Jolanta Kamińska, Interia: W ubiegły poniedziałek prezydent Duda zdecydował się na podpisanie Prawa oświatowego. Na podjęcie decyzji wykorzystał wszystkie ustawowe 21 dni, co stworzyło wrażenie wahania się. Liczyła pani, że ta decyzja może być inna? Iga Kazimierczyk, Przestrzeń dla Edukacji: - Jako rodzic 3-latka, który za chwilę zostanie dotknięty tą reformą, głęboko wierzyłam, że prezydent zachowa się również jako rodzic - weźmie odpowiedzialność za swoją decyzję i rzeczywiście rozważy wszystkie "za" i "przeciw". - Jako ekspert Fundacji Przestrzeń dla Edukacji nie miałam żadnych wątpliwości, że prezydent tę ustawę podpisze i wykorzysta właśnie ten konstytucyjny termin 21 dni. Państwo rekomendowaliście weto tej ustawy. - Tak. Jako jedna z wielu organizacji wystosowaliśmy list otwarty do pana prezydenta, wskazujący na brak podstaw merytorycznych do przeprowadzania tego typu zmian w polskiej szkole. Oczekiwaliśmy, że prezydent stanie na wysokości zadania. Gdyby rzeczywiście rozważał weto, miałby merytoryczną podstawę do tego, żeby tę zmianę zatrzymać. My wielokrotnie zwracaliśmy się do ministerstwa o udostępnienie danych, na podstawie których powstała ta reforma. Zwracaliśmy uwagę, że nawet w uzasadnieniu do Prawa oświatowego nie pojawiło się żadne odniesienie do badań, danych, symulacji, czy jakichkolwiek raportów... Chcieliście poznać m.in. raporty z konsultacji społecznych jakie MEN przeprowadziło przed okresem wakacji w roku 2016? - Tak, te konsultacje budziły nasz niepokój. Liczyliśmy, że MEN będzie organizował je uczciwie, zgodnie z literą i duchem prawa. Kiedy minister zaczęła mówić o ogólnopolskich debatach, bardzo się ucieszyliśmy. Bez wahania zapisaliśmy się do zespołu ekspertów dobrej zmiany. Potem niestety było coraz gorzej. Okazało się, że te spotkanie nie mają waloru ani wymiaru jakichkolwiek spotkań konsultacyjnych. - Jest taki kanon 7 zasad konsultacji, wypracowany z organizacjami pozarządowymi w 2012 roku przez ministerstwo administracji i cyfryzacji. To, co się działo przy tych ogólnopolskich debatach, było niezgodne nawet z tym, co o konsultacjach pisze na swojej stronie samo ministerstwo. Proszę przypomnieć, jak wyglądały konsultacje? - Same debaty były organizowane w zamkniętym gronie wyselekcjonowanych osób - tymczasem konsultacje powinny być: dostępne dla każdego, jawne, włączające i transparentne. Te spotkania posiadały poważne błędy organizacyjne. Jeśli MEN wykonuje ten wysiłek i ściąga do swojego gmachu nauczycieli z całej Polski, bo tak było, należałoby również odpowiednio przygotować osoby, które brały udział w tych spotkaniach np. postawić tezy do dyskusji lub wysłać materiały. Uczestnicy dopiero na spotkaniu dowiadywali się tak naprawdę jaki będzie temat i przebieg tego spotkania. - Potem pani minister bez zawahania używała argumentu, że zmiany zostały wydyskutowane z debat. Już w maju zeszłego roku poprosiliśmy MEN w trybie dostępu do informacji publicznej (14 dni na odpowiedź - red.) o udostępnienie protokołów z tych debat. Bo jeśli MEN się na nie powołuje, to jako strona społeczna chcielibyśmy poznać, co ustaliliśmy. Przecież na akcję wydano wiele publicznych pieniędzy. A może te protokoły po prostu nie istnieją? Tak przypuszcza m.in. prezes ZNP Sławomir Broniarz. - Wyznajemy zasadę, że nie możemy stwierdzać pewnych faktów, jeśli nie mamy dowodów. Sprawa jest niejasna. Resort na swojej stronie "Dobra szkoła" pisze, że wszelkie konsultacje, debaty toczyły się przy "otwartej kurtynie" - ta "otwarta kurtyna" wygląda tak, że wkrótce minie rok, jak nie możemy się dowiedzieć, co tak naprawdę ja jako przedstawicielka organizacji społecznej, razem ze swoją grupą, wydyskutowałam. - W tej chwili nasi prawnicy kończą skargę kasacyjną do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Do takiego absurdu to urosło. Sprawa toczyła się już w wojewódzkim sądzie administracyjnym, który przyznał rację MEN-owi, uzasadniając, że są to dokumenty wewnętrzne i dlatego nie podlegają żadnemu prawu o udostępnieniu informacji publicznej, co oczywiście, zdaniem naszych prawników, nie jest prawdą. Jeśli w debatach udział brały osoby z zewnątrz - nie jest to żadne spotkanie wewnętrzne. Poza tym nawet spotkania w ramach działań MEN podlegają ustawie o dostępie do informacji publicznej. - Zresztą narrację MEN podchwycił również prezydent Duda, który w uzasadnieniu swojej decyzji powiedział, że konsultował się z wieloma środowiskami. Fundacja Przestrzeń dla Edukacji jest dociekliwa również w tej kwestii. Do prezydenta trafił list, w którym prosicie m.in. o udostępnienie kopi raportów i analiz, na które powoływał się Andrzej Duda, dlaczego? - Jeśli pan prezydent mówi, że się konsultował, to jako strona społeczna jesteśmy ciekawi z kim. Nie ma w tym żadnej złośliwości, ale biorąc pod uwagę zaangażowanie naszej Fundacji, mamy prawo wiedzieć - kto podziela nasze stanowisko. Byliśmy zdziwieni, że nawet Oświatowa Solidarność pozytywnie ocenia pomysł, ale zgłasza zastrzeżenia co do terminu jego wprowadzenia. Na podobną kwestię zwróciła uwagę fundacja państwa Elbanowskich. Dla całej dyskusji, o tym jak ta reforma będzie wprowadzana w życie, dla nas jako stron społecznych, jest to szalenie ważne, żeby dowiedzieć się, z kim właściwie pan prezydent się spotkał. Poza tym, że prezydent Duda podpisał obie ustawy, poinformował także o powołaniu swojego doradcy ds. wdrażania reformy - członka Narodowej Rady Rozwoju prof. Andrzeja Waśko, o którym mówi się, że to on, a nie minister Zalewska jest jednym z głównych projektantów zmian. To z tego powodu zakres obowiązków profesora wzbudza wasze zainteresowanie? - Pan profesor jest szalenie ciekawą postacią i interesującym aktorem w całym tym wydarzeniu. Często unikał mediów. Pytamy o niego dlatego, że choć udzielił niewielu wywiadów, były one bardzo znaczące. Jeśli porównamy jego wypowiedzi, z tym, co się potem działo w związku z reformą - widzimy wiele zbieżności. Jesteśmy ciekawi, jak rzeczywiście będzie wyglądała jego rola, jaki jest jego pomysł na koordynację działań i pomoc panu prezydentowi. Jaki literalne jest jego zakres obowiązków i zakres odpowiedzialności. Prof. Andrzej Waśko - pani zdaniem - jest jedną z kluczowych osób jeśli chodzi o reformę edukacji? - Nie potrafię odpowiedzieć, bo nie mamy ku temu żadnych podstaw. Natomiast mamy pełne podstawy, żeby o to pytać. Nie ukrywam, że pojawienie się pana profesora w tak eksponowanej roli jest dla nas bardzo zastanawiające i chcemy na ten temat znać więcej szczegółów. ZNP wraz z organizacjami sprzeciwiającymi się reformie zapowiedziało zbiórkę podpisów pod wnioskiem o ogólnokrajowe referendum. Popieracie ideę referendum? - Oczywiście, w pełnej rozciągłości, bo jest to akt demokracji bezpośredniej, kiedy rzeczywiście obywatele mają prawo wypowiedzieć się w istotnej dla siebie kwestii. Tym bardziej, że rodzice zaczęli się organizować i dość ostro protestować. Obywatele - rodzice, mają pełne prawo żeby domagać się w tej sprawie referendum. Pojawiają się zarzuty, że to spóźnione działanie. - To nie myśmy ten harmonogram (reformy - red.) jako obywatele wymyślili, to nie myśmy się tak spieszyli, to nie my zrobiliśmy reformę rekonstruującą cały system oświaty w kilka miesięcy, bez żadnych podstaw merytorycznych. Obywatele korzystają po prostu ze swoich praw. Zapewne uda się uzbierać to pół miliona podpisów. Ale jakie to ma właściwie szanse, w przypadku gdy reforma będzie wdrażana już od 1 września? - Tego nie wiemy. Wniosek trafi do marszałka Sejmu i tu wpływ obywateli na prace związane z referendum się kończy. Wniosek musi przyjąć Sejm, w którym PiS ma większość. - Prawdę powiedziawszy nie zazdroszczę politykom, którzy będą musieli podjąć tę decyzję. Z jednej strony kwestia referendum dla politycznych decydentów jest kłopotliwa, z drugiej - lepiej dla ich interesów by ono się odbyło. PiS miał przecież swoje doświadczenia z referendami...... pamiętamy deklaracje procedowania projektów obywatelskich. Sam prezydent Duda postulował referendum ws. sześciolatków, potem pojawił się pomysł dopisania kwestii gimnazjów. Senat - głosami koalicji PO-PSL pogrzebał tę inicjatywę, co oczywiście było ostro krytykowane przez PiS. - Zaznaczam, że ruch obywateli jest zdecydowany i świadomy. Politycznie będzie to ciężka decyzja i każda z nich będzie miała dalekosiężne konsekwencje.I wygeneruje problemy dla partii rządzącej? - Tak. Już w tej sytuacji MEN ma gigantyczny problem, by mówić o tym, że rodzice chcą tej zmiany. Trudno zleźć rodziców całkowicie popierających reformę. Liczba członków ruchów rodzicielskich przeciwnych reformie z dnia na dzień rośnie. Te ruchy istnieją już w wielu polskich miastach. Zrzeszeni w nich rodzice są naprawę wściekli i coraz bardziej widoczni, bo nie ma nic gorszego niż rozgrywanie dziećmi. - Czekają nas ciekawe miesiące, kiedy ta reforma będzie wdrażana. Nastąpi zmiana sieci szkół, zmienia się obwody, okaże się gdzie, kto będzie chodził od września. Wtedy dopiero rodzice się wściekną, kiedy okaże się, że mają pierwsze dziecko w jednym budynku a drugie w innym, bo przeniesiono którąś klasę.