Niezależnie od tego, jak kandydaci lewicy będą dużo mówić czy milczeć, dwoić się czy troić - nie odegrają w tych wyborach większej roli, a rozgrywka między nimi będzie istotna wyłącznie z punktu widzenia wewnętrznej rywalizacji w partyjnym-lewicowym wielokącie. Wygrana z urzędującym prezydentem jest zawsze zadaniem trudnym. Wygrana z prezydentem wywodzącym się z partii prowadzącej w sondażach jest zadaniem bardzo trudnym. Wygrana z prezydentem mającym tak wysokie sondaże zaufania jest zadaniem praktycznie niemożliwym. Jeśli historia czegoś rzeczywiście może uczyć, to najnowsze dzieje Polski (i nie tylko) udowodniły, że urzędujący prezydent ma zawsze solidny wyborczy bonus. Lech Wałęsa mógł wydawać się na parę miesięcy przed wyborami politycznym topielcem, by potem walczyć łeb w łeb z Aleksandrem Kwaśniewskim, prowadzić w sondażach, i gdyby nie koszmarnie rozegrana debata - pewnie z nim wygrać. Pięć lat później Kwaśniewski nie powtórzył błędów swego poprzednika i rywala. W kampanii wyciszał emocje, unikał starć z kontrkandydatami, nie zgodził się na debatę i wygrał w cuglach, unikając nawet dogrywki i II tury. Bronisław Komorowski marzy dziś o powtórzeniu tego wariantu. I patrząc na to, z jakim sondażowym i sytuacyjnym kapitałem wchodzi do gry, miałby ku temu pełne szanse. Na trzy miesiące przed wyborami urzędującemu prezydentowi ufa 3/4 Polaków. Mniej więcej tyle samo osób składało podobne deklaracje, gdy do walki o reelekcję stawał Kwaśniewski (zaufanie 76% - nieufność 12%). Znacznie gorzej było z Lechem Wałęsą (zaufanie 34% - nieufność 45%), a i tak był blisko ponownego zwycięstwa. Sztabowcy Dudy mogą wymyślić najbardziej okazałe konwencje, sypać konfetti, dmuchać baloniki i ironizować, że prezydent jest ospały i nudny. Sam kandydat może nie dosypiać i nie dojadać, jeździć po kraju, wygłaszać porywające przemówienia i próbować dowodzić, że jego prezydentura byłaby porywająca i aktywna. Jednego nie zmienią - klimatu. Politycznego. A ten nie sprzyja zmienianiu prezydenta. Nie ma w nim żadnej determinanty, która kazałaby Polakom "rzucać się w nieznane" i stawiać na kogoś, kogo słabo wciąż znają i kto w dodatku reprezentuje partię, która tylko czasem może wyjść na sondażowe prowadzenie. Dlaczego przeciętny Polak miałby chcieć zmiany prezydenta? Bo Komorowski go nie porywa? Bo go nudzi? Bo jest przewidywalny? Ależ Polacy takiego prezydenta właśnie chcą. Polacy nie marzą o rewolucji. Nie wypatrują prezydenta, który będzie walczył, wsadzał kij w mrowisko, szamotał się, zgłaszał ustawę za ustawą i demonstrował nonkonformizm. Nie mają też tendencji, do traktowania wyborów (zwłaszcza prezydenckich) jako happeningu, w którym można zagłosować na kogoś barwnego, oryginalnego, niestandardowego. To wszystko sprzyja urzędującemu prezydentowi. A że w dodatku w Polakach rośnie zadowolenie z warunków życia, życiowych perspektyw, sytuacji materialnej (wiem, wiem, że podniesie się krzyk - ale badania opinii publicznej jasno to pokazują), to nie widzę perspektywy, która dałaby któremukolwiek z rywali Komorowskiego realne nadzieje na snucie marzeń o zwycięstwie. Konrad Piasecki