Paryski nie-co-dziennik: Mea culpa
Polska dla francuskich mediów to terra incognita. Rzadko gości na łamach prasy. Na ogół podczas wyborów, przesileń rządowych lub afer wstrząsających krajem. Wtedy, i owszem, można odnaleźć kilkanaście zdań ukrytych na odległych stronach gazet.
Lecz żeby wszystkie dzienniki rozpisywały się o naszym kraju, a niektóre poświęcały nam nawet czołówki i komentarze redakcyjne, to ewenement w dziejach tutejszej żurnalistyki, ewenement, którego częstotliwość można odmierzać co najwyżej dekadami.
I właśnie taki okazał się casus nieznanego nikomu arcybiskupa z dalekiego kraju. Tak dalekiego, że dziennik "Liberation", zamieszczając relację znad Wisły, uznał za konieczne poprzedzić ją graficzną informacją o Polsce, jaką zazwyczaj podaje w wypadku państw Trzeciego Świata - kraj ze stolicą w Warszawie, położony w Europie, o takiej a takiej powierzchni, ludności, dochodzie narodowym, bezrobociu, religii etc.
A więc sprawa Stanisława Wielgusa, widziana z Paryża, to polonica wielce ekstraordynaryjna, by rzec słowem zbliżonym do francuskiego, sprawa, która takiej prasy z pewnością w tym wieku jeszcze nie miała. Zatem przynajmniej z kronikarskiego obowiązku wypada odsłonić choćby jej mały rąbek, starając się pominąć te passusy, które ewidentnie trącą oczywistością z perspektywy krajowego podwórka.
Zacznę od wspomnianego lewicowego "Liberation". Dziennik poświęcił sprawie dwie strony i komentarz redakcyjny. Traaach! - zaczyna - i arcybiskup schował nogi pod sutannę. Do końca dawał dowody cynizmu, by zasiąść na archidiecezjalnym tronie. Smutny przykład dla jego owieczek. Dopadła go przeszłość. Złożył dymisję, gdy sytuacja stała się nie do zniesienia. Dokonał aktu skruchy, wyznał błąd i złożył swój los w ręce papieża. Kościelne rozgrzeszenie nie mogło jednak ukoić wzburzonej opinii publicznej oraz tej części klasy politycznej, która zerwanie z komunistyczną przeszłością uczyniła swoim hasłem przewodnim. Dymisja Wielgusa stanowi sukces laikatu, który wymierzył dotkliwy cios archaicznej hierarchii kościelnej. W tej historii to przede wszystkim Watykan się skompromitował i ośmieszył. Jego niebywała gafa będzie długo przypominać o niekompetencji Benedykta XVI.
Prawicowe "Le Figaro": Polska zmusiła papieża do zaprzeczenia samemu sobie. Skandal bez precedensu. Ta afera musi się odbić na reputacji Watykanu. Następcy polskiego papieża znów powinęła się noga po wystąpieniu w Ratyzbonie, gdy nie umiał wykazać stanowczości wobec ekscesów islamu. Wprawdzie Benedykt XVI wyraża swe myśli celnie i przenikliwie, jednak brak mu zmysłu politycznego, jaki charakteryzował jego poprzednika. Traci na tym Polska, która tyle skorzystała na błyskotliwości Jana Pawła II.
Popularny "Le Parisien" obok artykułu "Arcybiskup Warszawy zmuszony do dymisji" zamieszcza rozmowę z pisarzem Bernardem Lecomptem, przedstawionym jako specjalista od Polski, autorem książek "Biografia Jana Pawła II" i "Benedykt XVI, ostatni europejski papież". Pisarz tłumaczy francuskiemu czytelnikowi, że afera nad Wisłą ma taki wydźwięk dla Polski, jaki miałoby dla jego kraju ujawnienie kolaboracji francuskiego kardynała z Niemcami podczas wojny. Przypomina też, że Stanisław Wielgus zaczął współpracę z tajną policją już od roku 1967, jeszcze jako student Katolickiego Uniwersytetu w Lublinie, w którym Karol Wojtyła, późniejszy papież, był kierownikiem katedry teologii moralnej. Nie można więc wykluczyć, konkluduje, że młody Wielgus informował policję polityczną o wykładach swojego profesora teologii, który, jak każdy wie, nie był wielkim obrońcą reżimu.
Katolicka "La Croix" poświęca polskiemu arcybiskupowi czołówkę i dwie strony oraz komentarz redakcyjny i krótką rozmowę z Aleksandrem Smolarem. Najpierw dziennik przedstawia siłę polskiego kościoła (28,5 tys. księży, 95 proc. ochrzczonych, 45 proc. regularnie uczęszczających na msze św.), kreśli sylwetki Józefa Glempa i Stanisława Dziwisza, przytacza też przypadki dymisji innych metropolitów (obok poznańskiego abp. Paetza, wiedeńskiego kard. Hansa Hermanna Groera w roku 1995 oskarżonego o pedofilię, bostońskiego kard. Bernarda Lawa w 2002 i arb. Malingo z Lusaki w 1983 roku). Następnie dziennik zastanawia się, co w dymisji Stanisława Wielgusa będzie najboleśniejszym wstrząsem dla polskiego Kościoła. Sugeruje, że konieczność oczyszczenie pamięci narodowej, gdyż pierwszy arcybiskup Warszawy, mianowany po upadku komunizmu, miał być wcieleniem nadziei narodu, Kościoła ściśle powiązanego z historią, symbolem przyszłości o nieskalanej przeszłości. Podkreśla, że to nie biskup był agentem, lecz że były agent został mianowany biskupem, którego dawny występek znalazł przedłużenie w kłamstwie.
Centrolewicowy "Le Monde" również relacjonuje temat na czołówce i w komentarzu redakcyjnym. To policzek dla Watykanu, stwierdza, za który ciężką odpowiedzialność ponosi abp. Józef Kowalczyk, mianowany w roku 1989 przez Jana Pawła II nuncjuszem papieskim wbrew zakazowi sprawowania takiej funkcji w kraju swojego pochodzenia. Polski Kościół katolicki spadł z bardzo wysoka - komentuje. Zamyka to rozdział dziejów tego Kościoła jako wzoru wszelakich cnót w czasach antykomunistycznego oporu. Osierocony przez Jana Pawła II kraj, dodaje, i tak potrzebował dużo mniej czasu niż Francja, by uwolnić się od demonów przeszłości (to aluzja m.in. do francuskiego kata Lyonu, Papona). Dziennik kończy cytatem z ewangelii, który w postkomunistycznej Pradze podjął sławny agnostyk, były prezydent Wacław Hawel - "Prawda was wyzwoli".
Tyle wybiórczych wycinków wokół nieszczęsnego księdza. Sua culpa. Nazajutrz, we wtorek, sprawę kontynuowały dzienniki "Le Figaro" i "Le Monde", a w czwartek podjęły ją już tylko dwa z około tuzina tygodników - "Le Point" i krótko "Paris Match". Polska znów zamilkła w nadsekwańskich mediach. Na miesiąc, kwartał, rok, a może na kolejną dekadę?
Leszek Turkiewicz (Paryż)