"Era podziałów dopiero się zaczyna" - pisze w artykule redakcyjnym dziennik "Le Soir", którego zdaniem "z wyników szczytu można się i cieszyć, i je opłakiwać". Według gazety, to wina m.in. Polski, która swoim forsowaniem zmian w kwestii głosowania w Radzie UE "straciła resztki wiarygodności". "Bracia-bliźniacy (Kaczyńscy) powinni się zastanowić, jak to się dzieje, że kiedy oni irytują wszystkich galopując jak wściekłe konie, Brytyjczycy spokojnie zdołali zapewnić sobie zaspokojenie dużo trudniejszych żądań" - "Le Soir". "W Unii Europejskiej, gdzie premier Luksemburga Jean-Claude Juncker liczy się bardziej niż dwaj polscy bliźniacy, inteligencja i zdolności negocjacyjne koniec końców opłacają się bardziej, niż taka, czy inna siła głosu" - dodaje dziennik. Ubolewa, że szczyt poświęcony przyszłości UE nie zapoczątkował "ery romantyzmu" w UE, a spory między przywódcami dotyczyły przyziemnych spraw instytucjonalnych zamiast wyzwań, jakie stoją przed Europą na początku XXI wieku. W podobnym duchu pisze "La Libre Belgique", cytując słowa Junckera o tym, że na szczycie przywódcy porozumieli się w sprawie "traktatu uproszczonego, który będzie bardzo skomplikowany". Rezultat 30-godzinnego targowania się "ma tyle wdzięku, co zdechła ryba" - zauważa. "Europejscy przywódcy po raz kolejny nie zdołali zaproponować obywatelom projektu zrozumiałego i łączącego wszystkich. Biorąc pod uwagę rosnący wpływ prądów eurosceptycznych na ideały wspólnotowe, wątpliwe, by taka okazja nadarzyła się w niedługim czasie" - uważa "La Libre". Dziennik powątpiewa, czy niemieckie przewodnictwo rzeczywiście może mówić, że rezultaty szczytu są "wspólnym sukcesem". "Wspólnym? Naprawdę? Kto podnosi na mecie ręce w geście zwycięstwa? Uparci Polacy, holenderscy i brytyjscy zwolennicy większej suwerenności" - pisze, streszczając wyniki słowami "trzy kroki naprzód, dwa kroki w tył". "Europa potrzebowała silnego wiatru w żagle, a będzie się musiała zadowolić lekką bryzą" - podsumowuje "La Libre Belgique".