Christian Brueckner, który obecnie odsiaduje w niemieckim więzieniu wyroki za handel narkotykami i gwałt, zaprzecza jakiemukolwiek udziałowi w zniknięciu Madeleine McCann. Policja uważa go jednak za głównego podejrzanego. W maju 2016 roku, gdy w Niemczech, w okolicy Brunszwiku, poszukiwano pięcioletniej Ingi Gehricke, którą nazywano "niemiecką Maddie", policja znalazła kampera, który należy do mężczyzny. We wnętrzu pojazdu śledczy natrafili na kostiumy kąpielowe dla kilkulatek i inne ubrania dla małych dziewczynek. Brueckner nie ma żadnych dzieci - raportował "Der Spiegel". Dzieci i narkotyki Policjanci znaleźli wówczas także sześć nośników danych, na których znajdowało się osiem tys. plików. Większość z nich stanowiły zdjęcia i materiały wideo pokazujące wykorzystywanie dzieci. Były ukryte w torbie zakopanej w ziemi. Na nich leżał zdechły pies. Brueckner został wówczas skazany za posiadanie dziecięcej pornografii, jednak nie powiązano go ze zniknięciem Ingi - relacjonuje "Daily Mail". Jak informuje gazeta, były kierowca ambulansu o imieniu Dieter, którego córka znała podejrzanego, któregoś razu był w kamperze należącym do mężczyzny. Zapytał wówczas Bruecknera, co robi w Portugalii i skąd bierze pieniądze. Usłyszał w odpowiedzi coś tak niepokojącego, że wziął to za żart. "W moim kamperze mogę mieć 50 kg trawy - nikt tego nie widzi. Mogę przewozić dzieci w tej przestrzeni. Narkotyki i dzieci. Możesz przewozić je w tym vanie - to bezpieczna przestrzeń. Nikt ich nie znajdzie. Nikt cię nie złapie" - miał wówczas powiedzieć podejrzany w sprawie zniknięcia Madeleine McCann. Zapytany o to, czy kamper Bruecknera dostarczył policji potencjalnych tropów, prokurator prowadzący śledztwo stwierdził, że nie może tego komentować. Nie było żadnego listu! Tymczasem rodzice zaginionej Madeleine McCann, Kate i Gerry McCann, na swojej stronie internetowej stanowczo zaprzeczyli, że dostali list od niemieckich władz, w którym poinformowano ich, że istnieją dowody na to, że ich córeczka nie żyje. "Jak wiele niepotwierdzonych historii w mediach, spowodowało to niepotrzebny niepokój wśród naszej rodziny i przyjaciół i po raz kolejny zaburzył nasze życie" - piszą rodzice Madeleine. Dodają także, że pojawiające się w mediach komentarze dotyczące tego listu nie pochodzą od nich, a oni nie mają żadnego rzecznika i obecnie nie mają też prawnika. Podkreślają przy tym, że jedyne komentarze od nich pojawiają się na ich własnej stronie internetowej, a wydarzenia powinny być komentowane przez oficjalne policyjne kanały.