Atut cudzego lodowiska
Jeśli komuś naprawdę i szczerze marzą się zimowe igrzyska olimpijskie w Polsce (a znam parę takich osób) nie mógł trafić na gorszy moment. Po EURO 2012 i przy rządach na obraz i podobieństwo Platformy Obywatelskiej tylko największy naiwniak może sądzić, że taka impreza przyczyniłaby się do skoku cywilizacyjnego i poprawy wizerunku Polski za granicą.
Przykro mi, jestem przekonany, że co najwyżej setki osób zasiadłyby w różnego rodzaju spółkach, które przez osiem lat przejadałyby nasze, publiczne pieniądze.
To prawda, że do tego czasu w Polsce zapewne rządził będzie kto inny, ale po to, by odpowiedzialnie podejmować takie wyzwania, potrzeba sprawnych, oszczędnych, niepodatnych na korupcję i odpowiedzialnych struktur państwa. A takie najwyraźniej musimy dopiero zbudować.
Tak jak EURO 2012 nie dało nam oczekiwanego cywilizacyjnego awansu, nie zbudowało choćby potęgi krajowych firm budowlanych i nie poprawiło humoru kibiców sportowym sukcesem, tak i operacja KRAKÓW 2022 tego nie zrobi. Wręcz przeciwnie, tylko szybka rezygnacja z tych mrzonek i mądre zainwestowanie nieporównanie mniejszych pieniędzy w infrastrukturę kilku dyscyplin sportowych może nam dać wiele sportowej radości podczas zimowych igrzysk COŚTAM 2022, gdziekolwiek miałyby się odbywać.
Mamy w tym sezonie wyjątkową sytuację, kiedy aż cztery zimowe dyscypliny sportowe dały nam miejsca na podium Pucharu Świata. W grudniu był nawet taki weekend, że gdyby nie "wpadka" skoczków narciarskich, mielibyśmy miejsca na podium we wszystkich czterech dyscyplinach. Sami łyżwiarze i łyżwiarki szybkie stali wtedy na podium aż cztery razy, do tego jeszcze swój bieg wygrała Justyna Kowalczyk, a Krystyna Pałka była trzecia w biathlonie.
Jeśli wzięlibyśmy doświadczenia szkoleniowe, które w tych wszystkich dyscyplinach najwyraźniej mamy, postawilibyśmy kilka obiektów za góra kilkadziesiąt milionów złotych, mielibyśmy szansę na trwałe miejsce w świecie dyscyplin zimowych i... znacznie zdrowszą młodzież, którą może na lodowiska i trasy biegowe udałoby się ściągnąć.
Kraków sam reklamy nie potrzebuje, turyści przyjadą pod Wawel i tak. Zakopane tym bardziej nie potrzebuje nowych turystów, bo nie byłoby w stanie niczego im zaproponować. Alpejskie trasy narciarskie po polskiej stronie Tatr mają tylko i wyłącznie sentymentalne znaczenie. Na Kasprowym Wierchu jeździ się nie dlatego, że są tam świetne warunki, tylko dlatego, że miejsce jest piękne i budzi sentyment za dawnymi czasy, kiedy mało człowiekowi było do szczęścia potrzebne.
Śnieg jest tam tak długo, jak trzeba i pomysły nowego ministra sportu na jego dośnieżanie są tylko dowodem, że kompletnie nie wie, o czym mówi. Większa alpejska jazda jest u południowych sąsiadów, ale w jej promocję nie musimy się bawić, wystarczy, że sami możemy tam pojechać. Poza tym polskie Tatry to znakomite miejsce do uprawiania narciarstwa na skitourach, do którego żadnej szczególnej infrastruktury nie potrzeba.
Zakopane jako stolica przede wszystkim narciarstwa klasycznego, biathlonu i łyżwiarstwa szybkiego sprawdzi się znacznie lepiej, przyniesie nam i naszym sportowcom więcej pożytku, da szansę organizowania podobnych imprez, jak udane od lat Puchary Świata w skokach.
Tyle że wreszcie trzeba tam zbudować porządne trasy biegowe, unowocześnić stadion biathlonowy w Kirach i przykryć halą tor łyżwiarski, który ma szanse być najszybszym torem w Europie. Ośrodek na Polanie Jakuszyckiej w Karkonoszach będzie doskonałym uzupełnieniem i być może właśnie tam będzie warto z Czechami i położonym tuż przy granicy Harrachowem zorganizować mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym.
O tym, że atut własnego boiska faktycznie działa, przekonuje opublikowana na łamach "Current Directions in Psychological Science" właśnie przed igrzyskami w Soczi, przeglądowa praca brytyjskich psychologów. Mark S. Allen z London South Bank University i Marc V. Jones ze Staffordshire University na podstawie dostępnej literatury przyznają, że gospodarze mają do pewnego stopnia uprzywilejowaną pozycję.
Widać tu działanie dwóch mechanizmów. Po pierwsze, kibice wywierają na przyjezdnych zawodników i sędziów presję, która może przechylić szalę na korzyść "swoich". Dodatkowo zawodnicy startujący u siebie nie mają problemów z adaptacją do miejscowych warunków zakwaterowania i strefy czasowej. Jest też drugi, "terytorialny" efekt. Gospodarze kojarzą sportową walkę z obroną własnego terytorium, ich motywacja i mobilizacja są odpowiednio większa.
Mimo wszystko, w nadziei na świetne wyniki polskich zawodników podczas zimowych igrzysk olimpijskich w 2022 roku, postawiłbym na "atut cudzego lodowiska". Oszczędzone pieniądze naprawdę warto wydać inaczej. Miejmy nadzieję, że naszym sportowcom w Soczi uda się tak dobrze zaprezentować, że konieczność rozsądnych inwestycji w potrzebną im (i nam wszystkim) infrastrukturę stanie się oczywista. Dla wszystkich.
Grzegorz Jasiński, RMF FM