Gowin: Ewa Kopacz miota się od ściany do ściany. Stawiam, że marszałkiem zostanie Kidawa-Błońska
- Nie ma sensu robienie tego, co postuluje SLD - to oznaczałoby, że wybory odbędą się w wakacje. Trzeba szanować wyborców - w ten sposób gość Kontrwywiadu RMF FM Jarosław Gowin skomentował wniosek Sojuszu o skrócenie kadencji Sejmu i przeprowadzenie wcześniejszych wyborów. - Pomysł powołaniu rządu technicznego jest teoretycznie trafny. Ale to politycznie nie do przeprowadzenia, bo koalicja trwa i ma trwać - dodaje.
Konrad Piasecki: Rząd do dymisji, parlament do rozwiązania, cała władza w ręce PiS-u. Taki jest plan polityczny?
Jarosław Gowin: Nie, na pewno nie ma sensu robienie tego, co postuluje SLD, czyli skrócenie kadencji, bo to by oznaczało, że wybory odbyłyby się w wakacje. Trzeba szanować obywateli.
To jest nie tylko postulat SLD, bo i otoczenie prezydenta elekta zaczyna mówić, że kredyt się wyczerpał a prezydent elekt jest jedyną realną władzą, więc parlament powinien się rozwiązać.
- Pomysł, aby powołać rząd techniczny, który przygotuje Polskę do wyborów, jest teoretycznie trafnym pomysłem.
Co znaczy "teoretycznie trafnym"?
- Moim zdaniem jest politycznie nie do przeprowadzenia, bo jak to powiedział jeden z czołowych polityków PSL, "koalicja trwa i ma trwać". Nie widzę szans na to, żebyśmy przeprowadzili konstruktywne wotum nieufności.
Czyli te pomysły na parlamentarną rozsypkę, to jest swobodna twórczość otoczenia prezydenta elekta?
- Nie swobodna twórczość, tylko to jest trafna diagnoza stanu państwa pod rządami pani premier Ewy Kopacz, czyli takiego stanu chaosu, wewnętrznej implozji państwa.
Ale nie stoi za tym polityczna koncepcja?
- Stoi za tym, tak jak powiedziałem, dobre rozumienie tego, czego potrzebuje państwo. Pomysłu politycznego, w mojej ocenie, nie da się z tego wydobyć, dlatego, że widać oznaki paniki wewnątrz koalicji rządowej, zwłaszcza w Platformie, ale też PSL, którego notowania są grubo poniżej progu pięciu procent. Ale nic nie wskazuje na to, żeby ta panika doprowadziła do jakiegoś rozejścia się koalicjantów.
Czyli mówiąc wprost: takie polityczne jałowe gadanie.
- Nie jałowe.
Jałowe, bo nic z tego nie wyniknie. Rząd dotrwa do wyborów, parlament dotrwa do końca kadencji i nic się nie zdarzy.
- Zawsze warto diagnozować stan państwa, ale myślę, że najbardziej prawdopodobny scenariusz, to wybory w normalnym, konstytucyjnym terminie, czyli gdzieś w połowie października. Czy po wyborach ta obecna koalicja będzie miała szanse na to, żeby ponownie rządzić? Tu akurat śmiem wątpić, jestem daleki od triumfalizmu. Nie uważam, żeby obóz Zjednoczonej Prawicy już mógł dzielić skórę na niedźwiedziu. Ale wydaje mi się, że kto, jak kto, ale Platforma rządzić Polską przez następne cztery lata nie będzie.
Ale przed wyborami cztery lata temu też PiS tak mówiło i wtedy pan zaprzeczał i mówił, że będzie - no jakoś się udało. Aczkolwiek dzisiaj sytuacja jest radykalnie różna. Rozumiem, że do tego wszystkiego mamy jeszcze wakacje przez najbliższe miesiące, wobec czego robienie wyborów w wakacje też jest absurdalne. Gdyby dzisiaj parlament się samorozwiązywał, tak by było.
- Wybory w wakacje nie wchodzą w grę. W tym sensie propozycja SLD jest mało poważna. Natomiast oczywiście to będą wakacje, podczas których żaden polityk nie wyjedzie na urlop, chyba, że zamierza rozstać się ze swoją profesją.
Prezydent elekt mówi: w Polsce nie dzieje się dobrze, kredyt zaufania wobec tej ekipy został wyczerpany. Mówi też o kompromitowaniu Polski na arenie międzynarodowej. To jest jakaś polityczna ofensywa Andrzeja Dudy?
- To nie jest polityczna ofensywa. Ja jako obywatel, oczekuje od prezydenta elekta, że będzie nazywał rzeczy po imieniu i nazwał rzecz po imieniu.
Ale kto dopuszcza się tej kompromitacji? Tak na pańską ocenę? Na arenie Polski, na arenie międzynarodowej?
- Niedawno wszyscy w Polsce, ale też poza granicami, mogli poznać prywatny adres szefa CBA. To jest kompromitacja na skalę...
... ale tego dopuścił się pan Stonoga, bo jakiś prokurator pokazał pewnie jakiemuś pełnomocnikowi akta sprawy. Czy to jest kompromitacja rządzących?
- Bagatelizuje pan tę sprawę, tak samo jak robi to, niestety, Prokurator Generalny.
Nie, ja nie bagatelizuję.
- W porządnie funkcjonującym państwie nigdy tego typu informacje nie powinny wyciekać, a jeżeli już wyciekną, to powinny spowodować polityczne trzęsienie ziemi o wiele głębsze niż spóźnione odwołanie z rządu osób skompromitowanych taśmami.
Ale jeśli one wyciekły, to za sprawą niezależnej prokuratury, którą i pan jako minister sprawiedliwości akceptował jako instytucję niezależną.
- Proszę sobie przypomnieć, że kiedy zostałem ministrem sprawiedliwości, to pierwszy projekt ustawy, który przygotowałem, a który niestety nie był potem procedowany, to była nowa ustawa o prokuraturze. Już wtedy miałem poczucie, że nie można tej prokuratury zostawić tak jak teraz, bo ona jest tyleż niezależna, co bezwładna i wewnętrznie skorodowana.
I dlatego chce pan Prokuratora Generalnego wybieranego przez polityków czy przez naród?
- Możliwości są dwie. Z jednej strony jest propozycja Prawa i Sprawiedliwości, żeby wrócić do poprzednich rozwiązań, czyli Prokuratorem Generalnym z definicji byłby minister sprawiedliwości, innymi słowy Prokurator Generalny wybierany byłby przez polityków. I jest propozycja Polski Razem wyboru Prokuratora Generalnego w wyborach powszechnych, czyli naród wybiera sobie szeryfa i ten szeryf ma pozycję porównywalną do kogoś w rodzaju wiceprezydenta odpowiedzialnego za bezpieczeństwo.
Pan zapewne wieszczy, że personalna rewolucja nie uratuje Platformy i jej sondaży. Czy trochę jej pomoże?
- Nie trzeba być politykiem opozycyjnym, żeby to wieszczyć. Decyzje pani premier były oczywiście słuszne, ale były równocześnie niewiarygodne, bo przecież tych samych polityków, których odwołała, pół roku temu powołała do rządu, co więcej niektórych z nich zrehabilitowała, bo Jacek Rostowski...
Tylko, że dzisiaj politycy Platformy sugerują, że to wszystko było robione raczej z poduszczenia jeszcze Donalda Tuska i Ewa Kopacz nie miała wtedy wolnych rąk, dzisiaj ma wolne ręce i się z nimi rozstała.
- Dzisiaj politycy Platformy sugerują, że to, co zrobiła przedwczoraj pani premier Kopacz też jest z poduszczenia Donalda Tuska. Kompletnie mnie nie przekonują tego typu interpretacje. Jeżeli się jest premierem, podejmuje się decyzje samodzielne. I jeszcze jedno, na pewno Donald Tusk nie doradzał pani premier Kopacz, żeby na szefa swoich doradców powoływała polityka, którego Donald Tusk zdymisjonował, czyli Jacka Rostowskiego. To obciąża już wyłącznie panią premier.
Nie uważa pan, że takie operacje czasami się udają? Donaldowi Tuskowi po aferze hazardowej tego typu czystka bardzo pomogła, właściwie skończyła aferę hazardową.
- Donald Tusk, przy całym moim krytycyzmie wobec niego i jego polityki - bo uważam, że w dużej mierze kłopoty Ewy Kopacz są konsekwencją zaniechań premiera Tuska - ale to był polityk innego formatu niż pani premier, z całym szacunkiem dla Ewy Kopacz. W niej nie widzę kogoś o wizji politycznej, nie widzę też kogoś o wystarczająco silnym charakterze, żebym ja jako obywatel czuł się bezpieczny.
Ale tymi dymisjami nie dowiodła tego, że ma jakąś wizję?
- Tymi dymisjami dowiodła, że miota się od ściany do ściany, że jest politykiem mało przewidywalnym. Platforma, czy ta koalicja rządowa, straciła jeden ze swoich podstawowych walorów - czyli właśnie tą przewidywalność, która wielu wyborców rozczarowanych Platformą, skłaniała do tego, żeby mimo wszystko na Platformę zagłosować.
Bo wtedy po aferze hazardowej pan przyklaskiwał tym czystkom. Mówił pan: przegrupowanie sił, paru ludzi o czystych rękach zostało zmuszonych, by złożyć się na ołtarzu walki o wiarygodność Platformy Obywatelskiej. Był pan za.
- Oczywiście, to były słuszne decyzje. Niestety, Donald Tusk wtedy obiecywał mi - prosząc żebym stał się jakąś twarzą tych zmian - obiecywał mi, że przeprowadzi tę - jak pan to określił - czystkę, a raczej oczyszczenie państwa dogłębnie. Tak naprawdę zadowolił się zdymisjonowaniem paru osób, przede wszystkim chodziło o zdymisjonowanie Grzegorza Schetyny, którego już wtedy Donald Tusk postrzegał jako zagrożenie dla siebie.
Dzisiaj w tych dymisjach widzi pan jakiś zamysł, strategię, pomysł polityczny na przyszłość?
- Nie, to jest tylko ucieczka do przodu. To jest tylko próba wyrzucenia z sali tych osób, które najbardziej kompromitują obóz rządowy, ale nieprzekonujące to jest i mówię to znowu, nie jako polityk opozycji. Jak czytam nawet publicystów "Gazety Wyborczej", to nawet dla nich ta decyzja pani premier Kopacz jest tak bardzo spóźniona i niczego nie zmienia w ocenie stanu rządu.
A jak pan zna swoich dawnych kolegów z Platformy i klubu Platformy, to kto zostanie marszałkiem Sejmu? Kto byłby najlepszym dla Platformy marszałkiem?
- Najlepszym moim zdaniem byłby Marek Biernacki. Taki ostatni sprawiedliwy w Platformie. Niezłą kandydaturą jest pani minister Kidawa-Błońska.
I na nią pan stawia?
- Tak, stawiam na nią, ale powiedzmy sobie otwarcie - przed nami jest kilka posiedzeń Sejmu. To nie ma większego znaczenia, w gruncie rzeczy najmniejszego znaczenia z punktu widzenia funkcjonowania państwa, kto będzie marszałkiem. Znaczenie dla funkcjonowania państwa ma skład rządu i funkcjonowanie tego rządu.