Polacy znów czują się germanizowani
Polacy znów czują się przymusowo germanizowani - tym razem z powodu metod językowych niemieckich urzędów ds. młodzieży (Jugendamtów) - pisze niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung".
W artykule, zatytułowanym "Polsko-niemieckie sceny z wojny rodziców", korespondent gazety nawiązuje do konfliktów rodzinnych pomiędzy członkami mieszanych małżeństw. Opisuje uprowadzenie przez Polkę Beatę Pokrzeptowicz-Meyer jej dziewięcioletniego syna Moritza w Duesseldorfie; o sprawie donosił polski dziennik "Rzeczpospolita". Kobieta jest poszukiwana przez niemiecką policję.
"FAZ" pisze, że w 2007 roku w "Rzeczpospolitej" ówczesna minister spraw zagranicznych Anna Fotyga zaatakowała "politykę asymilacyjną" niemieckich władz wobec dzieci z mieszanych polsko- niemieckich małżeństw, które się rozpadły. Zarzuciła przede wszystkim Jugendamtom, że "budzą ducha trudnej przeszłości", zabraniając polskim matkom i ojcom rozmawiania z dziećmi po polsku w trakcie widzeń, odbywających się w obecności pracownika urzędu.
"Patriotyczny segment warszawskiej prasy natychmiast to podchwycił. Po Erice Steinbach, przewodniczącej Związku Wypędzonych, po byłym kanclerzu Gerhardzie Schroederze, który robi interesy z Władimirem Putinem na niekorzyść Polski, zidentyfikowano nowego wroga narodu: Jugendamty" - pisze niemiecki dziennik.
Dodaje, że publiczna telewizja, "która od czasów narodowo- konserwatywnego rządu Jarosława Kaczyńskiego jest w rękach krytycznej wobec Niemiec prawicy, wyemitowała dramatycznie zrealizowany reportaż o opiece nad dziećmi i młodzieżą w Niemczech.
Komentarz materiału był "alarmujący": Jugendamty groźnego wielkiego sąsiada mają "nieograniczoną władzę nad rodzinami, mogą odbierać dzieci bez wyroku sądu i zabraniać polskim rodzicom rozmawiać z ich dziećmi w ich ojczystym języku".
Według niemieckiego dziennika przypadki zabraniania rodzicom pochodzącym z innego kraju rozmawiania z ich dziećmi w ojczystym języku podczas wizyt w Jugendamtach, miały miejsce więcej niż jeden raz. Komisja petycji Parlamentu Europejskiego zapoznała się z 15-20 podobnymi sprawami.
"W Polsce, gdzie żywa do dziś jest traumatyczna pamięć o zniemczaniu zrabowanych dzieci w czasie II wojny światowej, takie doniesienia budzą natychmiast obawy przed germanizacją" - ocenia "FAZ".
Według dziennika ministerstwo ds. rodziny w Berlinie zajęło się sprawą i jego ocena nie była pochlebna dla praktyk Jugendamtów. Przedstawicielka resortu przyznała przed komisją petycji, że przynajmniej w jednym przypadku zakaz rozmowy w języku polskim z dzieckiem "nie był ani słuszny, ani zgodny z prawem". W przypadku par mieszanych podczas nadzorowanych widzeń z dzieckiem musi być obecny pracownik, dysponujący znajomością odpowiedniego języka obcego, a jeśli takiej osoby brakuje - urząd powinien opłacić tłumacza.
Także minister sprawiedliwości Brigitte Zypries oceniła w liście z lutego 2007 roku, że dla dzieci z rozbitych małżeństw język rodzica, pochodzącego spoza Niemiec, jest "kulturowym bogactwem". Zakaz jego używania może być jedynie usprawiedliwiony dobrem dziecka, a na pewno nie tym, że urząd nie chce opłacić tłumacza.
"Pomimo tej samokrytyki, w polsko-niemieckiej wojnie rodzin i mediów do dziś nie nastał pokój" - pisze "FAZ". Jak dodaje, sporne jest to, czy Jugendamty zaprzestały praktyki zakazywania kontaktów z dziećmi w ojczystym języku. Do komisji petycji PE nie trafiły wprawdzie nowe skargi, ale jej szef Marcin Libicki (PiS) nadal mówi w wywiadach o "dyskryminacji językowej" w niemieckich urzędach.
"Po desperackiej ucieczce z synem Beata P. stała się gwiazdą dla polskiej prasy konserwatywnej. Podczas gdy niemiecka policja jej poszukuje, telewizja publiczna odwiedza ją w jej kryjówce. Gazeta Rzeczpospolita opisuje ją jako bohaterkę naszego opowiadania, której czynu wprawdzie nie można pochwalić, ale - przez wzgląd na niemieckie zakazy języka - można go zrozumieć" - komentuje "FAZ".
INTERIA.PL/PAP