Kluczbork to niewielkie miasto na północy województwa opolskiego. Liczy około 24 tysięcy mieszkańców. Założone w średniowieczu, pełne jest zabytków i wąskich ulic rozchodzących się od rynku. Poniedziałek 12 czerwca był pogodny i słoneczny. Na niebie nie było chmur. To miał być kolejny, spokojny dzień. F. prowadził własną agencję ubezpieczeniową na ulicy Podwale. Jako pośrednik przygotowywał oferty większych firm. Tego dnia od rana nie było go w biurze. - Rano zawoził polisy do klientów, załatwiał sprawy - mówi nam osoba dobrze poinformowana o sprawie. - Pracował w ubezpieczeniach 23 lata. Na pogrzebie bardzo dobrze go wspominano. Zawsze pomocny, zawsze odbierał telefony, nawet po godzinach - dodaje nasz rozmówca, który pragnie zachować anonimowość. Tamtego dnia F. zdecydował jednak, że przyjedzie do agencji. Późnym popołudniem 64-latek miał się spotkać z jeszcze jednym klientem. Wieloletni klient Zazwyczaj w biurze pracowały dwie osoby. F. oraz jego pracownica. W ubiegły poniedziałek kobieta wyszła wcześniej, więc mężczyzna na miejscu został sam. Agencja znajduje się kilkadziesiąt metrów od miejskiego rynku. Po południu dotarł tam K. - 56-letni mieszkaniec oddalonego o około 10 kilometrów Wołczyna. Znali się z ubezpieczycielem, K. był jego wieloletnim klientem. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, tym razem sprawa dotyczyła aneksu do polisy ubezpieczeniowej. Dokument uwzględniał brata bliźniaka K., który zmarł w kwietniu oraz matkę. Prawdopodobnie chodziło o zmianę osoby wymienionej w polisie, tak by K. zastąpił w niej zmarłego brata. Od tego momentu ciąg zdarzeń w biurze ubezpieczeniowym staje się mglisty i niepewny. Wiadomo, że doszło do awantury. Nie jest jednak pewne, czy sprawa polisy była bezpośrednią przyczyną. Według naszego rozmówcy K. miał się też awanturować w innych miejscach. - Generalnie ten klient szukał zaczepki. Myślę, że ubezpieczyciel był przypadkową ofiarą - wskazuje informator. Morderstwo i "brunatna ciecz" na podłodze Zgłoszenie o awanturze w agencji policja otrzymała około godziny 17. Na miejsce wysłano początkowo patrol i dwóch funkcjonariuszy. Jak przekazał nam aspirant sztabowy Dawid Gierczyk z Komendy Powiatowej Policji w Kluczborku, kiedy policjanci dojechali na miejsce zdarzenia, K. stał przed lokalem. Był spokojny i opanowany. Funkcjonariusze kazali mu położyć się na ziemi i założyć ręce za głowę. Wykonał polecenia. Został skuty kajdankami, a policjanci, zorientowani już w charakterze zdarzenia, wezwali kolejne zespoły. Czytaj też: Przełom w głośnej sprawie Piotra Mikołajczyka. Ruch po stronie rządu W sumie na miejscu pracowało kilkanaście osób, w tym technicy i grupa dochodzeniowo-śledcza z naczelnikiem wydziału kryminalnego. Kiedy funkcjonariusze weszli do biura, na podłodze znajdowały się "ślady brunatnej cieczy" - takiego sformułowania używa się w policyjnych raportach do opisywania krwi. W lokalnych mediach pojawiły się zdjęcia z zatrzymania K. Widać na nich, jak mężczyzna skuty kajdankami spokojnie siedzi na brzegu bagażnika radiowozu. Ubrany jest w ciemną koszulę w kratę oraz jasne spodnie, na których również można dostrzec ślady krwi. Wezwany na miejsce zespół ratownictwa medycznego próbował jeszcze ratować życie F. K. ranił go nożem. W policyjnym sprawozdaniu pojawia się informacja o ataku w okolicach tułowia. Nieoficjalnie usłyszeliśmy, że napastnik celował w głowę, szyję i ramiona. Niestety, obrażenia były zbyt poważne. 64-latka nie udało się ocalić. Nie jest jasne, jak dokładnie doszło do morderstwa. Mogłoby się wydawać, że jedynym źródłem informacji będzie napastnik. Okazuje się jednak, że w momencie dramatycznych scen w biurze na miejscu była jeszcze jedna osoba. Morderstwo na oczach matki i sprzeczne zeznania Według naszego rozmówcy K. do agencji przyjechał ze swoją matką. Kobieta w zaawansowanym wieku była świadkiem zbrodni. Rzecznik kluczborskiej komendy przekazał nam, że matka K. została przesłuchana. Informację o obecności kobiety na miejscu zbrodni potwierdził w rozmowie z Interią również zastępca prokuratora rejonowego Dawid Wojtowicz. Przekazał też najnowsze informacje o prowadzonym wobec K. postępowaniu. - Sąd zastosował areszt tymczasowy. Postanowienie nie jest prawomocne, przysługuje na nie zażalenie. Natomiast jest też kontynuowane postępowanie dowodowe - zaznaczył prokurator Wojtowicz. W pierwszych publikacjach prasowych po morderstwie pojawiła się informacja o zabezpieczonym przez policjantów narzędziu zbrodni. Był to nóż. Jak się jednak dowiedzieliśmy, K. miał ze sobą nie jeden, a dwa ostre przedmioty. - Na miejscu zdarzenia rzeczywiście były dwa noże. Co nie oznacza, że dwa były użyte. Na pewno był użyty jeden - podkreślił w rozmowie z Interią prokurator. K. usłyszał zarzut z art. 148 Kodeksu karnego, a więc zabójstwa. Grozi mu kara pozbawienia wolności nie krótszego niż osiem lat. Maksymalny wyrok, jaki może usłyszeć, to dożywocie. Podejrzany składał sprzeczne zeznania. - Jego oświadczenia były różne. Przed prokuratorem nie przyznał się do winy. A na posiedzeniu aresztowym złożył oświadczenie, że przyznaje się do winy. Natomiast z treści jego wyjaśnień wynikało, że nie pamięta zdarzenia - przekazał nam Wojtowicz. Taka decyzja jeszcze nie zapadła, ale prokurator zaznaczył, że "najprawdopodobniej" w sprawie będzie konieczna opinia biegłego co do poczytalności K. Pogrzeb ofiary odbył się w sobotę. F. pozostawił w żałobie żonę oraz dwoje dorosłych dzieci - syna i córkę.