11 września 2001 roku to dzień, który zmienił historię Stanów Zjednoczonych. Terroryści należący do Al-Kaidy porwali w godzinach porannych cztery samoloty pasażerskie. Dwa z nich uderzyły w budynek World Trade Center na Nowojorskim Manhattanie, trzeci spadł na Pentagon, a ostatni rozbił się w polu, po heroicznym odbiciu go z rąk zamachowców przez pasażerów, którzy dowiedzieli się o pozostałych atakach. Dziewiąta ofiara Bezpośrednią śmierć w zamachach poniosło 3000 osób. Tysiące zmarły również po latach, na skutek nowotworów i innych chorób wywołanych przez pył unoszący się w Strefie Zero. Wśród ofiar ataków z 11 września było ośmiu obywateli Polski. Tego dnia w Nowym Jorku zginął jednak jeszcze jeden Polak, Henryk Siwak. Mężczyzna został zastrzelony w dzielnicy Brooklyn, kilkanaście godzin po tym jak dwa samoloty uderzyły w World Trade Center. Było to jedyne morderstwo odnotowane w mieście tego dnia. Chciał tylko dorobić Siwak przyjechał do Stanów Zjednoczonych niecały rok wcześniej. Zamieszkał w dzielnicy Queens, niedaleko swojej siostry. W dzień ataków mężczyzna rozmawiał z żoną, która dzwoniąc z Polski prosiła go, by został tego dnia w domu. Siwak dostał jednak na wieczór zlecenie na polerowanie podłogi w jednym z supermarketów na Brooklynie i nie chciał tracić okazji na zarobek. Jak podaje policjant znający szczegóły sprawy, mężczyzna zgubił się w drodze do pracy. Miał niedokładne wskazówki, a ponieważ słabo mówił po angielsku, nie był w stanie poprosić o pomoc. Nieświadomy trafił do Bedford-Stuyvesant, części miasta znanej wtedy z aktywności ulicznych gangów i handlu narkotykami. Około północy został zastrzelony. Brakowało poszlak i zasobów Tego dnia wszystkie siły policyjne w mieście były skoncentrowane na Manhattanie. Policjanci, którzy trafili na miejsce zbrodni, musieli polegać na bardzo ograniczonych zasobach, nie mieli odpowiedniej liczby ludzi ani tyle sprzętu co zwykle. Ponadto nikt z okolicznych mieszkańców nie widział zbrodni na własne oczy. Sprawa nie została nigdy rozwiązana, nie wskazano nawet osoby podejrzanej. Policjant, do którego dotarł portal ABC News, twierdzi, że Siwak padł ofiarą rabunku, który niefortunnie zakończył się morderstwem. Sprawca wcale jednak swojej ofiary nie okradł. Alternatywna teoria mówi, że doszło do pomyłki. Siwak mógł się po prostu znaleźć w złym miejscu, o złym czasie. Mężczyzna miał tego dnia na sobie spodnie moro, masywne czarne buty i czarną kurtkę. Ciemna noc i fatk, że Henryk kiepsko komunikował się w języku angielskim, mogła spowodować, że ktoś pomylił go z zamachowcem. W rozwiązaniu sprawy nie pomogło wyznaczenie nagrody w wysokości 12 000 dolarów za dostarczenie informacji prowadzących do uchwycenia winnego zbrodni. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!