I proszę, ten spokojnie wyglądający dziennikarz odpalił w ostatnich tygodniach dwie bomby, daleko w tyle zostawiając peleton dziennikarskiej prawicy. Pierwszy odpał miał miejsce 30 października, to była bomba atomowa, czyli trotyl w resztkach TU-154. To wysadziło PiS w powietrze. Wystarczy spojrzeć na sondaże, jak gwałtownie dla PiS-u poleciały w dół po tej sensacji. One wcześniej szły w górę, te spotkania z fachowcami jakoś Jarosława Kaczyńskiego odbudowywały, a tu nagle bum! Winda w dół! Mam wciąż niepokojące odczucie, że tamtego dnia Tusk wykazał swoistą intuicję, że czekał, aż PiS i Kaczyński zaczną się kompromitować. Że pójdą na całego, że twarzą partii będzie Antoni Macierewicz, a Jarosław Kaczyński zacznie mówić, że był zamach na 100 procent, i że ktoś 96 osób zabił. Proszę zwrócić uwagę, premier i jego ekipa wiedzieli o publikacji "Rzeczpospolitej" co najmniej dzień wcześniej, mieli więc aż nadto czasu, by trotylowe rewelacje zdementować, uspokoić. A oni wytrzymali z tym do pierwszej w południe, swym milczeniem podgrzewając nastroje. A teraz Gmyz odpalił po raz drugi, tym razem bombę o mniejszej sile, konwencjonalną, ale która też swoje zrobi. Mam na myśli zlustrowanie sędziego Tulei, a raczej jego matki. Jeżeli ktoś chciał obrzydzić polską prawicę polskiemu inteligentowi, przypomnieć atmosferę IV RP, to szukanie haków i grzebanie w życiorysach, to właśnie świetnie mu się udało. W sondażach pewnie tego nie zobaczymy, ale zlustrowanie sędziego Tulei, to dla wielu środowisk skuteczna szczepionka na PiS. No dobrze, szczepionka szczepionką, ale przecież ciśnie się pytanie, dlaczego polska prawica musi działać właśnie w taki a nie inny sposób? Dlaczego musi przedstawiać swych aktualnych przeciwników jak nie-ludzi? Dlaczego tak histerycznie reaguje? Dlaczego przypisuje innym jak najgorsze intencje, siebie traktując jak leliję? Słucham weekendowych dyskusji - zawsze w nich przedstawiciel prawicy, na pytanie, jaki sens ma grzebanie w życiorysie rodziny Tuleyów, odpowiadał głosem pełnym zdziwienia: o co chodzi? Opinia publiczna ma przecież prawo wiedzieć o osobach publicznych... Ha! Gdy parę miesięcy temu tygodnik "Newsweek" opublikował artykuł o ojcu Jarosława Kaczyńskiego, nawiasem mówiąc sensacji tam żadnych nie było, wybuchła wielka awantura, a Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich nominowało autora tekstu do nagrody Hieny Roku. No, jestem bardzo ciekaw, jak SDP, tak rzekomo uczulone na kwestie dobrego smaku, postąpi teraz z Gmyzem? Da mu Hienę? Szczerze wątpię, raczej nominuje go, z oklaskami, do Nagrody Niepokornych. Oburzając się przy okazji, jak można porównywać bezprzykładny, wynikający z najniższych pobudek, zawierający plotki i kłamstwa atak, z rzetelnym dziennikarskim śledztwem, wydobywającym na światło dzienne istotne dla życia narodu informacje? Taka pewnie będzie odpowiedź SDP, oni w tych klimatach funkcjonują. Ale sprawa rozwija się też na innych płaszczyznach. W tych artykułach o rodzinie Tuleyów nie chodziło przecież o zaspokojenie ciekawości czytelnika, o zamiar pokazania osoby znanej z telewizyjnego ekranu. Tu chodziło przecież o coś innego - o to, żeby sędziego, który wydał niewygodne orzeczenie i powiedział tak, że zabolało, stłamsić, upokorzyć, zniszczyć. I żeby zastraszyć wszystkich innych, którzy stanęliby w przyszłości wobec dylematu - powiedzieć prawdę i narazić się PiS, czy też coś skłamać lub przemilczeć, ale zachować święty spokój? Dalszą częścią straszenia, presji na Tuleyę, i innych, którzy w przyszłości mogą znaleźć się w podobnej sytuacji, mieliśmy później. Nieznani sprawcy wymazali jakimś świństwem drzwi mieszkania sędziego, śledzono też jego dziecko. Oto IV RP pokazała swoje kły. A III RP? Ho, ho... III RP odpowiedziała piskami. Republika Weimarska w działaniu. Jarosław Gowin, minister sprawiedliwości przecież, komentując sprawę sędziego klepał jakieś bzdury, tłumaczył że sędzia dał się ponieść emocjom i jego wypowiedź była niestosowna. To jest groza, bo skąd mógł wiedzieć czy wypowiedź była stosowna czy nie, skoro nie znał akt sprawy? Dlaczego stanął przeciwko sędziemu, de facto broniąc podejrzanych działań CBA i prokuratury? Wydaje mi się, że znam to odpowiedź - chciał być fajny dla prawicy i PiS-u, a resztę diabli wzięli. Że się zgorszył, że Tuleya użył słowa "stalinizm"? To co, nie słucha radia, nie czyta gazet? W Polsce PiS, Tadeusz Rydzyk i jego rozgłośnia co chwila porównują III RP do Polski stalinowskiej, o SLD nie mówi się inaczej niż o formacji stalinowskiej, otwórzcie gazety - co tam mamy na pierwszych stronach? Grób Nila, Obława Augustowska, jakieś kolejne kazamaty. Każdy polityk prawicy za punkt honoru stawia sobie wyliczenie przodków, którzy byli torturowani i bici - prosta statystyka każe podejrzewać, że wielu z nich dopisuje sobie męczeńskie zasługi. W ten sposób państewko Bieruta, które na naszych ziemiach funkcjonowało przez kilka lat, urasta do rangi wiecznie żywego. Jako bat na tych innych. Bo o nic innego w tej gadaninie nie chodzi. Przecież "pochodzenie" sędziego Tulei nie jest problemem. Sędzia Kryże ma pochodzenie nie lepsze - a funkcjonuje w PiS-ie wspaniale. Towarzyszy z rodowodem PZPR, albo dzieci towarzyszy z PZPR, którzy dziś brylują na prawicy, nie brakuje. Tylko te nazwiska wymieniać. Więc rzecz nie w rodowodzie, ale w tym, czy trzaska się obcasami na rozkaz czy nie. I czy się jedzie z polityczną falą, która na prawicy, napędzana takimi dziełami, jak lustracja sędziego Tulei, rośnie. A jak tę falę ocenić? Są dwie szkoły tłumaczące takie zachowanie. Pierwsza głosi, że polska prawica odleciała, że tak zadymiła się Smoleńskiem, Rydzykiem i samą sobą, że nie jest w stanie racjonalnie myśleć, i im bardziej IV RP szczerzy kły, tym mniej jest groźna. Ale jest i druga szkoła, patrząca na świat przez pryzmat słabnącej Platformy. Że prawica jest już tak pewna siebie, już czuje krew, że nie musi się kryć. Udawać kogoś innego niż jest.