- Zapalić światełko temu aniołkowi. Brak mi słów. Nie wyobrażam sobie nawet co to jest za tragedia dla całej rodziny - powiedziała pani Łucja, która w środę wieczorem, podobnie jak dziesiątki innych osób, przyszła zapalić znicz na poznańskim Łazarzu. Ze zgromadzonymi na miejscu rozmawiali dziennikarze Polsat News. - Co mu to dziecko zrobiło? - pytała jedna z kobiet. - Nie zaatakował starszych, bo się bał. Tylko zaatakował dzieciaka bezbronnego - dodała kolejna. Wiele osób składało znicze w ciszy. Inni głośno wyrażali swoją złość. Często w sposób nienadający się do zacytowania. Emocjom trudno się dziwić. W Poznaniu 71-letni Zbysław C. zamordował pięcioletnie dziecko. Poznań: Atak nożownika 18 października, około godziny 10:00. dzieci z przedszkola nr 48 szły na wycieczkę. W Dzień Listonosza miały nakleić swój pierwszy znaczek pocztowy. Mijały właśnie róg ulicy Karwowskiego i Łukaszewicza. Według "Gazety Wyborczej", chwilę wcześniej napastnik był w pobliskim sklepie, gdzie miał grozić nożem, że pozabija ludzi. Wyszedł i zaatakował pięcioletniego Maurycego. Świadkiem zdarzenia była pani Jessica Plecha, która opowiedziała mediom o okolicznościach ataku. - Widziałam grupkę dzieci jak szła. Usłyszałam płacz. Widziałam tego faceta, jak go zatrzymali. Pani go obaliła, trzymali go też panowie, którzy wywożą śmieci - powiedziała. Całe zdarzenie obserwowała ze swojego balkonu. - Widziałam to dziecko. Mama mojego chłopaka ma trójkę dzieci i bałam się, że to ktoś od nas. Nie wiedziałam, że mały chłopiec, pięcioletni. (...) Widziałam to dziecko niereagujące. Miało zamknięte oczy. Wszystko widziałam. Krew, jak go reanimowali. Ponad godzinę. Karetka trzy razy się zatrzymała, żeby go reanimować - mówiła dalej. Dziecko zabrano do szpitala. Lekarze przekazali Polsat News, że prosto z karetki trafiło na blok operacyjny. Zmarło, mimo maksymalnych wysiłków. Miało "potężne rany" klatki piersiowej. Wiadomość o śmierci przekazano po godzinie 12:00. Zbysław C. zaatakował pięcioletniego Maurycego nożem. Policja nie ma informacji o związkach mężczyzny z ofiarą lub jej rodziną. Najprawdopodobniej ofiara była przypadkowa. Kolejnym przypadkiem tego dnia była obecność mężczyzn sprzątających śmieci, którzy akurat pracowali w pobliżu. Najpewniej dzięki ich reakcji nie doszło do kolejnej tragedii. Zatrzymanie mordercy Na miejscu zbrodni nożownika zatrzymała policjantka Komendy Miejskiej w Poznaniu po służbie. Negocjowała, mężczyzna w ręku wciąż miał nóż. Wówczas do akcji wkroczyli pracownicy firmy wywożącej śmieci. O całej sytuacji opowiedział dziennikarzom jeden z nich - Grzegorz Konopczyński. - Odbieraliśmy śmieci. Widzieliśmy moment, w którym panie przedszkolanki już krzyczały. Miałem (w samochodzie - red.) okno otwarte. Zapytałem, co się stało. Mówiły, że dźgnął dziecko nożem. Pytałem gdzie jest. Mówiły, że tam biegnie - relacjonował. Pan Grzegorz wysiadł z samochodu i pobiegł w stronę napastnika. - Tam była policjantka, która prowadziła rozmowy. On miał w ręce nóż. Zaszedłem go od tyłu. Uderzyłem go w łydkę. Stracił równowagę, nachylił się, uderzyłem go jeszcze kolanem w żebro. Wypuścił nóż - dodał. Narzędzie zbrodni było do połowy we krwi. Panu Grzegorzowi udało się wytrącić nóż. - Potem pani policjantka na nim przysiadła. Jeden z moich kolegów z brygady też podbiegł i trzymał mu nogi - opowiedział. - Błagaj Boga, żeby żył - powiedział później do sprawcy. Następnie pan Grzegorz podszedł do miejsca, gdzie reanimowano Maurycego. Chłopiec miał zamknięte oczy. - Lekarze powiedzieli, że nie czuć pulsu - wspomniał, z trudem opanowując emocje. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!