Papież wyjaśnił, że jeśli pewnego dnia okaże się, że nie będzie w stanie kierować Kościołem to poszuka odpowiedzi w modlitwie i uczyni to samo, co papież Benedykt. - Nie ma już mowy o jakimś wyjątku, nawet jeśli się to nie podoba niektórym teologom - mówił w drodze powrotnej z Korei Południowej do Rzymu. Dodał, że jeszcze 60 lat temu także emerytowani biskupi byli rzadkością. O tym, że zamierza pójść w ślady swojego poprzednika, obecny papież wspominał już pod koniec maja. Powiedział wtedy dziennikarzom, że Benedykt "otworzył pewne drzwi". - Każdy papież musi sobie zadać te same pytania co Benedykt, gdy poczuje, że traci siły. Gdy nadejdzie stosowny czas uczynię to, co poleci mi Pan, będę się modlił i próbował wyczuć jego wolę. Ale wydaje mi się, że decyzja Benedykta XVI nie pozostanie jedyną decyzją tego rodzaju - powiedział. Franciszek przyznał, że ogromna popularność i sympatia, której doświadczył po wyborze na papieża, początkowo go peszyła. Z czasem nauczył się jednak z tym obchodzić. - Uważam to za wspaniałomyślność ludu bożego. Wewnętrznie staram się pamiętać o moich grzechach i błędach, żeby nie popaść w pychę - wyjaśnił. Mówiąc o perspektywie swojej śmierci żartował: "Jeszcze dwa, trzy lata, potem - do domu Ojca". W trakcie zaimprowizowanej konferencji prasowej na pokładzie samolotu, papież mówił też o możliwości podróży do północnego Iraku, by zademonstrować solidarność z uchodźcami. - Jeśli będzie to konieczne, pojedziemy tam. Jest to jedna z możliwości. Ta chwila nie jest najlepsza, ale jestem do tego gotowy - powiedział papież. Dodał, że należy powstrzymać islamskich terrorystów, "z naciskiem na słowo 'powstrzymać'", dlatego, że - jak wyjaśnił - często takie interwencje stawały się pretekstem do dalszej wojny. Bartosz Dudek/ Redakcja Polska Deutsche Welle