Venclova opowiadał o sytuacji w ZSRR w latach 60. i 70. ubiegłego stulecia. O pozbawieniu prawa udziału w kulturze kraju osób nieprawomyślnych, które nie zgadzały się z obowiązującą ideologią. Stwierdził, że wielu młodych ludzi straciło iluzje po inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 roku, a on sam ten proces przeszedł już wcześniej w związku z likwidacją powstania węgierskiego w 1956 r. Venclova i inni dysydenci znaleźli się w ZSRR na marginesie życia społecznego, a przede wszystkim kulturalnego. Część jego kolegów i przyjaciół z zakładanych po 1975 roku Komitetów Helsińskich, dopominających się przestrzegania podstawowych praw człowieka w ZSRR, trafiała na przymusowe leczenie psychiatryczne. Innym udawało się wydawać podziemną literaturę, tak zwane samizdaty, i szmuglować ją za granicę. Jeszcze inni, w tym Venclova, wyemigrowali na Zachód. Docieranie ruchów dysydenckich do opinii publicznej Głównym tematem dyskusji, w której obok Venclovy uczestniczył historyk literatury z Uniwersytetu w Nowym Jorku Jasza Klots, była kwestia docierania do zachodniej opinii publicznej ruchów dysydenckich z czasów sowieckich oraz obecnej, antyputinowskiej i antywojennej opozycji w Rosji. Klots stwierdził, że rosyjscy przeciwnicy wojny i Putina mają gorszy dostęp do najważniejszych tytułów w Stanach Zjednoczonych niż Tomas Venclova, gdy trafił na emigrację do USA. Wówczas miał on okazję przemawiać przed jedną z komisji Kongresu USA. Klots podkreślił, że mimo wysiłków jego i kolegów z rosyjskiej diaspory w USA, kwestia przestrzegania praw człowieka w Rosji nie jest głównym tematem w mediach. - Widzę różnicę między tym, co było przed 40 laty, a tym, jak obecnie postrzega się przestrzeganie praw człowieka w Rosji - stwierdził. Venclova podkreślił, że aktualnie bardzo popularnym jest twierdzenie o poparciu ze strony prawie wszystkich Rosjan dla Putina, a co za tym idzie "wszyscy Rosjanie są winni". Jego zdaniem tak samo mówiono o Niemcach, że wszyscy popierają Hitlera. Przypomniał, że to poparcie skończyło się w 1945 roku. Jego zdaniem obecna sytuacje w Rosji przypomina okres z początku pierwszej wojny światowej, gdy po obu stronach frontów wyrażano dla niej poparcie. - Po kilku latach doszło do zmiany i teraz, może za kilka miesięcy, rok lub dwa sytuacja się zmieni, a poparcie Rosjan dla wojny będzie malało - uznał. "Sytuacja w Rosji jest gorsza niż w czasach ZSRR" Pytany o dalsze postępowanie rosyjskich środowisk przeciwnych wojnie, stwierdził, że potrzebna jest cierpliwość. - Jak człowiek coś robi, to zawsze coś z tego wynika - powiedział. Venclova stwierdził, że ma wrażenie, iż współcześnie internet, sieci społecznościowe lub YouTube mają mniejsze oddziaływanie w Rosji niż kiedyś samizdat w ZSRR. - To się z czasem zmieni. W czasach sowieckich mówiono o podziemnych drukach, że nie dają nadziei, a z biegiem czasu okazało się, że dają efekty - powiedział. Przyznał też, że przez dwadzieścia lat wydawało mu się, że takie działania w Rosji nie mogą się zdarzyć. - Pod wieloma aspektami sytuacja w Rosji jest gorsza niż w czasach ZSRR - ocenił. Były sowiecki dysydent powiedział, że jeden z ukraińskich pisarzy, kompletnie zszokowany tym, co zobaczył w Buczy, uznał, że zbrodnie tam popełnione są świadectwem prawdziwej kultury rosyjskiej, a wszyscy, którzy mówią o Puszkinie lub Bułhakowie, są po stronie zabójców. Zdaniem Venclovy takie podejście jest błędem, ale to samo można powiedzieć o okresie nazizmu. Według niego wiele osób, gdy poznało skalę zbrodni w Auschwitz, twierdziło, że jest to świadectwo prawdziwej niemieckiej kultury, a kto mówił o Goethem i Schillerze, stawał po stronie zabójców. Venclova uznał, że jedno i drugie twierdzenie jest błędem, ale on rozumiem tego ukraińskiego pisarza. - Gdybym widział Buczę, to pewnie powiedziałbym to samo - zakończył.