Nowa strategia lekiem na całe zło w Afganistanie?
Kolejny raz USA i NATO mają nadzieję, że wypowiedzenie słów "zmiana strategii w Afganistanie" zadziała na tę wojnę jak cudowny lek. Wiele razy zmieniano już taktykę walk w tym regionie. Raz było lepiej, raz gorzej, ale trudno chyba wygrać wojnę z krajem, który ma ją we krwi i trwa w niej od setek lat.
Nowa strategia ciągle owiana jest jeszcze mgłą tajemnicy i niewiele o niej wiadomo. Jest bowiem dopiero analizowana przez Pentagon i kwaterę główną NATO w Brukseli. Opracował ją nowy dowódca sił w Afganistanie, gen. Stanley McChrystal, który odnosił wcześniej sukcesy w walce z Al-Kaidą w Iraku. Według agencji Reuters, która podała tę informację w raporcie, mowa jest o zwiększeniu ilości wojsk w Afganistanie. Byłoby to już kolejne zwiększenie sił amerykańskich w tym państwie, które wynoszą obecnie ok. 60 tyś żołnierzy. Generał chciałby też wzmocnić zaufanie ludności cywilnej i przyspieszyć szkolenie tamtejszej armii i policji. Wierzy on, że trwającą już 8 lat wojnę wciąż da się wygrać.
Inni też próbowali
Nie będzie to jednak łatwe, biorąc pod uwagę przeszłość tego państwa i mentalność jego mieszkańców. Już w XIX wieku w Afganistanie próbowali swoich sił Brytyjczycy, bez powodzenia . Nie tak dawno, bo kilkadziesiąt lat temu, próbowali też Rosjanie. Po 10 latach prowadzenia walk musieli ratować się ucieczką, a straty w sprzęcie i armii były ogromne. Dla obydwu tych państw Afganistan wydawał się być idealnym miejscem do stworzenia bezpiecznej twierdzy, by móc podbijać kolejne kraje. Górzyste, trudno dostępne tereny byłyby wyśmienitą bazą wypadową. Niestety dla nich, Afgańczycy zauważyli to już wcześniej i to, co chcieli zdobyć Rosjanie i Brytyjczycy, stanęło przeciwko nim.
Jak oni to robią?
Przez te wszystkie lata wojen Afgańczycy wypracowali sobie skuteczne metody walki z przeciwnikiem. Nie mają kilkusettysięcznej armii ani nowoczesnego sprzętu wojskowego. Mają za to niedostępne góry, jaskinie, w których można się ukryć, spryt i nierzadko przychylność lokalnych społeczności. W obecnej wojnie do tego wszystkiego doszły jeszcze pieniądze, których walczącym z wojskami koalicji Talibom nie brak. Nie od dziś wiadomo, że wojna mogłaby skończyć się o wiele szybciej gdyby nie to, że wielu osobom w Afganistanie po prostu zależy na tym, by w kraju panował chaos, nie było stabilnego rządu, a korupcja była czymś naturalnym. W większości są to kartele narkotykowe. Afganistan słynie na świecie z produkcji opium - jest w czołówce krajów, które je produkują i wielu ludziom zależy, żeby tak pozostało.
Stąd biorą się pieniądze na walkę z wrogiem, który mógłby to zmienić. Stąd też poparcie mieszkańców, ponieważ spora część chłopów utrzymuje swoje liczne rodziny z pracy na plantacjach tego narkotyku. Talibom nie brakuje również chętnych do walki po ich stronie, ponieważ, podczas gdy normalny żołnierz czy policjant wyszkolony przez wojska koalicji i służący nowemu rządowi zarabia ok. 100 dolarów miesięcznie, to wcielony do armii Talibów wojownik, wcześniej często zwykły chłop, zarabia kilka razy więcej. Opłaca się również poświęcić życie w zamachu samobójczym, zyskując opiekę i niemałą kwotę dla rodziny.
Co dalej z Afganistanem?
Nikt chyba nie jest obecnie w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Niewiele zostało z początkowych założeń obecnej wojny. Mało kto również nazywa te działania interwencją w Afganistanie, nawet władze państw koalicji nazywają to już zwykłą wojną.
Amerykanom przestało zależeć na walce z terroryzmem, a złapanie Osamy bin Ladena nie jest już priorytetem. Ta wojna przestała być walką z terroryzmem, a zaczyna być walką o przetrwanie i zachowanie twarzy. Administracja Baracka Obamy musiała podjąć jakieś kroki w tym kierunku, ponieważ wojna ta coraz mniej podoba się zwykłym Amerykanom. W sierpniu przeciwnych obecności wojsk w Afganistanie było 51% obywateli.
Jednak kolejna zmiana taktyki, choćby była najlepsza, nie przekona mieszkańców Afganistanu do amerykańskiego snu o demokracji, ponieważ mieszkańcom tym niepotrzebna jest demokracja, ale spokój i koniec obaw o to, że mogą zginąć w zamachu robiąc zakupy na bazarze. Nie wydaje im się, żeby siły koalicji byływ stanie do tego doprowadzić.
INTERIA.PL/PAP