O tych Polakach mówi cały świat. Ratują zwierzęta ranne na wojnie w Ukrainie
Pocisk, który trafił Virę w kręgosłup miał raz na zawsze odebrać jej życie. Ciężki sprzęt doszczętnie zmiażdżył łapy Harda. Dziś Vira, Hard i setki innych zwierząt wyrwanych z piekła wojny są już w Polsce. Bo znaleźli się ludzie, którzy narażając swoje życie, pojechali do Ukrainy, ewakuować czworonożnych uchodźców. - Los chciał, że jesteśmy najbliżej tych wydarzeń - mówią skromnie weterynarze z lecznicy w Przemyślu. Ale dziś o bohaterach z centrum weterynaryjnego "Ada" mówi cały świat.

Lecznica dla zwierząt "Ada". Ewakuacja czworonogów na masową skalę
W Przemyślu ośrodek dla zwierząt "Ada" znają wszyscy. Lecznica, centrum adopcyjne, psia wioska, gdzie czworonogi, zamiast w kojcach, mieszkają w kolorowych domkach. Kiedy wybuchła wojna, Radosław Fedaczyński, Jakub Kotowicz i ich zespół załadowali po dach busy i pojechali do Ukrainy z karmą i lekami. Ale za cel postawili sobie coś innego: przywiezienie do Polski zwierząt, które pozostały w Ukrainie bez opieki. Bezdomnych, tych oddanych przez uciekających właścicieli, ale i tych, których opiekunowie zginęli.
Razem z zaprzyjaźnionymi organizacjami przywieźli już 300 kotów i psów. Te, które były w dobrej kondycji, pojechały dalej. Ale wiele poranionych czworonogów, zostało w przemyskiej lecznicy.
Tu nikt się nie oszczędza. Weterynarze z "Ady" pracują po 20 godzin na dobę. Na ich Facebooku, na bieżąco, można obserwować jak walczą o życie uratowanych zwierząt.
- Los chciał, że jesteśmy najbliżej tych wydarzeń - kwitują skromnie. Ale wieść o nich rozniosła się już daleko poza Przemyśl.
Świat patrzy na Przemyśl. I podziwia
To, co robią weterynarze z "Ady" ściągnęło do nich media z całego świata. Serce reporterki z CNN skradła uratowana z Ukrainy kózka Sasza, która została niewątpliwą gwiazdą reportażu.
- Nie tylko CNN. Mieliśmy tu telewizje greckie, meksykańskie. One pokazują całemu światu ogrom krzywdy, który dotyka zwierzęta na wojnie - opowiada na jednym z filmów dr Jakub Kotowicz, weterynarz z lecznicy "Ada".
Zainteresowanie mediów sprawia pracującym w lecznicy radość. Ale nie dlatego, że marzą o rozgłosie. Daje im pewność, że świat nie jest obojętny na koszmar, który się dzieje.
- Teraz kiedy dużo się o tym mówi, pomoc jest, ale to nie potrwa tydzień, dwa. Ważne żeby tę pomoc rozciągnąć w czasie - podkreślają weterynarze.
Nie mają czasu rozmawiać. Kolejny konwój sam się nie spakuje.
Historie zwierząt, które rozdzierają serce. I te, które dają nadzieję
Kiedy zamieszczają w swoich mediach społecznościowych historie uratowanych zwierząt, ciężko przejść obok nich obojętnie. Do Viry, smutno spoglądającej suczki, ktoś strzelał. Strzał prosto w kręgosłup. "Miał zgasić jej istnienie raz na zawsze. Nie sposób sobie wyobrazić przez co przeszła ta niewinna sunia" - słyszymy z ust weterynarzy.
Suczka przeżyła, ale pocisk spowodował przerwanie rdzenia kręgowego i paraliż tylnych kończyn. W przemyskiej lecznicy czeka Virę długa i intensywna rehabilitacja.
Podobnie jak Harda. To co kryło się pod opatrunkami, dużego czarnego kundelka, rozdarło serca weterynarzy na kawałki. Wojna odcisnęła na nim ogromne piętno.

- Pogruchotane dwie tylnie łapy, uszkodzone tkanki, mięśnie i naczynia, zainfekowana rana. Nie znamy jego historii. Możemy jedynie przypuszczać, że ciężki sprzęt najechał na jego tylnie łapki, miażdżąc je doszczętnie - tak dr Radosław Fedaczyński opisuje stan kundelka.
Siłę dają historie takie jak ta kota Leona. Po kilku dniach w lecznicy trafi do mieszkającej w Warszawie przyjaciółki pani Oleny, która musiała oddać przyjaciela, gdy wybuchła wojna. Albo historia Crazy, jeszcze niedawno bezdomnej suczki biegającej po ulicach Kijowa. Dostała właśnie nowe imię - Gigi - i z nową rodziną jedzie do Szwajcarii.
Adam Van Bendler. Stand-uper z trzema tonami karmy i terierem, którego zapomnieć się nie da
Wszyscy współczujemy, ale nie każdy ma w sobie taką odwagę, żeby wsiąść i pojechać do Ukrainy. Adam Van Bendler - stand-uper, założycie fundacji Psia Krew i projektu Animal Helper, pierwszej w Polsce aplikacji, dzięki której będzie można zgłosić każdy przypadek, kiedy zwierzęciu w okolicy dzieje się krzywda, taką odwagę miał.
- Może dlatego, że czułem, że jadę w bardzo dobrym gronie osób. Mam takiego kolegę, nazywa się Igor Tracz, jest mistrzem świata w psich zaprzęgach. Igor bardzo mocno zaangażował się w pomoc Ukrainie. Zebrał zespół świetnych ludzi, a ja do nich dołączyłem - opowiada Adam Van Bendler.

Kilka dni temu ruszyli. Prócz Adama i Igora jeszcze Małgorzata Banaś, Anna Maszka Kwidzyńska, Oskar Troska i Roman Czuczeło. Sześć osób, trzy auta, 3,5 tony karmy, zebranej dzięki zbiórce klientów sieci sklepów Zoo Karina, leki, zwierzęce akcesoria. Do tego szpadle i siekiery dla żołnierzy. Pojechali. Prosto do szpitala dla zwierząt we Lwowie. Jechali z pewnym planem. Ale życie pokazało im, że najlepszym z nich jest improwizacja. Bo to, z czym się zetknęli, przerosło wyobrażenia.
- Niby Lwów jest wciąż dość bezpieczny. Ale widok uciekających ze wschodniej Ukrainy, przerażonych ludzi z jedną siatką w ręce, nie pozostawia obojętnym - wspomina w rozmowie z Interią stand-uper.
Emocje przykrywali wysiłkiem fizycznym. Ktoś przecież musiał rozpakować te 3,5 tony karmy. Działało. Aż do momentów takich jak spotkanie milczącego młodego Ukraińca z terierem na smyczy.
- Facet po 30. Strasznie smutny, wręcz nieobecny. My nosimy paczki, które przywieźliśmy, a on stoi i patrzy. Podszedłem do niego i zapytałem co się z nim dzieje. A on podał mi smycz, powiedział, że idzie na front, żeby walczyć za Ukrainę i oddał mi psa. Rozkleiłem się kompletnie. Do teraz widzę jego spojrzenie - opowiada Adam Van Bendler.
Pomoc dla Ukrainy. "Pospolite ruszenie szarych obywateli"
Prócz teriera Adam Van Bendler z przyjaciółmi ewakuowali z Ukrainy do Polski 18 psów i 10 kotów.
Część zwierząt przyjechała z właścicielem, albo miała już w Polsce zorganizowanego opiekuna. Te, które tego szczęścia nie miały, trafiły do schroniska OTZ w Bojanie. Przechodzą odrobaczanie, szczepienia i są na kwarantannie. Jeden kot będzie musiał mieć amputowana łapę.
- Wydawało mi się, że tych prawie 30 zwierząt to dużo, ale następny konwój który pojechał, zabrał 78 psów i 7 kotów - opowiada pan Adam.
I podkreśla: - Jest w tym moc. Masa ludzi reaguje bardzo emocjonalnie. Pospolite ruszenie szarych obywateli trwa.
***
Dziś z przemyskiej lecznicy "Ada" wyruszył kolejny konwój ratunkowy do Ukrainy. Znów pojechały busy załadowane po dach lekami, karmą, kuwetami, legowiskami czy transporterami. Z powrotem wnętrza aut wypełnią przerażone, okaleczone zwierzaki.
Adam Van Bendler razem z Igorem Traczem planują kolejny wyjazd w przyszłym tygodniu. Strategia dokładnie ta sama. W tamtą stronę zabierają karmę weterynaryjną i lekarstwa, a z powrotem ewakuują ludzi i zwierzęta. Aktualnie sporządzana jest lista potrzeb.
- Tam na miejscu czekają zwierzęta, które potrzebują ratunku. Bądźcie z nami i pomóżcie - apeluje stand-uper.
Do akcji włącza się szereg organizacji. W "Adzie" nazywają to #frontserc. Bo do tej walki, potrzebnych jest dużo serc.
Czytaj też: