Janusz Korwin-Mikke: Szabas i Schluß
Pod koniec stycznia w felietonie "Drugi Izrael" porównałem Polskę do Izraela (sprzed 20 lat), pisząc m.in.: "W obydwu państwach panuje identyczny ustrój: narodowo-religijny socjalizm. Państwo kontroluje całą gospodarkę (dzięki czemu stale wybuchają afery korupcyjne), jednak ogromna część przemysłu należy nominalnie do osób prywatnych (by miał kto wręczać urzędnikom łapówki). W obydwu obywateli gnębią absurdalne podatki..."
Rządząca koalicja, w której większość LPR i PiS to właśnie narodowo-religijni socjaliści, dostrzegła jednak, że między Izraelem i Polską jest jeszcze jakaś różnica - i postanowiła ją trochę wyrównać. Jak wiadomo bowiem, w Izraelu obowiązuje prawo szabatu: w Dzień Święty nie wypada robić NIC.
Nawet potrawy przyrządza się poprzedniego dnia i w szabat tylko podgrzewa, jeśli to konieczne. Talmud, na szczęście dla żydowskich żołądków, nic nie mówi o mikrofalówkach.
P. Zbigniew Mucha z Piaseczna napisał do mnie, protestując przeciwko wypowiedzi WCzc. Tadeusza Cymańskiego w "Dzienniku": "Chcemy wprowadzić ograniczenie handlu w pewnych wybranych dniach roku. Zakaz będzie obowiązywał w przypadku 12 podstawowych świąt narodowych i kościelnych. Zależy nam na tym, aby wreszcie pracownicy sklepów nie byli dyskryminowani w stosunku do reszty społeczeństwa. Musi być równowaga między kapitalizmem a światem wartości".
Ten pomysł powraca jak bumerang - i warto podkreślić kilka kwestii.
Przede wszystkim: taki zakaz nie jest sprzeczny z wolnością poczynań obywatelskich. Istnieje bowiem, o czym wiele razy pisałem, jeden wyjątkowy przypadek, w którym Władzy wolno wprowadzać ograniczenia. Jest to tzw. dylemat więźnia - sytuacja, w której bez ograniczeń wszyscy, działając racjonalnie, osiągają efekt... którego nikt nie chce.
Np. złodziejstwo. Obiektywnie kradzież to działanie jak każde inne - gdyby jednak złodziejstwo było dozwolone, to wszyscy musielibyśmy pracować jedną ręką, bo drugą trzeba by trzymać na portfelu. Dlatego Władza zakazuje kradzieży - i jakoś sprzeciwów nie słychać.
Podobnie i tu. Wcale nie jest wykluczone, że ogromna większość handlarzy wcale nie chce pracować w niedzielę! Przecież handlujący w niedzielę Jan Kowalski - oraz p. Alan Souillard, właściciel Carrefoura - wiedzą (lub powinni wiedzieć...), że jeśli ktoś nie będzie mógł kupić u nich w niedzielę, to kupi w sobotę lub w poniedziałek. Natomiast jeśli jeden z nich zamknie firmę, a drugi nie, to klient pójdzie do konkurenta. Więc zgrzytają zębami i otwierają.
Zakaz jest więc dopuszczalny - natomiast inną jest sprawą, czy jest on potrzebny? Władza powinna mieć bowiem w nosie interes handlarzy, a myśleć o dobru konsumentów. Patrząc na zatłoczone w sobotę supermarkety, z przerażeniem myślę o tym, że do kolejek dojdą jeszcze ci, którzy dziś kupują w niedzielę...
P. Mucha słusznie jednak podkreśla, że nie chodzi Mu o zakaz - tylko o kompletną bzdurę, jaką jest przeciwstawienie "kapitalizmu" i "świata wartości". Wszelkie wartości mogą być przestrzegane - lub nie - zarówno w kapitalizmie, jak i w każdym innym ustroju. Np. w XIX-wiecznym kapitalizmie w USA moralność stała na znacznie, ZNACZNIE wyższym poziomie, niż to, co widzimy obecnie... Nb. handel w niedzielę był zakazany... Co to ma wspólnego z kapitalizmem???
P. Mucha pyta też: a co z "dyskryminacją" pracowników kolei, stacyj benzynowych, szpitali, hoteli, restauracji, teatrów i kin itp. A od siebie dodam: tych, co sprzedają w niedzielę dewocjonalia w kościołach? Przecież po "wyzwoleniu" rzeszy handlarzy oni swoją "dyskryminację" będą odczuwali znacznie boleśniej!!
Chwała więc Bogu, że projekt PiS mówi tylko o 12 dniach świątecznych - a nie o wszystkich niedzielach! To brzmi dość rozsądnie. Tylko to uzasadnienie!...
janusz@korwin-mikke. pl