"Serialu o dziadku Tałaszu, mrożącego krew w żyłach horroru 'Lekcje polskiego' na pierwszym kanale telewizji białoruskiej i ostatniego incydentu z niewpuszczeniem do kraju polskich parlamentarzystów nie można nazwać inaczej niż wojną informacyjną" - pisze w "Biełgaziecie" publicysta Wiktar Martynowicz. Serial o partyzancie Wasylu Tałaszu, zrealizowany na podstawie powieści klasyka literatury białoruskiej Jakuba Kołasa, opowiada o walce z oddziałami polskimi podczas wojny polsko-bolszewickiej. W wyemitowanych w pierwszej połowie lutego "Lekcjach polskiego" zarzucono zaś Polsce finansowanie protestów powyborczych na Białorusi w grudniu 2010 r. oraz tolerowanie praktyk korupcyjnych przy wydawaniu polskich wiz. Martynowicz przypomina, że na wrzesień br. zaplanowano wybory do Izby Reprezentantów, niższej izby białoruskiego parlamentu. "A przed wyborami jest nam przecież niezbędny wróg - i tak było zawsze" - czytamy. Publicysta zauważa, że w tej kwestii nie ma różnicy między Białorusią i Rosją, gdzie obecnie w czarnych barwach maluje się Ukrainę. "Polska zajmuje dziś w białoruskim eterze dokładnie takie samo miejsce, jak Ukraina w rosyjskim. Można powiedzieć, że szukanie wroga na zachodzie to wspólna strategia polityki zagranicznej we Wspólnej Przestrzeni Gospodarczej (Białoruś tworzy ją od stycznia z Rosją i Kazachstanem)" - pisze publicysta. Według niego antypolska kampania w mediach białoruskich ma też bardzo praktyczną przyczynę: wzrost liczby wydawanych Białorusinom krótkoterminowych wiz Schengen, zwanych na Białorusi wizami na zakupy. W 2011 roku wydano Białorusinom 300 tys. polskich wiz - o 50 proc. więcej niż rok wcześniej. "Być może to właśnie tych shop-wiz, wydawanych w ścisłej zgodzie z porozumieniem Schengen, białoruska strona boi się bardziej niż tego, o czym była mowa w filmie 'Lekcje polskiego'" - sugeruje publicysta. Wskazuje, że w sytuacji, gdy coraz więcej obywateli jeździ za zachodnią granicę, "nie można mówić o jakiejkolwiek skuteczności propagandy". Martynowicz obrazowo porównuje pierwszy wyjazd wykarmionego białoruską propagandą obywatela, spodziewającego się zastać za zachodnią granicą "spaloną ziemię", do spotkania z gwiazdami. "Oczy się otwierają i ludzie wpadają w euforię jak przy pierwszym wyjeździe za żelazną kurtynę pod koniec lat 80." - czytamy. Autor podaje przykład młodej dziewczyny, która przywiozła z Polski litrową butelkę jogurtu, bardzo zaskoczona jej ceną, wynoszącą na wyprzedaży równowartość dolara. Tej dziewczyny - pisze publicysta - film "Lekcje polskiego" nie jest w stanie przestraszyć. "Jedynymi ludźmi, jakich może przekonać film 'Lekcje polskiego', są ci, którzy jeszcze nie byli w Europie. Ci, którzy nadal boją się wyściubić tam nos. Ale takich jest z każdym dniem coraz mniej" - konkluduje Martynowicz. Forum: Białoruś...