Sprawa dotyczy wydarzeń z 1993 roku. Tara Reade, była pracownica senackiego biura Joe Bidena, zarzuca swojemu byłemu przełożonemu molestowanie i napaść seksualną. Reade twierdzi m.in., że Biden przyszpilił siłą ją do ściany i agresywnie dotykał ją w miejscach intymnych. Ponadto Biden miał ją także notorycznie dotykać w trakcie pracy, a także w niewybredny sposób komentować jej wygląd. Gdy zgłosiła zachowanie Bidena w biurze, została zdegradowana - twierdzi kobieta. Ponadto Reade utrzymuje, że zgłosiła skargę do Senatu, co może okazać się w tej sprawie kluczowe. W rozmowie z "New York Times" troje byłych pracowników Bidena zaprzeczyło, by dopuszczał się tego typu zachowań. Stażyści, których nadzorowała Reade, przyznali, że nagle została odsunięta, nie odnotowali jednak żadnej dyskusji o niewłaściwym zachowaniu ówczesnego senatora. Sztab Joe Bidena konsekwentnie odrzuca oskarżenia, jednak ostatnio wyszły na jaw nowe fakty. "Business Insider" dotarł do dwóch kobiet - byłej sąsiadki i współpracownicy Reade - które potwierdziły, że skarżyła się ona w tamtym czasie na molestowanie ze strony swojego szefa. Z kolei "The Intercept" opublikował stenogram rozmowy telefonicznej z 1993 roku; do programu Larry'ego Kinga dodzwoniła się wówczas kobieta twierdząca, że jej córka jest "molestowana przez prominentnego senatora". Teraz wyszło na jaw, że tą kobietą była matka Tary Reade. Wobec tych faktów rośnie presja na Joe Bidena, by osobiście - nie za pośrednictwem sztabowców - odpowiedział na te oskarżenia. Domaga się tego m.in. "Washington Post", a także część środowisk feministycznych. Demokraci mają problem - zwraca uwagę "Guardian". W obliczu ruchu #MeToo domagali się, by bezwzględnie wierzyć kobietom. Murem stanęli za dr Christine Ford oskarżającą obecnego sędziego Sądu Najwyższego Bretta Kavanaugha. Dziś, gdy stają po stronie Bidena, są oskarżani o hipokryzję.