Agnieszka Waś-Turecka: Niedawno w mediach pana osoba pojawiła się przy okazji makabrycznej zbrodni sprzed lat w Krakowie. Jak potwierdza prokuratura, brał pan udział w czynnościach w śledztwie dotyczącym zwłok krakowskiej studentki, znalezionych 12 lat temu w Wiśle. Pomógł pan? Krzysztof Jackowski: - Zobaczymy. Jeśli moje informacje dadzą skutek w postaci ustalenia konkretnych faktów, to wtedy tak. Jestem zadowolony z przebiegu spotkania, ale za prokuraturę nie będę się wypowiadał. Szczegółów nie mogę ujawnić, ponieważ obowiązuje mnie tajemnica śledztwa. - To zresztą nie pierwszy raz, kiedy współpracowałem z krakowską prokuraturą. W 2003 roku poproszono mnie o zrobienie wizji w sprawie zabójstwa innej młodej kobiety. Ja wyglądają takie "czynności" z udziałem jasnowidza? - Dostaję jakiś przedmiot osobisty osoby zamordowanej, ustawiona jest kamera policyjna, obecni są prokurator, policjanci, protokolant. Nikt nie zadaje mi żadnych pytań, tylko czekają, co sam powiem. Czy przed włączeniem kamery wie pan, jakiej konkretnie sprawy będzie miała dotyczyć wizja? - Tak, choć przypominam sobie sytuację z 2003 roku, kiedy przy okazji jakiegoś śledztwa poproszono mnie na chwilę do innego pokoju. Jak się potem okazało, chodziło właśnie o tę panią, którą się teraz zajmowałem. Bez żadnych sugestii, tylko po otrzymaniu jej zdjęcia, powiedziałem m.in., że zamordowana kojarzy mi się z kościołami. Później dowiedziałem się, że studiowała religioznawstwo. Powiedziałem jeszcze inne rzeczy, ale ze względu na dobro śledztwa nie mogę ich ujawnić. Dlaczego prokuratura zdecydowała się na konsultację z jasnowidzem? - Ludzi może to faktycznie dziwić. Zapytałem nawet jednego z krakowskich prokuratorów, czy nie boi się, że media potraktują go niepoważnie? Powiedział, że prześledził sprawy, w których uczestniczyłem - nie tylko dokumenty policyjne, które można znaleźć na mojej stronie internetowej, ale także rozmawiał z funkcjonariuszami, z którymi współpracowałem. Dodał, że w tak dawnej sprawie kryminalnej należy wykorzystać każdą możliwość, dlatego telefon do mnie nie jest aż tak niepoważny. Dlaczego musi mieć pan przedmiot osobisty ofiary? - Zanim odpowiem, chcę jedno wyjaśnić: proszę nie przyrównywać mnie do osób, które zajmują się np. wróżeniem. Jasnowidzenie to telepatia, to poczucie czyjejś pamięci. Dlatego z tarotem nie ma nic wspólnego. - O co chodzi z przedmiotem? Proszę zwrócić uwagę na to, że każda osoba nieświadomie otacza umysłem należące do niej rzeczy. Jeżeli ma pani swój laptop, to bez względu na to, ile on kosztuje i jaki ma kolor, stanowi cząstkę pani pamięci, cząstkę tego, co panią interesuje, jest powiązany z pani świadomością. Podobnie jest w przypadku każdej innej rzeczy - obuwia, torebki... Dlatego taki przedmiot stanowi możliwość dojścia do ludzkiej psychiki. A jeśli ta osoba nie żyje? - Wytłumaczę na przykładzie. Wczorajszy dzień był realny, przeżyła go pani naprawdę? Tak. - To proszę w sposób realny mi go przedstawić. Żeby to zrobić, trzeba odtworzyć tę realność w swojej pamięci. W jednej chwili ma się przed oczami kilka obrazów, które składają się na cały wczorajszy dzień. Wizja to jest właśnie taka chwila. - Trzymając przedmiot należący do konkretnego człowieka można telepatycznie poczuć jego duszę, wyrywać z niej jakiś fragment, ale mimo to rozumieć całą sytuację. Jasnowidzenie to jest telepatia, to nic innego jak "kradzież" cudzej pamięci. Jak taka "kradzież" przebiega? - Dość zwyczajnie. Wizji nie towarzyszy jakaś szczególna atmosfera, nie ma aury tajemniczości. To jest chwila, mignięcie. - Na przykład niedawno bezbłędnie wskazałem miejsce, w którym powinny znajdować się zwłoki policjanta. Do zaginięcia doszło w Olsztynie, ja byłem wtedy w Warszawie. W Złotych Tarasach złapała mnie policjantka, która przywiozła koszulkę zaginionego i jego zdjęcie. - Najpierw siedziałem z żoną w kawiarni, ale nie bardzo mogłem się skupić, więc wyszedłem na korytarz. Po jakimś czasie, gdy chodziłem tam i z powrotem, nagle mignięcie - widzę dwa osiedla w budowie, między nimi około 200-metrowy pas nieużytków, chaszcze, mały staw i... ja zaczynam do tego stawu wpadać. - Natychmiast przekazałem to policjantowi, ale kolejną wiadomość dostałem dopiero na drugi dzień ok. godz. 15. Zadzwoniła do mnie matka zaginionego i prosiła, żebym powtórzył wizję. Okazało się, że miejsca, które opisałem, faktycznie istnieją tuż obok ich domu, jednak po przeszukaniu stawu bosakami policjanci nic nie znaleźli. Zgodziłem się na powtórzenie wizji, ale pod warunkiem, że któryś z policjantów wejdzie do stawu i osobiście sprawdzi, czy na pewno nie ma tam zwłok. - Proszę sobie wyobrazić, że po półgodzinie zadzwoniła do mnie najpierw matka, potem policjant. A na końcu dziennikarz z "Super Expressu". Dlatego jeśli ktoś mówi o wróżeniu, łączeniu się z duchami, dziwnych rytuałach, to wtedy to nie ma nic wspólnego z jasnowidzeniem, bo to tylko mignięcie, chwila. Przy takich historiach niekiedy słyszy się, że jasnowidzowie mają kontakt z duchami ofiar. Czyli u pana tego nie ma? - Nie do końca. Miałem wiele takich przypadków, które przekonały mnie, że osoby zmarłe mogą funkcjonować tu i teraz, a przynajmniej może działać ich świadomość. Szczególnie jedna sytuacja wywołała we mnie kompletny szok... Jaka? - Dotyczyła zaginięcia młodej kobiety w Częstochowie, p. Sylwii. Dokonując wizji, opisałem straszną zbrodnię - powiedziałem, że ta kobieta była świadkiem morderstwa, które zdarzyło się znacznie wcześniej, a ona została zamordowana, ponieważ szantażowała morderców. Powiedziałem, że jej ciało ukryto w tym samym miejscu co zwłoki ofiary pierwszego morderstwa. - Policja stwierdziła, że jestem lepszy od Hitchcocka, ale to nijak nie pasuje do przyjętej wersji wydarzeń. Mimo tak druzgocącej opinii na drugi dzień znów usiadłem nad tą sprawą. Po półgodzinie poczułem tylko dwa zdania. Przytaczam dokładnie: "Wychowywała mnie babcia Fredzia, przeżyłam śmierć Bogdana". - Materiał z tych wizji obejrzała matka zaginionej. Ona też stwierdziła, że moja wersja wydarzeń jest nie do przyjęcia, ale - ku zaskoczeniu wszystkich - powiedziała, że późniejsze dwa zdania pasują idealnie. Jednak na tym sprawa się skończyła. - Dopiero po 2-3 miesiącach policja, prowadząc kompletnie inną sprawę zaginięcia mężczyzny, dotarła do dwóch morderców. Jeden z nich był mężem zaginionej p. Sylwii. Okazało się, że oszukali jakiegoś człowieka i go zamordowali. Po aresztowaniu przyznali się i wskazali, gdzie trzeba szukać ciała. Podczas wizji lokalnej przyznali, że są tam też zwłoki żony jednego z nich. Tłumaczyli, że wyciągała od nich pieniądze, szantażując, że wyda ich policji. Czyli moja wizja się idealnie potwierdziła. - Najważniejsze jednak są te dwa zdania. Po pierwszym dniu nikt nie uwierzył w moją wizją, dlatego kobieta próbowała się uwiarygodnić. To nie była tylko martwa pamięć - była tam "tu i teraz".