Pogrzeb Roberta Dziekańskiego
Urna z prochami Roberta Dziekańskiego, który w październiku 2007 r. zmarł na lotnisku w Vancouver w wyniku porażenia paralizatorem przez kanadyjską policję, została dziś złożona w rodzinnym grobowcu w Pieszycach (Dolnośląskie).
W homilii ksiądz Edward Dzik wyraził nadzieję, że "śmierć Roberta będzie głosem mocnym i silnym, a także prośbą o nie używanie takiej broni (paralizatora - red.)".
Sprawą śmierci Dziekańskiego zajęli się prokuratorzy kanadyjscy i polscy. Jednak śledztwo prowadzone przez gliwicką prokuraturę zostało zawieszone, ponieważ nie otrzymała ona od Kanadyjczyków niezbędnych materiałów.
- Kanadyjczycy ociągają się z ich wysłaniem. Otrzymałam pismo, które mówi, że zostaną one przesłane dopiero, gdy zakończy się śledztwo w Kanadzie - powiedziała Cisowska.
Dodała, że w październiku 2008 r. w Kanadzie mają się rozpocząć kolejne przesłuchania w tej sprawie i "oczekuję po nich przełomu, ponieważ będą na nich przesłuchiwani także świadkowie". - Mam nadzieję, że w końcu coś się wyjaśni - podkreśliła matka zmarłego.
Robert Dziekański, który przyleciał do Vancouver 13 października 2007 r. z Frankfurtu z zamiarem osiedlenia się na stałe w Kanadzie, ponad 10 godzin oczekiwał na swoją matkę, która nie mogła się z nim skontaktować bowiem Dziekański przebywał w tzw. strefie bezpieczeństwa. Nie uzyskał tam, podobnie jak matka, żadnej pomocy ze strony władz.
Zmarł po scysji z policjantami, którzy użyli paralizatora (tasera). Opublikowane w listopadzie 2007 r. nagranie wideo całego incydentu nie potwierdziło twierdzeń policji, że Polak dostał ataku szału.
Oficjalna ceremonia pogrzebowa zmarłego tragicznie Polaka odbyła się 31 października 2007 r. w Kamloops w kanadyjskiej Kolumbii Brytyjskiej. Prochy Roberta Dziekańskiego spoczęły w dwóch urnach. Jedna została pochowana w rodzinnym grobie na pieszyckim cmentarzu, druga została w Kamloops.
INTERIA.PL/PAP