiej publicystyce funkcjonuje zwyczaj, przyjęty po 1989, określenia gospodarki "realnego socjalizmu" mianem "księżycowej". Ale jakoś żaden z używających tego szyderstwa komentatorów - no, prawie, powiedzmy: żaden z funkcjonujących w mediach "wypasionych" - nie zauważył, że główny projekt polityczny Unii Europejskiej jest równie "księżycowy" jak gierkowski cud gospodarczy.
Dopiero dziś niepisana cenzura europejskich mediów zaczyna przepuszczać uprzejme sformułowania w rodzaju "wspólna waluta była projektem politycznym, a nie ekonomicznym". Cóż, ironia losu - wierzący mogą też uznać to za znak z niebios - sprawiła, że ten sztandarowy projekt europejskich federalistów wszedł w życie w tym samym roku, w którym profesor Robert Mundell dostał ekonomicznego Nobla za Teorię Optymalnego Obszaru Walutowego. Pamiętam, że udzielił wtedy amerykańskiej gazecie wywiadu, w którym spytano go, jak ocenia perspektywy eurowaluty - odpowiedział, że po dziesięciu, dwunastu latach doprowadzi ona Unię Europejską do kryzysu. Nawet od razu odniósł się do głównego argumentu jej politycznych promotorów, którzy powoływali się na przykład USA. Otóż USA, mówił profesor, są optymalnym obszarem walutowym, mimo iż formalnie stanowią Unię 51 suwerennych państw (te wrosłe w polszczyznę "stany" to błąd tłumacza - "state" to nic innego tylko państwo właśnie), ponieważ na ich terenie istnieje pełna mobilność siły roboczej. Amerykanin za lepszą pracą przeprowadza się spokojnie z państwa do państwa, bo czy to państwo Teksas, czy państwo Nowy Jork albo inna Minnesota, nie ma różnicy porównywalnej z różnicami pomiędzy Grecją czy Hiszpanią a Niemcami, nie mówiąc już o Słowacji czy Litwie. Kiedy Europa osiągnie ten stopień integracji, będzie czas na wspólną walutę, mówił Mundell, ale prędko to nie nastąpi.
Eurokraci zrobili jak zrobili, wynik jest dokładnie taki, jak opisał w swej teorii noblista - jeśli wspólna waluta istnieje na obszarze nieoptymalnym, czyli łączy gospodarki o różnej wydajności i cyklach koniunkturalnych, to efektem jej istnienia jest wysysanie słabszych gospodarczo peryferiów przez silniejszą gospodarczo centralę. W tym wypadku - krajów europejskiego południa przez Niemcy. Może zresztą w Niemczech jednak przeczytali Mundella i wiedzieli, co z projektu wyniknie, ale uznali, że jeśli to, co się zbrojnie nie udało Wilhelmowi Kajzerowi i Hitlerowi, można teraz osiągnąć pokojowo dzięki wspólnej walucie, to czemu nie.
W każdym razie, wszelkie rozmowy o greckiej winie, o rozrzutności i lenistwie mieszkańców tego kraju oraz populizmie jego rządów trzeba zaczynać od tego, że praprzyczyną problemu jest ideologiczny upór, aby siłami dyrektyw, dekretów i zarządzeń poskromić naturę, bo paru euromędrków wymyśliło argument, że jak się politycznie narzuci zróżnicowanym gospodarkom jedną wspólną walutę, to zmusi je ona do przyśpieszonej unifikacji. Klasyczne postawienie wozu przed koniem.
Nie ma sensu wdawać się teraz w rozsądzanie wywołanych kryzysem kłótni. Może mi Państwo wierzyć lub nie, ale obie strony mają rację. Niemieckie banki powiadają - przecież pożyczyliśmy wam pieniądze, nasze, dobre pieniądze, musicie je oddać! Grecy na to - już wam, lichwiarze, spłaciliśmy odsetek trzy razy tyle, ile pożyczyliśmy, i ciągle jesteśmy w długach! Oczywiście, banki mogą na to powiedzieć, że odsetki były w umowie, i widziały gały co brały - ale ci, co brali, brali przecież wiedząc, że niebawem ich kadencja się skończy, a potem to się będą martwić inni. Ale "korupcja, nepotyzm i polityczny klientyzm", który jako przyczynę katastrofy greckiego państwa gromi dziś Zachód, rozwinąć się mógł właśnie dzięki temu, że grandziarze mieli nieograniczony, polityczny kredyt w Brukseli i Berlinie. Bankierzy też rozumują, jak politycy, w kategoriach swojej kadencji i własnego zysku z "opcji menadżerskiej", zależnego od tego, jak bardzo uda im się w tym czasie podbić kurs akcji. Nie wiedzieli, że Grecja padnie? Wiedzieli, że padnie kiedyś, a do tego czasu wyciągnie się z niej odsetek aż miło - więc naciskali jak mogli europolityków, żeby ci jak mogli popierali rządzących tą europrowincją grandziarzy, by przypadkiem ich jakiś patriotyczni i odpowiedzialni politycy nie odsunęli od władzy. Trudno nie dodać - dokładnie tak samo, jak to było z Polską i Tuskiem, Węgrami i Gyurcsanym i paroma innymi peryferyjnymi krajami Unii oraz ich "proeuropejskimi" przywódcami.
Niemieccy podatnicy mówią: nie będziemy finansować greckiego socjalu! Mają rację? Mają. Grecy na to: nie finansujecie naszego socjalu, tylko swoje banki! Też mają rację, pod hasłem "pomoc dla Grecji" kryje się pomoc w spłacaniu odsetek, a nie stawianiu greckiej gospodarki na nogi. Prawdą jest, że greckie rządy oszukiwały kredytodawców, fałszując statystyki i prognozy rozwoju, i prawdą jest, że dokładnie to samo robiły rządy państw-liderów strefy euro i europejski bank centralny, i banki komercyjne. Wszyscy się nawzajem oszukiwali, wszyscy doskonale wiedzieli, że są oszukiwani, ale mimo że wiedzieli, dawali się oszukiwać, bo chcieli wierzyć, no, może nie że wspólnie tworzona nierzeczywistość jest wieczna, ale że jeszcze jakiś przyzwoity czas wytrzyma.
Niestety, jako się rzekło - okazało się nagle...
Muszę niestety spointować ten tekst w sposób, którego sam nie znoszę - to znaczy starczym "dawno już pisałem"... Wiem, sam to zawsze uważałem za nieznośne, gryzę się w język, ale jak mam nie pisać, że pisałem, skoro naprawdę pisałem? Kto chce, niech sprawdzi, komu się niech chce sprawdzać, powiem - pisałem, i to już dobre dwadzieścia lat temu, że są dwa sposoby łączenia mniejszych krajów w większe państwo. Mówiąc hasłowo, szwajcarski i jugosłowiański. Pierwszy polega na znoszeniu barier dla handlu i przedsiębiorczości, i czekaniu, aż kraje się same zrosną. Szwajcaria jest świetnym przykładem, trzy, a bodaj wciąż jeszcze cztery języki, mnogość rządzących się po swojemu kantonów, i działa... Tylko że to trwa wiele pokoleń. Więc jest metoda druga: stworzenie biurokratycznej centrali, która będzie integrację prowadzić w sposób planowy. Co jest równie skutecznym triumfem człowieka nad siłami natury, jak planowa gospodarka socjalistyczna.
Skutkiem tej drugiej metody jest narastające poczucie krzywdy - wszystkich bez wyjątku. Każdy Serb wie, że w tej cholernej Jugosławii to oni utrzymywali leniów i pastuchów z innych republik, tak jak wszyscy inni wiedzą, że to oni utrzymywali Serbów. Każdy Polak wiedział za komuny, że nie ma mięsa i w ogóle nic, bo wszystko nam zabierają Ruscy, a każdy Ruski wiedział, że nie ma mięsa i w ogóle nic, bo Rosja musi utrzymywać te wszystkie niewdzięczne demoludy. Walonowie są pokrzywdzeni przez Flamandów, Flamandowie klną na bezczelność Walonów, którzy żyją na ich koszt i jeszcze pyskują, Grecy nienawidzą niemieckich imperialistów, Niemcy greckich pasożytów... Niestety, tak zwane "elity europejskie" wariant szwajcarski uznały za nie dość błyskotliwy jak na ich ambicję. Wolały po raz kolejny w historii pokazać, że polityczna wola jest ważniejsza niż jakieś tam prawa natury. Wyszło jak zwykle.
Rafał Ziemkiewicz