Nuklearna gra Kim Dzong Una
Nasze głowice jądrowe zostały zmniejszone do rozmiarów pozwalających na umieszczenie ich w rakietach - oświadczył Kim Dzong Un. Wcześniej przywódca Korei Północnej nadzorował szereg testów broni masowego rażenia i ostrzegł Stany Zjednoczone przed prewencyjnym atakiem nuklearnym. W co gra młody dyktator z Pjongjangu?
- Obserwujemy kolejny przejaw konsekwentnej polityki Korei Północnej. Program nuklearny rozwijany jest od dziesięcioleci, ale za rządów Kim Dzong Una nabrał na znaczeniu. W 2012 roku symbolicznie wpisano do konstytucji, że kraj jest mocarstwem nuklearnym. To nie był tylko wpis na papierze, także wyraz determinacji. Korea Północna posiada broń nuklearną i zamierza ją wykorzystać do odstraszania wrogów - tłumaczy w rozmowie z Interią Oskar Pietrewicz z Centrum Studiów Polska-Azja.
Część ekspertów nie wierzyła, że Kim Dzong Un ma i rozwija program broni masowego rażenia. Każdy kolejny test ma służyć potwierdzeniu, że Korea Północna nie blefuje. A to, podkreśla gen. Stanisław Koziej, ma służyć zabezpieczeniu interesów reżimu.
- Broń nuklearna to jedyny argument i twardy gwarant jego przetrwania. Nie dziwi zatem, że jeżeli ma takie możliwości i zdolności technologiczne, pracuje nad doskonaleniem broni, informując o tym bogato świat zewnętrzny, często przesadzając, ale ma to odstraszać propagandowo inne mocarstwa, które wedle ideologii władz są wrogami Korei Północnej - komentuje dla naszego portalu były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Kreowanie wroga
Zdaniem Oskara Pietrewicza, idea wroga wynika z nierozwiązanego wciąż problemu wojny koreańskiej. Z punktu widzenia Korei Północnej agresorem były Stany Zjednoczone, największe mocarstwo świata posiadające broń nuklearną.
- Władze Korei Północnej widziały Irak w 2003 roku, Libię w 2011 roku, czyli reżimy niedemokratyczne, które miały ambicje rozwijania broni masowego rażenia, a przestały istnieć. Reżim przestraszył się, że czeka go taki sam los, dlatego postawiono na broń nuklearną, zakładając, że nikt nie porwie się zbrojnie na kraj, który dysponuje arsenałem jądrowym. Inna sprawa jest taka, że Korea Północna żeruje na tym, że tak mało o niej wiemy. Mają ładunki jądrowe gotowe do użycia? Nie wiadomo - podkreśla ekspert Centrum Studiów Polska-Azja.
Gen. Stanisław Koziej: Od dziesięcioleci istotą skutecznego istnienia i działania władz Korei Północnej jest posiadanie wrogów zewnętrznych, nawet jeśli - z czym mamy obecnie do czynienia - trzeba go wykreować. Gdyby nie było żadnego zagrożenia, reżim za długo by nie przetrwał. Nie miałby czym faszerować społeczeństwa, a przy otwartych granicach i przenikaniu kultur prędzej czy później doszłoby do erozji systemu. W interesie władz jest zatem podsycanie konfliktu i pokazywanie siły w polityce zewnętrznej i wewnętrznej.
Droga do negocjacji
W ostatnim czasie mamy do czynienia z nasileniem nuklearnej narracji Pjongjangu. Nasi rozmówcy dostrzegają w zachowaniu władz Korei Północnej analogię do wydarzeń z lat ubiegłych.
- Doświadczenie pokazuje, że jest to sposób na przyciągnięcie do negocjacji. W latach ubiegłych reżim prowokował, bo chciał rozmawiać. Asem w talii ma być broń nuklearna, pytanie, co zaoferuje druga strona, czyli głównie Stany Zjednoczone. Podobnie było w trakcie pierwszego kryzysu nuklearnego w latach 1993-1994, a także m.in. w 2013 roku. Przed trzema laty również doszło do prób nuklearnych, w odpowiedzi nałożono sankcje, mieliśmy ostrą retorykę, rozmowy, a po kilku miesiącach władze Korei Północnej złagodniały - przypomina Oskar Pietrewicz.
- Historia relacji z Koreą Północną tak pulsuje - zgadza się gen. Stanisław Koziej. - Co jakiś czas dochodzi do napięć, potem Pjongjang coś zyskuje od USA i innych krajów, np. dostawy żywności czy paliw, i wycofuje się - dodaje.
Konflikt pod kontrolą?
Oskar Pietrewicz: Kim Dzong Un nie jest szaleńcem. Wie, że użycie broni nuklearnej w celach ofensywnych, spotkałoby się z natychmiastową reakcją Stanów Zjednoczonych, w wyniku której Korea Północna najpewniej przestałaby istnieć. W moim odczuciu reżim bazuje na doświadczeniach zimnej wojny. USA i ZSRR nie doprowadziły do konfrontacji, tylko szantażowały się wzajemnie. Koreańczycy działają racjonalnie, dlatego nie będą wojować, ale chcą coś dla siebie ugrać.
- W obliczu sankcji ze strony Rady Bezpieczeństwa ONZ, manewrów USA i Korei Południowej, reżim musi odpowiedzieć, musi - w kontrolowany sposób - prowadzić do wzrostu napięcia. Nikt teraz nie odpuści w straszeniu, bo to byłaby oznaka słabości - dodaje.
Kontrolowanie konfliktu może się jednak wymknąć spod kontroli...
- Zwłaszcza Korea Południowa ma wszelkie podstawy do tego, aby obawiać się siły militarnej sąsiada. Często mamy do czynienia z incydentami militarnymi, naruszeniami przestrzeni morskiej i lądowej ze strony Północy. Pjongjang używa wojska do wywoływania incydentów, które podtrzymują napięcie. W którymś momencie, kiedy Korea Północna poczuje się odpowiednio mocna, dotychczasowy próg zaangażowania militarnego może zostać przekroczony - uważa gen. Stanisław Koziej.
- Analitycy zwracają uwagę na ryzyko eskalacji, kiedy jedna ze stron przesadzi i dojdzie do efektu domina. Na razie jesteśmy jednak na poziomie konfrontacji retorycznej. Jedyną opcję użycia broni nuklearnej przez Koreę Północną upatruję w desperacji, kiedy reżim dojdzie do ściany i będzie na granicy upadku. To trochę utopijny scenariusz, ale trzeba go brać po uwagę - mówi Oskar Pietrewicz.
- Gdyby doszło do upadku władz, nie byłoby pewne, w czyich rękach znajdzie się broń nuklearna. W skrajnej sytuacji ktoś z reżimu mógłby dążyć do sprzedaży technologii nie tylko innym państwom, ale też organizacjom terrorystycznym - dodaje ekspert Centrum Studiów Polska-Azja.