"Le Monde": Obama wyciąga rękę do Rosji
Rezygnacja przez USA z planów budowy tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach zasługuje na pochwałę - pisze w piątek popołudniowy dziennik "Le Monde". Według gazety, tą decyzją prezydent Barack Obama wyciąga rękę do Rosji.
Zdaniem dziennika, projekt instalacji tarczy antyrakietowej w Europie Środkowo-Wschodniej był kosztowny, a jego skuteczność - wątpliwa. Ponadto - dodaje gazeta - tarcza dzieliła Europejczyków i utrzymywała wobec Rosji ciężki klimat "gwiezdnej wojny". "W tej sprawie, jak i w innych, amerykański prezydent stawia na odprężenie i negocjacje" - uważa "Le Monde".
Gazeta uznaje za nietrafne zarzuty amerykańskiej prawicy pod adresem Obamy, jakoby ten chciał w ogóle zrezygnować z obrony antyrakietowej. "Obama wpisuje się w kontynuację działań swojego republikańskiego poprzednika, uważając (według oficjalnej wersji przyczyn porzucenia tarczy), że Iran i jego plany nuklearne pozostają największym zagrożeniem dla USA" - podkreśla dziennik.
Dodaje, że "jeśli nawet ryzyko irańskie pozostaje dla Stanów Zjednoczonych najważniejsze, w Waszyngtonie uznaje się, że Iran nie będzie jeszcze długo zdolny rozwinąć rakiet dalekiego zasięgu czy międzykontynentalnych". Biorąc to pod uwagę, USA muszą więc dostosować swoją obronę.
Zdaniem "Le Monde'a", w stosunku do Rosji decyzja prezydenta Obamy kryje w sobie dozę "handlu wymiennego". "Jeśli nawet Obama wzdraga się przed jakimkolwiek handlem (z Rosją), można oczekiwać gestów ze strony Moskwy, szczególnie w stosunku do sprawy irańskiej - np. w kwestii sprzedaży broni rosyjskiej do Teheranu czy ewentualnych wzmocnionych sankcji przeciw Iranowi - sankcji do tej pory odrzucanych przez Rosję" - pisze dziennik.
"Le Monde" zaznacza, że Polska i Czechy, najbardziej dotknięte rezygnacją z tarczy, ale również państwa bałtyckie mocną wątpią, czy Rosja odpowie pozytywnie na amerykańskie otwarcie.
"W tych krajach, które weszły do NATO i UE w ostatniej dekadzie, Rosja pozostaje głównym potencjalnym zagrożeniem, zwłaszcza od czasu wojny w Gruzji w 2008 roku. Barack Obama będzie musiał uśmierzyć ich niepokoje" - konkluduje "Le Monde".
INTERIA.PL/PAP