Justyna Kaczmarczyk, Interia: Pierwsi skazani na śmierć uczestnicy protestów w Iranie zostali straceni. Co wiemy o tych egzekucjach? Dr Karolina Rakowiecka-Asgari, iranistka, Zakład Iranistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego: - Pierwsza egzekucja uczestnika protestu nastąpiła w czwartek 8 grudnia, cztery dni później w poniedziałek rano odbyła się kolejna. Wiadomo, że więcej protestujących zostało skazanych na karę śmierci, ale jesteśmy zdani na informacje oficjalne, a te komunikaty bywały dotąd ograniczone do liczby sądzonych i paragrafu, z którego odpowiadają. Wiele rodzin nie ma dostępu do aresztowanych, nie wolno im nawet przekazywać lekarstw. W ostatnich dniach pojawiło się więcej szczegółów: przede wszystkim nazwiska skazanych, także informacje i zdjęcia z rozpraw. Kim byli straceni? - Pierwszy to Mohsen Szekari. Kolejny - Madżid-Reza Rahnaward. Mieli po 23 lata, zostali powieszeni. Madżid-Reza Rahnaward publicznie, o czym rodzina dowiedziała się, kiedy już nie żył. Bliscy dotarli na cmentarz w trakcie pogrzebu. Obaj straceni zostali skazani na mocy przepisu nawiązującego do koranicznej kategorii kary za "moharebe". Czyli wojnę przeciw Bogu? - Dosłownie: zbrojne wystąpienie przeciwko Bogu albo prorokowi. Taka jest koraniczna definicja. W Republice Islamskiej jest to właściwie to w zasadzie oznacza poważne naruszenie porządku publicznego. W przypadku Szekariego wiadomo, że nie był on odpowiedzialny za niczyją śmierć. Zarzucano mu blokowanie drogi i zranienie basidża, członka irańskiej bojówki paramilitarnej. Ta egzekucja to dla opinii publicznej wielki szok. Bez wchodzenia w dyskusję o samym prawie, to ewidentne nadużycie przepisów skrytykowane przez kilku szyickich modżtahedów oraz przez Abdolhamida Esmailzahiego, najważniejszy w tej chwili autorytet sunnicki w Iranie. Mówił on wprost o naruszeniu zasad koranicznych. Czy wiemy, ile osób zginęło podczas protestów? Agencja HRANA informuje o 488 ofiarach, w tym 68 nieletnich. To wiarygodne dane? - Dane o ofiarach gromadzone są z wielkim trudem - oficjalnie podawane liczby nijak się mają do rzeczywistości. Te, o których pani mówi, to wiarygodne informacje zebrane przez irańskich działaczy praw człowieka. "Egzekucja Mohsena Szekariego musi spotkać się z silną reakcją, w przeciwnym wypadku codziennie będziemy świadkami egzekucji demonstrantów" - skomentował Mahmud Amiry-Mogadam, szef organizacji pozarządowej Iran Human Rights. Zgadza się pani z taką opinią? - To nie jest odosobniony głos. Wśród irańskiej opozycji w Iranie czy na emigracji słychać, że w tym momencie konieczne jest zasadnicze działanie ze strony państw zachodnich. Nawet nie społeczności międzynarodowej, tylko konkretnie państw Zachodu, bo w nich utkwione są dziś oczy Irańczyków. A jedyne bardziej konkretny gest, z jakim mieliśmy do czynienia, to wezwanie ambasadora Iranu w Niemczech. Poza tym wszyscy są w szoku, potępiają i jednocześnie nie następuje żadne działanie. - Irańczycy mają poczucie - może wbrew temu, co się na Zachodzie wydaje - że te zdecydowane reakcje państw zachodnich mają jednak wpływ na postępowanie władz Iranu. Pierwsze informacje o wyrokach śmierci na protestujących pojawiły się już około miesiąca temu. Stracenie Szekariego było pierwszą taką egzekucją, ale już wcześniej miały miejsce egzekucje za pospolite przestępstwa. Można odnieść wrażenie, że to sondowanie - jak się zachowają protestujący w Iranie i jak się zachowa społeczność Zachodu. Jakie działania będzie gotowa podjąć. Czego oczekiwaliby protestujący Irańczycy? - Odwołania ambasadorów Iranu w poszczególnych krajach. Zebrano milion podpisów pod zainicjowaną przez środowiska emigracyjne petycją o wydalenie ambasadorów IRI. Czyli więcej niż "wyrażenie zaniepokojenia". - Zdecydowanie tak. Wielu Irańczyków obawia się dziś, że Zachód, myśląc kategoriami własnych interesów, chwilę jeszcze poczeka, a potem wróci do negocjacji atomowych z Iranem. Agencja Reutera podała za irańskimi mediami, że przed egzekucją Szekariego pokazano go w telewizji. Na nagraniu widać sińce na twarzy skazańca, a on sam przyznaje się do winy. Czy to może jakoś wpłynąć na protestujących? Złamać ich ducha? - To tzw. e'teraf-e edżbari, czyli wymuszone zeznania. Stały się już tradycją telewizji Republiki Islamskiej Iranu. Kiedyś, gdy pokazywano takich ludzi, nie mieli oni śladów tortur, więc może niektórzy widzowie wierzyli, że ktoś rzeczywiście zmienił zdanie i wyraża skruchę. Od dłuższego czasu jednak, jeszcze przed wrześniowymi protestami, te telewizyjne wystąpienia przestały pozostawiać złudzenia: widać na nich ludzi, którzy są ciężko pobici, ledwo siedzą, ewidentnie recytują coś, co im podano. Wśród Irańczyków powszechna jest dziś wiedza, że te "wyznania" nie mają nic wspólnego z prawdą. Jedyne o czym świadczą, to o poważnych torturach, jakim dana osoba została poddana, toteż budzą jedynie współczucie. Spodziewano się nasilonych protestów w związku z Dniem Studenta 7 grudnia. Co się wtedy wydarzyło? - Protesty rzeczywiście były nasilone przez trzy dni, ale nie aż tak, jak można się było tego spodziewać. W różnych częściach kraju strajkowali studenci, kierowcy ciężarówek, pracownicy niektórych fabryk, czy traktorzyści. Dużo większą skalę przybrał natomiast strajk sklepikarzy. Protestowano w dużych miastach, ale też w małych miejscowościach, gdzie wcześniej nie było manifestacji. Na czym polegał strajk handlarzy? - Nie otworzyli w tych dniach swoich sklepów. Całe dzielnice bazarowe i ulice handlowe po prostu były zamknięte. W Iranie bazar to tradycyjnie bardzo ważny ośrodek ekonomiczny, niegdyś istotne źródło finansowania dla duchowieństwa. To przestrzeń symboliczna. Dziś także ona jest bardzo krytyczna wobec władz. Ich strajk wywołał silną reakcję reżimu. Część lokali została zaplombowana, a właścicielom zostały zablokowane konta. To z kolei wywołało reakcję solidarnościową i kolejne sklepy zamknęły się w geście protestu. Odnośnie do blokowania kont - pojawiły się doniesienia o nowym pomyśle władz, żeby kobietom, które dopuściły się "nieobyczajnego zachowania", blokować konta bankowe. To prawda? - Tak, takie głosy rzeczywiście pojawiły się, i ze strony środowisk parlamentarnych, i prokuratury. Wygląda na to, że władze Iranu chcą w formach kar i represji iść w chińską stronę, wprowadzając właśnie takie ograniczenia, jak blokada dostępu do konta. Kolejnym etapem mogą być ograniczenia w dostępie do określonych usług. Przykład sklepikarzy pokazuje, że to coraz bardziej prawdopodobny kierunek. Poza tym w ostatnim czasie wiele celebrytek i wiele Iranek w sieci i na ulicach wyrażało swój protest przeciw władzy, zdejmując chustki. Wobec nasilenia różnych form protestu służby porządkowe nie egzekwowały zakazu tak, jak wcześniej, stąd nowe pomysły, jak zapanować nad tym zjawiskiem. Jak ocenia pani skalę tego zjawiska? - Jest bardzo duża. Tak duża, że trudno nad nią zapanować, dlatego wydaje się wielce prawdopodobne, że władze Iranu pójdą w stronę kar finansowych. A Iranki mają prywatne konta w banku? Czy taka kara dotykałaby całe rodziny? - W Iranie kobiety mogą mieć prywatne konta. Czy to, co zaczęło się w połowie września po śmierci Mahsy Amini może doprowadzić do poważnych zmian w Iranie? - Wydaje się, że to musi doprowadzić do jakichś poważnych zmian. Poczucie, że po rewolucji budowane jest nowe, jakoś wspólne, państwo, było udziałem bardzo dużej części irańskiego społeczeństwa. Z jednej strony rewolucja zrujnowała szachowskie elity, a IRI krwawo rozprawiła się z opozycją, ale rewolucja sprawiła też, że wiele grup doznało awansu społecznego, a świat im się otworzył. Oczywiście w różnych środowiskach i z różnym natężeniem krytykowano władze, jednak powszechna była myśl, że ukształtowany po 1979 roku system ma potencjał samodoskonalenia. - W ostatnich latach mamy do czynienia z zaostrzaniem linii reżimu. I tak jak kiedyś grano na dwoje skrzypiec - z jednej strony reformatorski rząd, z drugiej bardziej zachowawcze środowiska, skupione wokół Najwyższego Przywódcy, tak dzisiaj tej iluzji, że obóz władzy jest istotnie spolaryzowany, już nie ma. Powszechne jest za to poczucie społeczeństwa, że Iran ze względów politycznych nie jest w stanie realizować swojego potencjału gospodarczego, i wykorzystać w pełni zasobów naturalnych nawet środowisko naturalne pada ofiarą, nie mówiąc już o swobodach obywatelskich. Czego tak naprawdę domagają się protestujący Irańczycy? - Wyraźnie życzą sobie zmian systemu, co wynika tak z haseł, jak i wypowiedzi protestujących w mediach społecznościowych. Tu nie chodzi o drobne zmiany. To nie jest protest, który zadowoliłby się liberalizacją przepisów obyczajowych. Z drugiej strony w kręgach władzy, która czuje się zagrożona, widać oczekiwanie zaostrzenia kursu. Protestujący przestali czekać na wybawiciela, widać duży solidaryzm i gotowość na głębokie przemiany prodemokratyczne, ale władza jest zdeterminowana, by do nich nie dopuścić. Bardzo trudno jednak będzie zapanować nad tak szeroko rozlanym protestem. Jak szeroko? - Po raz pierwszy mamy ruch, który wydaje się silniejszy na prowincji niż w Teheranie, i w którym różne elementy się połączyły. Na prowincji ludzie również wychodzą pod hasłem: "Kobiety, życie, wolność"? - To jest historyczne hasło kurdyjskie, które nabrało nowego życia. W tych protestach uwidocznił się dyskurs solidarności różnych grup - nie tylko kobiet, ale mniejszości etnicznych i religijnych, wszystkich dotąd marginalizowanych. Pojawiła się nowa sztuka protestu i głębokie przemiany w widzeniu świata. Iran jest krajem, gdzie zaledwie około połowy ludności to ludność perska. Pozostała część to różne mniejszości etniczne, które są pod różnymi względami dyskryminowane, m.in. Kurdowie. Zresztą to od śmierci Kurdyjki Żiny (Mahsy) Amini wszystko się zaczęło. - Po raz pierwszy widać u Irańczyków tak wyraźnie zmianę myślenia o tym, jak można by kształtować państwo. Że ono nie musi wcale oznaczać wykluczania, jak to miało miejsce od początku nowoczesnego Iranu, a szeroki solidaryzm. Tylko im wyraźniejsza jest ta zmiana świadomościowa u Irańczyków, tym wyraźniejszy jest opór władzy. Rozmawiała Justyna Kaczmarczyk, justyna.kaczmarczyk@firma.interia.pl