Jakim wujkiem i prezydentem był Jimmy Carter?
Dla świata był prezydentem Stanów Zjednoczonych, dla niej przede wszystkim był wujkiem, z którym obchodziła święta, u którego spędzała wakacje. Chciałaby, aby świat zapamiętał go jako polityka, który naprawdę kochał ludzi i im to okazywał - z Kim Fuller, córką młodszego brata 39. prezydenta Stanów Zjednoczonych, rozmawiała korespondentka Polsat News w Stanach Zjednoczonych Magda Sakowska.
Magda Sakowska, korespondentka Polsat News w USA: Jakim wujkiem był prezydent Carter?
Kim Fuller: - Bardzo dobrym i troskliwym. Jak byłam dzieckiem, to on był po prostu dla mnie zwykłym wujkiem. Jednak jak podrosłam, to zrozumiałam, że on był TYM wujkiem, tym ważnym wujkiem. Biorąc pod uwagę, ile zrobił dla świata, czuję, że miałam bardzo dużo szczęścia, że gdy dorastałam, to on był obok. Był srogi, ale wiedzieliśmy, że o nas dba i nas kocha.
A jakim był bratem dla pani ojca?
- Mój ojciec był alkoholikiem, który dopiero pod koniec swojego życia przestał pić. Wujek Jimmy zawsze go wspierał i nigdy się od niego nie odwrócił. Pamiętam, że gdy u mojego taty zdiagnozowano raka trzustki, to wujek był akurat w jakiejś ważnej delegacji. W momencie kiedy się o tym dowiedział - od razu zadzwonił do szpitala. Powiedziałam mu wtedy, że lekarze nie mają dobrych wieści, że nie ma już ratunku, nie ma już żadnej nadziei. Dodałam też, że powinniśmy zabrać ojca do domu i się nim opiekować. Wujek Jimmy powiedział, że postara się przyjechać jak najszybciej. Rzucił wszystko i przyjechał do umierającego brata. Takim właśnie bratem był wujek Jimmy, bardzo kochał mojego ojca.
Na raka trzustki umarły również dwie siostry Jimmy’ego Cartera oraz jego ojciec. (przyp. red.)
Jak bardzo jego wygrana w wyborach prezydenckich zmieniła życie waszej całej rodziny?
- Cały czas byliśmy obiektem zainteresowania mediów i było to dosyć zabawne, choć czasami sytuacja stawała się zbyt chaotyczna. Jego prezydentura oznaczała zmianę nie tylko dla rodziny, ale też dla całego naszego miasteczka (chodzi o Plains w Georgii, czyli rodzinne miasteczko prezydenta Cartera - przyp. red.). Nagle wszyscy zostaliśmy wrzuceni do świata jakiego wcześniej nie znaliśmy. Do tego, że był politykiem zdążyliśmy się przyzwyczaić, bo zanim został prezydentem USA był senatorem stanowym i gubernatorem Georgii. Natomiast wraz z prezydenturą przyszło takie zainteresowanie, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy.
To jak zmieniło się życie w Plains?
- My, mieszkańcy Plains, byliśmy niezwykle dumni, że prezydent pochodzi z naszej społeczności. Zawsze bardzo dużo znaczyliśmy dla pary prezydenckiej, a świadczy o tym chociażby fakt, że zawsze wracali do Plains. To był ich prawdziwy dom. Po tym jak wujek Jimmy przegrał z Ronaldem Reaganem walkę o reelekcję i wrócił do nas do Plains, to całe miasteczko było wypełnione ludźmi, którzy na niego czekali. To był wspaniały gest ze strony mieszkańców. To było bardzo wzruszające dla pary prezydenckiej, ale i dla nas, dla jego rodziny.
Jimmy i Rosalynn Carter byli małżeństwem przez 77 lat. Jaki był sekret tak długiego i udanego związku?
- Pamiętam jak kiedyś moja babcia powiedziała o nich: "Nie sądzę, żeby kiedykolwiek szli spać wściekli na siebie".
- Rzeczywiście, gdy w ciągu dnia się pokłócili, to nigdy tego nie zostawiali. Zawsze rozwiązywali spór przed zachodem słońca. Razem się modlili, razem czytali Biblię. Wujek bardzo szanował ciocię Rosalynn, za to kim była i jaka była. W tamtych czasach kobiety nie zawsze miały możliwość realizowania się, robienia tego co chciały, bycia tym kim chciały być. A wujek Jimmy nie ograniczał cioci. Ona była kim chciała. Odkrywała świat. Nigdy nie powiedział jej, żeby została w domu.
- Pojedź ze mną, bo zawsze jest lepiej, gdy jesteśmy razem - mówił do swojej żony. Ona miała swoje sprawy, on swoje. Uzupełniali się. I myślę, że w tym tkwiła siła ich bardzo długiego małżeństwa.
Jimmy Carter, gdy na dobre wrócił do Plains, zaangażował się w życie jednego z kościołów. Przez wiele lat uczył w szkółce niedzielnej. Na te lekcje przychodziły tłumy. Przyjeżdżali ludzie z całego świata. Dlaczego chcieli słuchać Jimmy’ego Cartera?
- Mówił o sprawach, które znał. W ciekawy sposób opowiadał o miejscach, w których kiedyś był. To była ta jego wyjątkowość. Był w stanie, czerpiąc z własnego doświadczenia, opowiadać nam o atmosferze jakiegoś ważnego wydarzenia. Był zawsze bardzo uczciwy w tym o czym mówił podczas szkółki niedzielnej. Chciał też, żeby ludzie tutaj dobrze się czuli. Tworzył wspaniałą atmosferę, np. witając każdego, kto wchodził przy drzwiach kościoła. To było niesamowite, że robił to sam były prezydent USA. Oczywiście nie oszukujmy się, ludzie przychodzili także po to, by go po prostu zobaczyć.
Jakie jest pani najlepsze wspomnienie związane z wujkiem Jimmym, coś czego pani nigdy nie zapomni?
- Kiedy wujek był gubernatorem, ja byłam dzieckiem. Z okazji Wielkanocy, gdy była przerwa w szkole albo w ferie zimowe, mama wsadzała nas w autobus i wysyłała do Atlanty (Atlanta jest stolicą stanu Georgia, w której urzęduje gubernator - przyp. red.). Z autobusu odbierali nas policjanci i wieźli do wujka. W ten sposób w dni wolne od szkoły spędzaliśmy w posiadłości gubernatora. Zabierał nas ze sobą na spacery, nawet do stanowego Kapitolu, po którego korytarzach i schodach biegaliśmy jak szaleni. Dla nas dzieci z małego miasteczka to było niezwykłe. Dzięki niemu mieliśmy taką zabawę, o jakiej inne dzieci mogły tylko pomarzyć.
- Do moich ulubionych wspomnień należą też wspomnienia ze świąt Bożego Narodzenia. Zawsze spędzaliśmy je w domu babci. Mój tata i wujek za każdym razem ścigali się, który z nich jako pierwszy znajdzie się przy prezentach. Bardzo ważne są dla mnie te wspomnienia, kiedy byliśmy wszyscy razem jako rodzina. Byliśmy wtedy szczęśliwi.
Jak by pani chciała, żeby świat zapamiętał pani wujka?
- Chciałabym, aby świat zapamiętał mojego wujka jako człowieka, który nie tylko mówił co zrobi, ale to robił. Nie tylko mówił, że chce pokoju na świecie, ale działał na jego rzecz. Był liderem, który kochał ludzi i który potrafił to okazywać.
Dla Interii Magda Sakowska, korespondentka Polsat News w Stanach Zjednoczonych.