Worek jedzenia Wieś Cyrkuny - położona na północ od Charkowa, nieopodal rosyjskiej granicy - wpadła w ręce najeźdźców już pierwszego dnia inwazji. - Przez kilka tygodni zabraniali nam wychodzić z domów - wspomina Nadieja, 67-letnia emerytowana nauczycielka. - Jeśli ktoś łamał zakaz, strzelali. No i szybko zaczęli nas w domach "odwiedzać" - moja rozmówczyni uśmiecha się smutno. - Któregoś razu był silny ostrzał, strzelali nasi po rosyjskich pozycjach. Schowałam się w piwniczce, gdy ucichło, wychodzę i widzę żołnierza z dwoma workami jedzenia. Był kwiecień, wieś od dawna przejadała zapasy. Sklepy od 24 lutego nie działały, Rosjanie nie dostarczali żadnych produktów. Sami nie mieli co jeść, więc zaczęli okradać mieszkańców. Ten, który do mnie przyszedł, zabrał mi ostatnie słoiki z kiszonkami. Zastąpiłam mu drogę... - Bała się pani? - Nie, byłam zdesperowana. Pytam łobuza, co by zrobił, gdyby do jego matki przyszedł rabuś. Nie odpowiedział, próbował mnie wyminąć. Chwyciłam za torby, chciałam je wyrwać. Puścił jedną, pchnął mnie, uniósł karabin. "Strzelaj!" - wrzasnęłam. "No już!". Zabrakło mu odwagi. Odszedł i zostawił mi jeden worek. A później zmarł sąsiad ("chorował onkologicznie, zabił go brak leków") i Nadieja z sąsiadką uznały, że nic ich już w Cyrkunach nie trzyma. Nauczycielka owdowiała jeszcze przed wojną, nim ta nastała, zmarł także jej syn. Sąsiadka, po śmierci męża, była równie samotna. - Wzięłam psa, mały bagaż. Zaplotłyśmy z przyjaciółką białe wstążki na ramionach, bo tylko tak oznakowane mogłyśmy wyjść na zewnątrz. I ruszyłyśmy w drogę. Ta wiodła przez Rosję, bo na wolne terytoria Ukrainy okupanci miejscowych nie puszczali. Nadieja trafiła do Polski, stamtąd do zachodniej Ukrainy. Gdy Cyrkuny wyzwolono, wróciła do domu. Ceglany klocek - w przeciwieństwie do budynku gospodarczego trafionego z wyrzutni Grad - przetrwał. Miał, nadal ma, "jedynie" podziurawiony odłamkami dach. "Taki ze mnie ślimak" Halinie z pobliskich Ruskich Tiszek tyle szczęścia nie dopisało. - Miałam dom, całe siedemdziesiąt cztery metry. Przyleciała rakieta z Rosji i nie mam domu - 68-latka wzrusza ramionami. Okupanci stali we wsi przez kilka miesięcy, potem - gdy armia ukraińska odrzuciła ich za państwową granicę - regularnie ostrzeliwali miejscowość z artylerii. Także z użyciem pocisków z białym fosforem. W Tiszkach co drugi dom leży w gruzach, nie sposób znaleźć posesji, która by nie ucierpiała. Na domiar złego wycofujący się Rosjanie zaminowali rozległe obszary wsi. Miejscowi wiedzą, gdzie nie chodzić, przyjezdnych o zagrożeniu informują dwujęzyczne (ukraińsko-rosyjskie) wbite w ziemię tabliczki. Saperzy oczyścili jedynie najczęściej używane trakty i nieliczne zamieszkałe domostwa. Reszta wsi musi poczekać. W podobnej sytuacji są setki wyzwolonych ukraińskich miejscowości. Szacuje się, że aż 170 tys. km2 Ukrainy wymaga obecnie rozminowania i uprzątnięcia wojennych śmieci - to obszar odpowiadający powierzchni więcej niż połowy Polski. - Ale po moim podwórku możecie chodzić, jest bezpiecznie - Halina, dla lepszego efektu bije laską w ziemię. Staruszka mieszka teraz w budynku gospodarczym. Grad, który zniszczył domostwo, uszkodził też dach szopy - ale ten udało się naprawić. Wolontariusze wymienili również rachityczne okna na solidniejsze plastikowe okiennice. Dostarczyli burżujkę, zadbają o opał. - Mrozów się nie boję - Halina nie traci optymizmu. Ani poczucia humoru - czarnego, pełnego autoironii. - Co robiłam, gdy biła artyleria? - powtarza zadane pytanie. - No dreptałam do piwniczki. Sam widzisz, jak z tą laską chodzę i nie raz bywało, że ostrzał się kończył nim docierałam na miejsce. Taki ze mnie ślimak. Społeczna rehabilitacja Nieuchronnie zbliża się zima, tymczasem rzesze Ukraińców z terenów charkowszczyzny mieszkają w domach uszkodzonych podczas walk. Wyzwoleni od Rosjan, wciąż zmagają się z ich "dziedzictwem". Cyrkuny - i cztery inne najbardziej zniszczone miejscowości w Ukrainie - objęte zostały rządowym, pilotażowym programem odbudowy. Wedle planów, samorząd Cyrkunów otrzyma na ten cel 27 mln dol. Ale to nadal pieśń przyszłości, tymczasem mieszkańcy już dziś potrzebują pomocy. - Nie mamy środków na odbudowę kompletnie zniszczonych budynków, ale ograniczone remonty są już w naszym zasięgu - zapewnia Michał Kulpiński z Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM). Pieniądze na ten cel fundacja pozyskała od rządu Tajwanu, do tej pory w gminie Cyrkuny udało się naprawić dachy lub wymienić okna w 36 uszkodzonych domach. Projekt jest rozwojowy, w sumie obejmie 80 domostw. PCPM pomogło Halinie, pomoże też Nadieji, niejako przy okazji wspierając innych. Prace budowlane wykonują wolontariusze z Charkowa, dla których to zajęcie jest formą społecznej rehabilitacji. Mowa bowiem o trzeźwych alkoholikach i narkomanach. - Burzliwe historie i stan zdrowia odebrały im możliwość służby w armii - mówi Maksim, szef ekipy. - A oni chcą być przydatni, czuć, że robią coś dobrego nie tylko dla siebie. Nie zrozum mnie źle, każdy z nas wolałby, żeby sprawy potoczyły się inaczej. Ale trudno zaprzeczyć, że dla chłopców wojna okazała się szansą. Drugą, ostatnią. Ostro zasuwają, żeby jej nie stracić. Z Ukrainy dla Interii - Marcin Ogdowski