Atomowe wsparcie budżetu Kim Dzong Ila
Korea Północna twierdzi, że prowadzi "pokojowy program kosmiczny", a kosmos jest "otwarty dla wszystkich krajów świata". "Trzeba być idiotą, by wierzyć Północnym Koreańczykom", jak mawiała była sekretarz stanu USA, Condie Rice.
Korea Południowa uważa, że "pokojowy program kosmiczny" to przykrywka dla testów rakiety międzykontynentalnej Taeopondong-2 która jest w stanie donieść 650-kilogramowe głowice na odległość ponad 6000 km.
I - cóż - raczej wszyscy w promieniu tych 6000 kilometrów pamiętają o stwierdzeniu sekretarz Rice i biorą sobie je do serca. Przypomnijmy bowiem, że podczas ostatniej takiej próby, kiedy to rakieta przeleciała nad Japonią i wylądowała w Pacyfiku, oficjalne stanowisko KRL-D brzmiało, że w sprawie chodzi wyłącznie o to, by wynieść na orbitę nadajnik, dzięki któremu cała planeta będzie mogła słuchać pieśni wychwalających Wielkiego Wodza Kim Ir Sena - ojca Kim Dzong Ila, który - mimo, iż martwy od 1994 roku - nadal formalnie pełni fukcję prezydenta KRL-D.
ulubionego reżysera i... kazał mu nakręcić film o społecznie zaangażowanej Godzilli. Naprawdę.
6000 kilometrów. To sprawia, że w zasięgu Taeopodongów znajduje się - oprócz najbliższych sąsiadów Korei: Korei Płd, Chin, Japonii i Rosji - kawał świata, w tym Indie, Indonezja, Azja Środkowa, Papua - Nowa Gwinea, ale także amerykańska Alaska i północne wybrzeża Australii. Generalnie - Kim Dzong Il - a za jakiś czas jego syn i coraz bardziej prawdopodobny następca, Kim Dzong Un - trzymać może w szachu prawie cały basen Pacyfiku.
Nie wolno także zapominać o tym, do jakiego absurdu doprowadzona jest społeczna świadomość na północy. Dzieci w podstawówce uczą się tam z podręczników matematyki, z których poznają dodawanie i odejmowanie nie na przykładach związanych z sumowaniem zielonych i czerwonych jabłek w koszyczku, a sumowaniem Amerykanów wziętych do niewoli i skłutych bagnetami. Ten formalnie ateistyczny kraj oficjalnie głosi, że Kim Dzong Il jest "jego przywódcą z nadania niebios". Przykłady można mnożyć.
Trudno się dziwić, że Koreańczycy z południa i Japończycy reagują nerwowo na doniesienia zza 38 równoleżnika. Można zaryzykować bowiem twierdzenie, że Korea Północna przypomina bazę szalonego socjopaty o nieograniczonych możliwościach, a jej przywódca - typowego przeciwnika Jamesa Bonda ze starych, kultowych już filmów z Rogerem Moorem, kiedy to ich fabuła osiągała wyżyny absurdu.
Dodajmy do tego fakt, że północnokoreański reżim nie tylko nie ukrywa, że ma broń nuklearną, ale wręcz chwali się, że ją po prostu ma. Choć nie wiadomo, na ile prawdziwa to informacja, to według specjalistów z Południa, Korea Płn. Jak dotąd wyprodukowała 40 kilogramów plutonu, za pomocą którego może wybudować bombę atomową.
Korea Północna igra z ogniem, a niepokój wzrasta. Sekretarz stanu w administracji prezydenta Obamy Hillary Clinton uzależniła normalizację stosunków Phenianu z Waszyngtonem od rezygnacji tego pierwszego z broni nuklearnej. Przestrzegła przed "jakimikolwiek prowokacyjnymi działaniami". Przypomniała również, że Stany Zjednoczone nigdy nie podpisały z Koreą traktatu pokojowego po konflikcie z lat 1950 - 53, a obie strony obowiązuje jedynie zawieszenie broni. Zasugerowała, że taki traktat mógłby zostać podpisany, po spełnieniu przez Phenian oczywistych warunków: Korea Płn musi "autentycznie i całkowicie wyeliminować swój program nuklearny". Wtedy - mówiła była Pierwsza Dama - niewykluczone jest nawet udzielenie energetycznej i ekonomicznej pomocy.
Jak twierdzą eksperci z Korei Południowej - o to właśnie może chodzić Kimowi: o przyciągnięcie uwagi USA, które koncentrują się obecnie na zmianie administracji, Iraku, Afganistanie, konflikcie w strefie Gazy i kryzysie gospodarczym. Kim - według specjalistów - chce wyłudzić od USA pomoc w zamian za zaprzestanie potrząsania nuklearną szabelką. Innymi słowy - ekonomia kraju "dżucze" - ideologii samowystarczalności, między innymi gospodarczej - opiera się w dużym stopniu na tym, co uda się uzyskać szantażując "światowego policjanta", którym są USA.
Ziemowit Szczerek