Węgry: Wybory samorządowe
Tuż po zakończeniu głosowania w wyborach samorządowych prezydent Węgier Laszlo Solyom wezwał do przegłosowania wotum nieufności wobec socjalistycznego premiera Ferenca Gyurcsanya.
Prezydent wystąpił z przemówieniem do narodu w telewizji węgierskiej po godz. 19.00.
- Zgromadzenie Narodowe ma teraz możliwość działania. Rząd jest odpowiedzialny przed Zgromadzeniem. To Zgromadzenie decyduje o osobie premiera. To ono przywraca niezbędne zaufanie społeczne. Klucz do rozwiązania leży w rękach większości parlamentarnej - oświadczył prezydent.
Rzecznik Węgierskiej Partii Socjalistycznej Istvan Nyako zareagował na apel prezydenta przypomnieniem, że "większość parlamentarna już się wypowiedziała: Gyurcsany cieszy się całkowitym zaufaniem".
Solyom nawiązał w swoim przemówieniu do majowego wystąpienia premiera, w którym przyznał on, że okłamywał Węgrów co do rzeczywistej sytuacji gospodarczej kraju, oraz wezwał do zaprzestania tych praktyk i wszczęcia reform.
Ujawnienie wystąpienia "głęboko wstrząsnęło Węgrami. Oburzenie było słuszne(...) Nie nastąpiło jednak katharsis, oczyszczenie (...) Premier wciąż unika wyjaśnienia podstawowej kwestii. Nie uznaje, że użył niedozwolonych środków w celu utrzymania władzy. To podkopuje zaufanie do demokracji" - podkreślił Solyom.
Wyraził przekonanie, że jeśli wydarzenia będą biec dotychczasowym torem, będzie to ze szkodą dla kraju.
- Chciałbym podkreślić, że ja również uważam uporządkowanie spraw finansowych za najpilniejsze zadanie(...) Ale takiego programu gospodarczego nie można z powodzeniem realizować bez zaufania tych, którzy poniosą jego ciężar - zaznaczył prezydent.
Z doniesień węgierskich mediów w oparciu o cząstkowe rezultaty głosowania wynika, że niedzielne wybory zdecydowanie wygrał Opozycyjny centroprawicowy Fidesz.
Fidesz, który w wyborach cztery lata temu zdobył większość tylko w pięciu miastach o prawach komitatu (województwa), tym razem zapewne powiększy stan posiadania o kolejne sześć. Opozycja wygrała też najprawdopodobniej wybory do wszystkich rad komitatowych.
Rządząca socjalistyczno-liberalna koalicja może utrzymać kilka tradycyjnie socjalistycznych "bastionów", jak Miszkolc, Pecs czy Szeged.
Liberał Gabor Demszky na razie prowadzi w wyborach burmistrza Budapesztu, ale jego przewaga jest niewielka - wynosi zaledwie 3 punkty procentowe.
Cząstkowe wyniki wskazują, że w radzie Budapesztu może wytworzyć się sytuacja patowa, bo ani obóz rządzący, ani opozycja nie będą dysponować zdecydowaną większością.
Tymczasem z sondażu ośrodka Tarki, opublikowanego tuż po zamknięciu lokali wyborczych rządząca koalicja socjalistyczno - liberalna zachowała stanowisko burmistrza Budapesztu. Stanowisko burmistrza utrzymał - według sondażu - liberał Gabor Demszky, który uzyskał 51 proc. głosów. Na jego głównego rywala, niezależnego Istvana Tarlosa głosowało 40 proc. wyborców.
Z sondażu wynika, że Węgierska Partia Socjalistyczna zdobyła w stolicy 36 proc. głosów, jej partner koalicyjny Związek Wolnych Demokratów - 12 proc., największa partia opozycyjna, centroprawicowy Fidesz - 39 proc. głosów, a Węgierskie Forum Demokratyczne - 9 proc.
Wynik głosowania w Budapeszcie jest istotny, gdyż według analityków, utrata stolicy lub kilku innych większych miast mogłaby osłabić pozycję koalicji po wielodniowych protestach antyrządowych.
Do godz. 17.30 frekwencja wyniosła 46,53 proc., czyli więcej niż cztery lata temu (45,78 proc.).
Wybory przebiegały bez zakłóceń. Na placu Kossutha w Budapeszcie, gdzie od ubiegłego poniedziałku trwały demonstracje antyrządowe, odbywał się program kulturalny. Dopiero po zamknięciu lokali wyborczych na ulice wyszli przeciwnicy premiera. Według informacji InfoRadia na placu Kossutha zebrało się 10 tysięcy demonstrantów, głównie ludzi starszych.
Uprawnionych do głosowania w wyborach było ok. 8,2 mln obywateli, którzy wybierali nowe organy przedstawicielskie i wykonawcze szczebla lokalnego. Ich zdania na temat rządzących są podzielone.
- Zawsze głosowałem na lewicę, ale tym razem posunęli się już za daleko. Z drugiej strony nigdy nie zagłosuję na prawicę - powiedział 28-letni mechanik Andras z Budapesztu, tłumacząc, dlaczego nie poszedł na wybory.
Przywódca Fideszu Viktor Orban starał się przekonać wyborców, by potraktowali wybory jako okazję do wyrażenia nieufności wobec socjalistycznego premiera Ferenca Gyurcsanya, który dwa tygodnie temu przyznał, że okłamywał Węgrów co do stanu gospodarki państwa, co wywołało falę antyrządowych protestów.
Rachuby Orbana mogą się jednak okazać płonne, bo duża część społeczeństwa zarzuca mu podsycanie podczas protestów zamieszek, w których około 250 osób zostało rannych.
- Gyurcsany jest zły, ale Orban jest niebezpieczny, więc zagłosowałem na mniejsze zło - powiedział 61-letni emeryt. - Podczas poprzednich wyborów głosowałam na Fidesz, ale po tym, co się stało w ostatnich tygodniach, postanowiłam w ogóle nie głosować, bo mam wrażenie, że Orban to oportunista, który przedkłada ambicję powrotu do władzy nad interesy kraju - powiedziała natomiast 28-letnia Nora.
"Te wybory są jeszcze ważniejsze niż parlamentarne - uważa natomiast para emerytów. - Okłamano nas(...) Głosujemy na Fidesz, przeciwko kłamstwom i programowi oszczędnościowemu" (rządu).
- Nie lubię (liberalnego burmistrza Budapesztu Gabora) Demszky'ego, ale chcąc nie chcąc muszę na niego głosować, żeby Budapeszt nie wpadł w ręce Fideszu - mówi 30-letnia prawniczka Judit.
INTERIA.PL/PAP