Patriota synonimem kibica
Ostatnie tygodnie minęły w atmosferze sportowej rywalizacji. Tysiące ludzi w podnieceniu śledziło zmagania czternastu najlepszych drużyn piłkarskiej Europy. Stawkę uzupełniały dwie drużyny organizatorów - Polski i Ukrainy.
Sprzyjające okoliczności - fakt bycia gospodarzem i, teoretycznie, najsłabsza grupa przeciwników - sprawiły, że emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Przed mistrzostwami trudno było znaleźć rodaka, który nie przewidywał awansu polskiej reprezentacji co najmniej do ćwierćfinału.
Na "Małyszomanię" "Isiomanię", czy popularność Justyny Kowalczyk, która jeszcze nie dorobiła się specjalistycznej, kibicowskiej nomenklatury, sportowcy pracowali latami zdobywając w swoich dyscyplinach najwyższe laury. Polscy piłkarze mogą liczyć na doping i zainteresowanie już od samego początku. No chyba, że polska reprezentacja odcina kupony od tamtej z '74 w RFN czy '82 w Hiszpanii. Wspólny mianownik stanowi Grzegorz Lato.
Polacy, jesteśmy z wami
Ci nieliczni, znający realia i chłodno kalkulujący, okrzyknięci mianem malkontentów i defetystów, zostali usunięci w cień. Choć dzisiaj wiemy, w jakim miejscu jest nasza piłka, zdążymy zapomnieć do następnego turnieju.
Nie należy jednak krytykować tych, którzy liczyli, że będzie jak nigdy, a wyszło jak zawsze. Wiara w reprezentację swojego kraju jest zjawiskiem pozytywnym i godnym pochwały. Niemodne ostatnimi czasy słowo "patriotyzm" 8 czerwca wróciło na usta milionów.
To, że piłka nożna jest czymś więcej niż uganianiem się 22 facetów za piłką, pokazało kilka sytuacji. Choćby wizyta w hotelu Hyatt Donalda Tuska, by, jakkolwiek to zabrzmi, zagrzać polskich piłkarzy, obecność głowy państwa na trybunach podczas meczów, wymalowane twarze w barwy narodowe, powiewające biało-czerwone flagi wystające z niemal każdego okna polskiego domu (smutne jednak, że z okazji Euro 2012 powiewających biało-czerwonych flag było więcej niż w dniach 3 maja czy 11 listopada), lusterka samochodów "ubrane" w patriotyczne pokrowce, godło państwowe na częściach garderoby czy łzy kibiców po definitywnym pogrzebaniu szans polskich piłkarzy.
Zainteresowanie wzbudzało wszystko, co choć w najmniejszym stopniu łączyło się z "naszymi". Naprzeciw oczekiwaniom wyszły media informując o jadłospisie czy życiu prywatnym kadry.
Okres od 8 czerwca do 1 lipca, acz z zauważalnym tąpnięciem 16 czerwca, to czas dumy z bycia Polakiem. Faktem jest, że choć nasze "Orły" są pokroju Ediego Orła, to jednak nie sam poziom umiejętności jest najważniejszy.
Jan Tomaszewski mówiąc, że nie będzie kibicował reprezentacji Polski bo, de facto, piłkarze powołani przez Franciszka Smudę nią nie są, skazał się na społeczny, a także, za sprawą Jarosława Kaczyńskiego, polityczny ostracyzm. W mediach Tomaszewski figuruje, w najłagodniejszej wersji, jako zabawny ekscentryk.
Zgodzić się należy, że słowa, którymi operuje "człowiek, który zatrzymał Anglię" do dyplomatycznych nie należą, dlatego łatwiej mianować taką osobę "Persona non grata" i wyrzucić na margines. Zresztą jest to bolączka całego PiS z prezesem na czele. Czy jednak, abstrahując od formy, nie należy przyznać racji Tomaszewskiemu?
Reprezentacja kraju nie jest miejscem do promocji własnej osoby, a duma narodowa powinna być główną (jeżeli nie jedyną) przesłanką. by przywdziać koszulkę z godłem na piersi. W kwietniu 2010 Eugen Polański stwierdził: "W tym momencie nie wyobrażam sobie gry w reprezentacji Polski" i odrzucił wówczas ofertę gry w polskiej reprezentacji.
Inkorporowanie obcokrajowców do kadr narodowych jest zjawiskiem w sporcie coraz bardziej powszechnym. Prym w tej kwestii wiodą Niemcy, u których w pierwszym składzie grają piłkarze urodzeni w Turcji, Polsce, Tunezji, Ghanie i kilku innych krajach. Powodem tego typu praktyk jest, oczywiście, żądza sukcesu, która sprawia, że wielu gdyby tylko miało taką możliwość, chciałaby w polskiej reprezentacji Cristiano Ronaldo. Kadra narodowa jest coraz częściej tylko możliwością pokazania się i trafienia do notesu menadżera klubu piłkarskiego, stając się kadrą społecznościową.
Porzućcie nacjonalizm ci, którzy tu wchodzicie
Dzisiaj wspominanie o interesie narodu jest źle postrzegane. Nacjonalizm nabrał wydźwięku pejoratywnego, kojarzy się ze skrajnym radykalizmem i dla statystycznej osoby łączy się jedynie z wygolonym, ubranym w moro i glany ONR-owcem.
A definicja? Nacjonalizm - postawa społeczno-polityczna uznająca naród za najwyższe dobro w sferze polityki. Nacjonalizm uznaje sprawy własnego narodu za najważniejsze. Głosi solidarność wszystkich grup i klas społecznych danego narodu.
To postawa niepożądana w czasach jednoczenia się we wspólnocie zwanej Unia Europejska. Symbole narodowe zostają przedstawiane jako nic nie znaczące emblematy, przejawy patriotyzmu są wyśmiewane jako anachroniczne i zaściankowe. Prawdziwi ludzie XXI wieku, są otwarci na innowacyjność. Przedstawia się dwie możliwości: ksenofobia, która charakteryzuje ograniczonych despotów i radykałów. Alternatywą jest ksenolatria porzucająca symbolikę, negująca tożsamość narodową.
Duma i uprzedzenie
Przykładem takiej otwartości na wszystko, co tylko nie jest polskie, można było zaobserwować 11 listopada w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. W stronę pochodu dumnych z faktu bycia Polakami ludzi na zmianę leciały kamienie, słoiki z farbą i hasła by "wyp...". Uczestnikom zarzucano faszyzm, a nasze barwy narodowe działały jak biało-czerwona płachta na byka. Do polskich chuliganów dołączyli anarchiści niemieccy, którzy przyjechali do Polski specjalnie, by blokować "faszystowską manifestację". Bulwersuje sposób interwencji policji tłumienia rozruchów i manipulacji faktami w przekazie medialnym.
Pacyfikowani byli tylko maszerujący w stronę pomnika Romana Dmowskiego. Na akty agresji chuligańskiej polsko-niemieckiej koalicji policja przymykała oko. Być może związek z taką postawą ma osoba Hanny Gronkiewicz-Waltz. Prezydent Warszawy wydała pozwolenie na przemarsz, tych, dla których pojawienie się Polski na mapie Europy po 123 latach zniewolenia, jest świętem narodowym, czyli czasem do szczególnego eksponowania patriotyzmu. Jednocześnie zezwoliła także na jego blokadę organizacjom lambdo-podobnym. W przypadkowość tego sabotażu trudno uwierzyć.
Niepokojące głosy o rozpadzie narodów słychać coraz częściej i głośniej. Autonomii chce coraz więcej krain geograficznych. W Hiszpanii Baskowie organizują pikiety i protesty przeciwko rządom w Madrycie. W Irlandii ółnocnej konflikt kulturowo-religijny jest na tyle silny, że niejednokrotnie dochodziło do rozlewu krwi. O dawnej Jugosławii nie ma nawet co wspominać.
W Polsce organizacje typu Ruch Autonomii Śląska eskalują podział "polsko-śląski", nieśmiało zaczyna się mówić o odłączeniu się Kaszubów. Atomizacja krajów może doprowadzić do tworów typu "Sealandia", mające swój hymn, flagę, walutę i powierzchnię odpowiadającą powierzchni niewielkiego ogródka. Autonomiczność takich państw będzie tylko na papierze, faktycznie będąc uzależnionymi od jednego, gospodarczo, militarnie lub politycznie silnego centrum dowodzenia i przez nie sterowane.
Pozostaje czekać, kiedy padnie pomysł, by sportowe reprezentacje także były wspólne. Najwięcej kadrowiczów będzie z Niemiec, jako że to one są motorem napędowym Europy, o co prosił nasz Minister Spraw Zagranicznych. Na razie są plany wprowadzenia wspólnego ministra finansów w krajach posiadających Euro walutę, ale Rzymu także nie zbudowano od razu.
Piotr Mikucki